sobota, 3 marca 2018

Lao Che - Wiedza o społeczeństwie (2018)


Profesorowie z kosmicznego zakonu Fu Manchu dali już wycisk na wychowaniu fizycznym to teraz czas na wiedzę o społeczeństwie. Cisza! Profesor Spięty jest już w klasie! Wyciągamy karteczki!

Przy okazji poprzedniego albumu "Dzieciom" pisałem, że Lao Che lubi zaskakiwać, eksperymentować i szokować trafnością obserwacji. Możecie odetchnąć, to się nie zmieniło. Nie zmieniła się też wrażliwość muzyczna i liryczna, ponownie płyta płockiej ekipy jest intrygująca, świeża i odmienna, wydawałoby się niebezpiecznie taka sama, ale spokojnie - nie pokusiło się Lao Che o produkt bezpieczny, ba! płyta jest bodaj najbardziej dojrzała i ostra jeśli mówić tylko o warstwie tekstowej, ale i muzycznej w której zgrabnie rozwija się stylistykę grupy zachowując charakter wypracowany już na "Prąd stały/Prąd zmienny" czy "Gospel", modeluje ją na nowo, tu i ówdzie zaglądając nawet w retrosynth z lat 80tych. Tym razem wzięto na warsztat społeczeństwo i jego szeroko pojęte aspekty. Tak, Lao Che nie raz już się podejmowało mocnej, zakamuflowanej, ale wyraźnej krytyki i komentarza rzeczywistości, ale jak dotychczas chyba nie podjęli się tego w tak widoczny i słyszalny sposób, na taką skalę. Cała płyta oparta jest na koncepcie lekcji wiedzy o społeczeństwie właśnie. Uczniami są słuchacze, czyli najczęściej wielbiciele grupy, a muzycy, zwłaszcza Spięty, wcielają się w rolę surowych profesorów, którzy przekażą wiedzę, dadzą po łapach linijką, rzucą kredą w kogo trzeba i wystawią stosowne oceny.

Lekcja trwa jak przystało na szkołę - trzy kwadranse (no... minutkę dłużej bo przecież dzwonek jest dla nauczycieli a nie uczniów, a praca domowa sama się przecież nie zada). Zaczynamy od "Kapitana Polska" który zaczyna się trochę tak jakby nagrała go inna polska grupa, a mianowicie Dick4Dick. Następnie rozwija się ona trochę punkowo, a trochę dyskotekowo, mocno w duchu eksperymentu jakim był Jazzombie! i blisko Pink Freud. Elektronika fajnie rozgrzewa, a surowy jednostajny riff zdaje się pograżać palcem, czy też raczej gryfem. Do tego jeszcze deklamacje ukłony do Franka Kimono czy stylistyki Roguca i ta powiewająca biało-czerwona flaga na wietrze gdzieś w tle i intertekstualne odniesienia do kultowych filmów, komiksów o Kapitanie Żbiku, wreszcie historii i polityki. Geografia! czyli "United Colours of Armageddon" oczywiście po polsku. Dalej jest elektronicznie, ale i zdecydowanie mroczniej, trochę pochodowo, a zarazem flirtujące z naszą percepcją co rusz przeskakując od kołysanki aż do lekkiego funky i ten kapitalny jakże trafny refren: Uchodźcą jestem/zmuszony uchodzić jestem za kogoś kim nie jestem - co by nie mówić Profesor Spięty zdecydowanie jest w formie.

Ciało pedagogiczne w całej okazałości

Na trzecim miejscu znalazł się singlowy "Nie Raj", który zaczyna się niewinnie, beztrosko i lekko jakby przywoływał Tuwimowskie przejazdy tramwajem w maju. Przyspieszenie znów zgrabne łączy elektronikę z punkową zadziornością i świetnym, ale dość przygnębiającym tekstem, w tym wypadku bijącym na głowę pod względem zestawień i słowo tworów obracającą się w zupełnie innej stylistyce grupie Hunter. Czas na odrobinę języka niemieckiego w "Gott mit Lizus" zaczynający się od wesołej elektroniki wyrwanej z jakiejś starej gry, a potem następuje dyskotekowe w duchu manekinowe rozwinięcie przefiltrowane przez "Gospel". Mrugnięcia okiem do duszpasterstwa i dawania ogłoszeń, a wszystko polane świetnym jazzującym saksofonem i klimatem niczym z Franka Kimono. Jeszcze ciekawsza jest następująca po nim "Liczba Mnoga". Nastrajamy odbiornik w celu odbioru najwyższej jakości dźwięków nieco szybszych i bardziej żywszych znów mrugającym oczkiem do "Gospel", aha i jesteśmy teraz na języku polskim jakby ktoś miał wątpliwości. Ależ tekst profesora Spiętego jest fantastyczny! Zaraz, czy on nie wygląda teraz jak Ambroży Kleks?! Jest też Doktor Paj-Chi-Wo! Tylko patrzeć jak zza tablicy wyjdzie z nożyczkami Filip Golarz!

Żarty na bok! - chciałoby się zakrzyknąć. A gdzie tam, właśnie zaczyna się jazzujący "Polak, Rusek i Niemiec" flirtujący z programami politycznymi (Chrystus Plus), znanymi dowcipami o wyżej wymienionych i  w jakimś stopniu z płytą "Gospel". Zostajemy na języku polskim i rozprawiamy się z Kochanowskim. "Sen a'la tren" wraca do kroczących tonów bogato korzystających z elektroniki i gitarowych przepierzeń, raz melodyjnych, a raz w klimacie reggae. Gdzieś mi nawet zapachniało Białoszewskim i jego nocnymi wędrówkami za kwiatami po polach, jazdami pospiesznymi  autobusami przez Warszawę (najlepiej rozklekotanym przegubowym Ikarusem). W butelce macie nas już całą zgraję... (...) Twardy orzeł do zgryzienia... A skoro o nocy mowa to pojawia "Baśń tysiąca i jednej nocy" rozpięta na orientalnej perkusji, przepierzeniach trąbek i elektronicznych tonów przetwarzających klimacik we wszystkie strony. Znów trochę geografii, trochę refleksji społeczno-politycznej. Kto winny? Inny... Ponownie czas na wiedzę o społeczeństwie przychodzi w "Spółdzielni" machającym słownym sztandarem do epoki słusznie minionej (czy aby na pewno?). Wraca nieco żywsze, trochę punkowe brzmienie, prześlicznie skontrastowane fragmentem przypominającymi piosenki Agnieszki Osieckiej. Jeśli myślicie, że papieros gaśnie, to nie - tylko jest nerwowo chowany za plecami. Profesor Spięty grozi palcem także pani minister szkolnictwa w fantastycznym "Szkolnictwie" wracającym do wesołkowatej, trochę dyskotekowej stylistyki. Zaskakująca jest tutaj przypominająca Roguckiego rapowana deklamacja i zmyła... bo za wokale odpowiedzialny jest tutaj Profesor Piotr Emade Waglewski razem z Profesorem Spiętym. Trudno się połapać w zbiorowym szaleństwie... Na koniec wracamy do bajek i do klimatu rodem z płyty "Dzieciom" w bardzo udanym "Zbiegu z krainy dreszczowców". Fantastyczna gra słowna z Don Pedro karrramba szpiegiem z krainy deszczowców i świetne dyskotekowe rytmy. (Nie)usprawiedliwiony za obecność! Kowalski? Nowak? A tak... Gałkiewicz!

Ocena: Pełnia
Lao Che wypracowało dla siebie osobną muzyczno-tekstową niszę, której pozostaje wierna. Profesor Spięty z zespołem nie przesuwa już granic w swoim graniu, ale korzysta z bogatej stylistyki poprzednich albumów, inspiracji kulturowo-społecznych, intertekstualnie i inteligentnie mrugając do słuchaczy skojarzeniami i odniesieniami, trafiającymi w czuły punkt wycieczkami personalnymi niczym do zoo, ale zarazem odpowiednio zakamuflowanych pod płaszczykiem doskonałej zabawy. Jest to też lekcja gorzka, bodaj najbardziej od czasu fenomenalnego "Powstania" czy szokujących formą "Guseł", ale i prawdziwa, szczera oraz nastawiona na refleksję nad tym, co się z nami dzieje jako narodem, społeczeństwem, naszymi ojczyznami małymi i dużymi. Profesor Spięty nie ukrywa swoich fascynacji słowem, ani zmysłu obserwacji i nie ulega wątpliwości, że również w warstwie dźwiękowej Lao Che jest w znakomitej formie. W porównaniu do "Dzieciom" jest to album znacznie lepszy i ciekawszy, ale porównując do takiego "Prądu stałego/Prądu zmiennego" czy "Gospel" dość zachowawczy. Mimo dużo bardziej gorzkiego przekazu i wesołej formuły jest to jednak album bardzo udany, taki który z całą pewnością trafi do wielbicieli Lao Che i społecznej poezji Profesora Spiętego i taki do którego będzie się wracało często i chętnie.


Wszystkie teksty napisane kursywą (poza tym znajdującym się w leadzie) 
pochodzą z tekstów znajdujących się na płycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz