Struś Muzykant i uciekinier z warszawskiego Zoo wciąż nie zamierza tam wrócić, ale udało mi się go na chwilę zatrzymać i zadać kilka pytań. Z chłopakami z Emu On The Road rozmawiam o ich twórczości, fascynacjach i tekstach, a także o tym co sądzą o pisaniu w języku polskim oraz co mają wspólnego z Agnieszką Osiecką i Edwardem Stachurą...
Lupus:
Nie
znałem Was wcześniej dlatego chciałbym żebyście wpierw
opowiedzieli trochę o sobie. Jak długo istniejecie, jak powstawał
debiutancki album i skąd pomysł na naprawdę fascynującą nazwę
zespołu?
Michał
Zubkowicz: Nazwa wzięła się z powodu mojej fascynacji
Australią, a dokładniej kiedyś siedząc przy barze w
nieistniejącym już lokalu na ulicy Koszykowej widziałem znak
ostrzegawczy “Emu on the road”, który pomimo totalnego upojenia
alkoholowego zapadł mi bardzo mi w pamięć. Próbowaliśmy później
zmienić nazwę na polską, ale nigdy nie ustaliliśmy nic
co by pasowało wszystkim, więc tak już zostało.
Tak
naprawdę zespół ma swoje początki w okolicach 2004 roku,
kiedy nagrałem pierwsze trzy utwory w domowych warunkach. Pożyczyłem
bas, efekt gitarowy i nagrywałem jak oszalały przez kilka
bezsennych nocy. Brakowało mi solówek więc poprosiłem
kolegę Łukasza aby je dograł, co dodało co nieco kolorytu.
Utwory poszły do szuflady, gdzieniegdzie się nimi pochwaliłem
dostając dość pozytywne opinie i tyle w tamtym okresie.
Dziś brzmią trochę infantylnie zwłaszcza pod
względem brzmieniowym, ale do dziś się dziwię jakim
cudem w domu mi się udało to tak nagrać, bez przesadnych efektów
i na badziewnym sprzęcie. Co jakiś czas wracałem do tematu
próbując zebrać skład, z marnym skutkiem. Czas zajmowało mi
granie w kapeli grającej covery o nazwie Tones Of Bones.
Dopiero
10 lat później udało się zebrać ludzi, aby znowu
wrócić do tematu.. W początkowym ukresie bardzo często
się zmieniał skład, ludzie zmieniali fascynację muzyką na
wykańczanie mieszkania, zmieniali zainteresowania, czy ćpali tyle,
że nie dało się z nimi pracować. Albert dołączył w
momencie chyba 3 zmiany basisty. Razem z nim w okolicach 2014
próbowaliśmy też nagrać pierwszy album, który w
całość poszedł do śmietnika. Trzeba było wywalić wszystkie
ścieżki perkusyjne, bo się do niczego nie nadawały, próbowaliśmy
zatrudnić perkusistę sesyjnego, który nagrał ścieżki, ale
całość w ogóle nam nie pasowała więc odpuściliśmy i
porzuciliśmy temat na dłuższy czas. Przy okazji opracowując nowy
materiał. Kilka utworów które miały być na tamtej płycie
są na obecnej.
Grając
raz akustyczny koncert w pubie Florian poznaliśmy Romka, który
wpadł tam na jam session, mający odbywać się po naszym koncercie.
Nie było perkusji więc Romek grał na krześle, stwierdziłem że
skoro potrafi na krześle grać to z perkusją też sobie
poradzi. I tak zaczęliśmy grać razem. Dopiero pod dołączeniu
Alberta i Romka można powiedzieć, że zebrał się skład,
który ma jakąś wspólną wizję tego co chce grać.
L:
Wymieniacie pośród swoich inspiracji zarówno zespoły
zagraniczne jak i polskie, ale odnoszę wrażenie że bliżej Wam
jednak do polskiego grania – sporo w tej muzyce naleciałości z
Breakoutów, Nalepy, starej Budki Suflera, Kultu czy T.Love. Domyślam
się, że jesteście fanami tych grup i artystów i nie są to
zupełnie przypadkowe skojarzenia i tropy?
Albert
Zubkowicz: Jeśli chodzi o mnie to fanem jestem jedynie zespołu
Breakout. Ogromnie cenię Kult za jego dokonania na polskiej scenie
oraz twórczość do przełomu millenium. Co do reszty to można
powiedzieć, że lubię parę kawałków, ale poza tak zwanymi
szlagierami niespecjalnie kojarzę ich twórczość.
Romek
Mlyuzan: Lubię muzykę Breakout oraz Kult, ale nie jestem ich
wielkim fanem. Co do reszty dołączam się do zdania Alberta :D
MZ:
Z podanej listy obecnie jedynie Brekaout słucham, Kultu słuchałem
całe liceum, po czym trochę mi się już znudził, a że utwory
stawały się coraz bardziej popowe,nowe utwory już do mnie tak nie
trafiały.
L:
Przysłaliście
nam swoją płytę w momencie, gdy chwilę wcześniej wyszła trzecia
płyta grupy Dice „Nowy Świt” ze Stargardu Szczecińskiego
grającą bardzo podobną muzykę do Waszej. Kojarzycie może tę
grupę? Co o niej sądzicie? Słuchaliście może już ich najnowszej
płyty?
AZ:
Szczerze mówiąc dopiero Twoje spostrzeżenia skłoniły nas do jej
przesłuchania. Opinie są delikatnie podzielone, ale według mnie da
się dostrzec podobne zabiegi muzyczne na płycie, choć gatunkowo to
raczej co innego niż my.
MZ:
Przesłuchałem ,ale bym powiedział że to całkowicie inny styl.
L:
Uwagę zwracają też teksty, które co mnie bardzo cieszy są po
polsku. Swego czasu na naszych łamach mieliśmy taki cykl „Polisz
Jor Inglisz” właśnie o śpiewaniu lub nie po polsku przez polskie
grupy. Co Wy sądzicie na ten temat? Jak to jest z tym polskim – da
się? A słuchając Was czy Dice'ów nie trudno stwierdzić że da
się.
MZ:
Da się na pewno, o czym świadczy popularność Kazika
Staszewksiego czy Kasi Nosowskiej czy Waglewskich (całej trójki).
Uważam, że śpiewanie w Polsce po angielsku bardzo słabo wychodzi.
Brodka w miarę sobie radzi z akcentem obecnie, czy Titus z Acid
Drinkers, ale poza nimi w dużej mierze drażni mnie to, bo teksty
brzmią licealnie i infantylnie i jedyne co je ratuje to to, że nikt
ich nie rozumie. Do tego dochodzi akcent, który także pozostawia
sporo do życzenia. Ja wiem, że pisanie tekstów to ciężki kawałek
chleba, ale śpiewanie po angielsku to pójście na skróty. Bardzo
mi się podobało podejście grupy Konopians, którzy po prostu
udawali, że śpiewają po angielsku i nikt się nie orientował, że
ich teksty to bzdury.
L:
Skoro mowa o tekstach, to chciałbym żebyście o nich trochę
opowiedzieli. O czym mówią, co Was inspiruje. Jak udało Wam się
pogodzić obserwację społeczną z poetyckimi pejzażami w co
niektórych kawałkach. Kim są pozostali tekściarze Waszych
piosenek?
AZ:
Póki co warstwą liryczną zajmuje się Michał, niektóre
teksty udostępniła nam Paulina Martynów, a i czasami wspiera nas
też Janek “Rotten” Chłopecki. W przypadku starszych
piosenek na liście płac jest nawet Osiecka czy Stachura, jednakże
do tych utworów wracamy sporadycznie jedynie na koncertach.
MZ:
Staram się pisać sam, ale czasami nie mam ochoty, jestem
za leniwy, albo po prostu nie mam pomysłu. Poza tym
różnorodność dodaje kolorytu. Na samym początku bardzo
byłem niezadowolony ze swoich tekstów, dopiero po wielu latach prób
i wyrzucania do śmietnika nabrałem przekonania, że jakoś to
w końcu wygląda. Dlatego też na początku praktycznie cały
czas wspierałem się czyimiś tekstami. Na
Paulinę natrafiłem szukając tekstów w internecie i jej
wiersze bardzo mi się spodobały, miały ciekawą rytmikę,
fajne spojrzenie, czyli wszystko co jest potrzebne dobremu tekstowi.
Rottena z kolei poleciła mi koleżanka i jego brudne ujęcie świata
w tekstach także do mnie bardzo trafiło. Bardzo wiele kapel z
Warszawy korzysta z jego twórczości.
L:
Uwagę zwraca też stworzona do płyty oprawa graficzna
korespondująca z nazwą zespołu. Od początku mieliście taki
zamysł na nieformalnego czwartego członka – strusia Emu czy może
był to pomysł grafika?
MZ:
Na początku miał być obraz, później z racji tego że nie
udało się projektu doprowadzić do końca miało
być zdjęcie ładnej dziewczyny na tle pustyni, ale w ostatniej
chwili zobaczyłem okładkę kapeli Ignu, zapytałem, kto im
robił okładkę i już tydzień później mieliśmy
fajną własną.
L:
Kolejna kwestia to brzmienie płyty, które jest dość
jednostajne, kroczące – przypominające strusia w biegu. Czy był
to zabieg celowy i przemyślany? Jest też dość surowo, trochę
jakby nagrywane na żywo, łapiąc chwilę. Ponadto zauważyłem, że
perkusja brzmi na tej płycie dość miękko, co zaskakuje, bo często
w energicznych momentach wydaje się być nieco zbyt delikatna. Jak
to było w Waszym przypadku z nagrywaniem płyty? Więcej było tutaj
Waszej inwencji czy warunki dyktował realizator dźwięku?
AZ:
Zdecydowanie to wypadkowa czynników jak zastosowany sprzęt czy
warunki panujące w studio, jednakże i wynik eksperymentów, bo
jakby nie patrzeć - jest to nasz debiut. Polecamy przyjść na
koncert, na żywo gramy znacznie dynamiczniej i ostrzej :)
MZ:
Trochę wyszło nam bardziej surowo niż chcieliśmy,
ale każdy się cały czas uczy.
L:
Co robicie, aby zaistnieć w szerszej świadomości –
próbowaliście się promować przez radio? Czy może radio nie jest
zainteresowane taką muzyką jak Wasza?
MZ:
Jeśli chodzi o szeroki rynek czysto komercyjny, to jaki koń - jest
każdy widzi. Wszystko dzieje się bardzo szybko i zanim zdążyliśmy
skupić się na promocji pierwszej płyty, pracowaliśmy już nad
kolejną. Do radia ciężko się dobić, bez kontraktu z
dużą wytwórnią. My stawiamy na to co jest dostępne: YT,
Spotify, czyli staramy się podchodzić nowocześniej do
promocji, bo stare metody obecnie nie zdają egzaminu. Promujemy
się powoli ale sukcesywnie.
L:
Materiał jak wiadomo promuje się też koncertami: czy planujecie
jakąś trasę po kilku klubach? Gdzie i z kim będzie można Was
zobaczyć? Z kim chcielibyście zagrać?
MZ:
Gramy średnio chyba jeden koncert na dwa miesiące. Nie podchodzimy
do tematu koncertów ze szczególną ekscytacją ponieważ
organizatorzy chcą organizować koncerty w tygodniu,
natomiast ludzie chcą wychodzić na koncerty w weekendy.
Ogólnie też w Polsce nie ma kultury wychodzenia na koncerty
mało znanych kapel (w przeciwieństwie np. do UK), więc jest jak
jest. Stwierdzamy że nagrywanie płyt sprawia nam tyle samo
przyjemności co granie koncertów, więc skupiamy się na
nagrywaniu i promowaniu przez internet na ile pozwala na to
ograniczony budżet.
L:
Jaka przyszłość czeka „strusia w drodze” - szykujecie już
może następny materiał, czy na razie skupiacie się dobrym
wypromowaniu debiutanckiego krążka i siebie z jego pomocą?
MZ:
Mamy już materiał na drugą płytę, całkowicie w innym
stylu, a do trzeciego się przymierzamy. Granie to dla nas
przyjemność, więc robimy to co lubimy. Niedługo wypuścimy
kolejny teledysk do utworu “Ahmed”, który możliwe że znajdzie
się na kolejnej płycie, oraz jeszcze jeden prawdopodobnie w
czerwcu do utworu “Wczorajszy” i tak w kółko ;).
L:
Jeśli chcecie jeszcze coś od siebie dodać, to jest to ten
moment kiedy możecie to zrobić. Na koniec, tradycyjnie też
wszystkich pytamy, czego możemy Wam życzyć?
MZ:
Tego, aby każda kolejna płyta była lepsza od poprzedniej ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz