Uwaga! Przekazujemy ważny komunikat! Powtarzamy: przekazujemy ważny komunikat! Z warszawskiego Zoo uciekł struś Emu. Nie jest niebezpieczny, ale szybko biega, lubi być cały czas w ruchu i śpiewa po polsku...
O warszawskiej grupie Emu On The Road mogliście dotąd nie słyszeć, ja też o nich nie słyszałem do końcówki lutego kiedy do mnie napisali i tak, zgadliście przysłali płytę. Tworzy go trzech chłopaków: gitarzyści i jak sądzę bracia Michał i Albert Zubkowicz oraz perkusista Romek Mlyuzan. Dodatkowo wspierają ich Krzysztof Florczyk na klawiszach i Reda Haddad na trąbce. Na swoim koncie mają minialbum wydany w 2015 roku, a jesienią zeszłego wydali debiutancki pełnometrażowy krążek zatytułowany po prostu "Emu On The Road" na którym znalazło się dwanaście rockowych numerów utrzymanych w różnych stylistykach wynikających z ich inspiracji pośród których wymieniają zarówno Breakout czy Kult, jak również Queens Of The Stone Age, Red Hot Chilli Peppers i tym podobne. W zasadzie można powiedzieć, że to taki brat bliźniak grupy Dice. Sprawdźmy co znalazło się na trwającej pięćdziesiąt minut płycie.
- Nie podawaliśmy tej wiadomości wcześniej, bo nie chcieliśmy wzbudzać paniki. - mówi dyrektor warszawskiego Zoo Andrzej Kruszewicz, weterynarz i ornitolog. - Nie ma jednak powodów do obaw, jest muzykalny i lubi biegać, czasem nawet tańczy. Nie należy jednak próbować go schwytać na własną rękę, to mimo wszystko dziki ptak. Oczekujemy, że sam do nas wróci, jego partnerka jest bardzo smutna i czeka na niego od jesieni nie pokazując się odwiedzającym nasz ogród zoologiczny. - dodaje rozkładając ręce.
Płytę otwiera niezły pochodowy kawałek pod tytułem "Kultowa" o pewnej kobiecie strojącej fochy. Ciekawy to początek zwłaszcza, że sam numer jest dość wolny i rozkręca się powoli, by płynnie przejść w rozpędzony numer pod tytułem "Kazimierz" z nieco prześmiewczym tekście o marzeniach, młodości i starości. W pochodowym tempie, bardzo przypominającym mi wspomnianą grupę Dice, jest utrzymany refren kawałka, by na zwrotkę znów wrócić do energetycznego i zadziornego gitarowego riffu. Bardzo dobra jest "Zmiana" kontynuująca mieszankę ostrzejszych riffów z nieco przytłumionym pochodowym tempem zupełnie jakby nagrane w takt susów wielkiego ptaka. Tekst? Mocny i trafny, ale sami oceńcie o czym jest. Może igrający z historią, może nieco z polityką. Na czwartej pozycji znalazła się "Historia znana" przypominająca trochę kompozycje T.Love z drugiej połowy lat 90tych - solidna basowa podstawa, elementy ska i punka, gitarowy riff z jednym określonym rytmem i mocno osadzona na całości perkusja, delikatne klawiszowe okraszenie w tle. Po zwolnieniu nieco tempa przychodzi czas na "Głód" również utrzymany w kroczących tempach, ale ponownie z ostrzejszym riffem i bardzo rozentuzjazmowanym wokalem mogącym przypominać nieco ekspresję Grzegorza Ciechowskiego. Choć pierwszą połowę płyty kończy "Koniec przedstawienia" to płyta trwa nadal. Jakże udany i wpadający w ucho to numer znów mający w sobie coś z T.Love, może nawet twórczości Kazika i Kultu. Pochodowe tempo to chyba taka mała charakterystyczna rzecz dla Warszawiaków, ale całość okrasza melodyjny i chwytliwy riff oraz bardzo interesujący tekst.
Wracamy do problemów z dziewczynami, numer siódmy nosi tytuł "Taka". Czyżby nasz struś skarżył się na mimo wszystko nieudany związek z panią strusiową? Swoim stylem przypominać może nieco Lady Pank, a nawet Budkę Suflera z okresu Romulada Czystawa, także w linii wokalnej czy klawiszowego tła trochę jakby wyrwanego z lat 80tych. Po nim wskakuje "W wyobraźni" gdzie tempo się nie zmienia, ale wraca motoryczna praca gitar na jednym wpadającym w ucho riffie. Nastrojowe tło i perkusja sprawia jednak, że nie jest monotonnie. Znakomity jest utwór "To jestem ja", który znalazł się na miejscu dziewiątym. Odrobinę przyspieszamy, a tekst droczy się z religią i sąsiadami, ale i nie tylko. Tu znów nachodzą mnie skojarzenia z T.Love i grupą Dice, która kombinuje bardzo podobnie. Jestem niemal pewien, że nie powstydziliby się tego numeru także w swoim repertuarze. Od perkusyjnego intra i mocnego ostrego riffu zaczyna się świetny "Wczorajszy", której zawartości tekstowej chyba nikomu nie należy tłumaczyć.
- Właściwie to ja nie wiem jak to się mogło stać. - tłumaczy pan Władysław, dozorca wybiegu strusiów. - Jak co dzień przyszedłem je nakarmić, a on myk przez otwarte drzwi, zanim nawet zdążyłem je domknąć. On zawsze żywy taki był, na kolory reagował więc przypuszczam że jesień nieco mu do głowy uderzyła. Minęła już co prawda, ale jak się wybiega to chyba wróci. Każdemu się przecież takie bieganie w końcu nudzi. - uzupełnia ze śmiechem.
Podobnie jest z "Gwiazdami", które wyraźnie też nawiązują do Kultu przez wykorzystanie trąbki, która obok energetycznego riffu jest tutaj najważniejszym instrumentem doskonale uzupełniającym wpadający w ucho numer, który świetnie sprawdzi się na koncertach. Na koniec '"Życie Kołem się toczy", którego tytuł kojarzy się ze starym polskim bluesem w rodzaju Breakout czy solową twórczością Tadeusza Nalepy. Wracamy nawet do wolniejszych, bardziej bluesowych, rzewniejszych brzmień. Jest to też swoista klamra, bo tempo jest w nim bardzo podobne do tego z otwierającego płytę numeru "Kultowa", finał zaś zdradza wręcz fascynacje Turbo - przypadek? Nie sądzę!
Emu On The Road nie odkrywa niczego nowego, ale numery które znalazły się na debiucie są naprawdę udane zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym. To jeden z tych niezauważanych jeszcze młodych polskojęzycznych zespołów na które warto zwrócić uwagę, bo w poszczególnych numerach jest sporo prawdy o nas samych, a przebojowe kompozycje dodatkowo to uwydatniają. Jest to trochę takie granie na przekór modzie i po bratersku zbliżone do tego co robi Dice. Mam nadzieję, że o warszawiakach jeszcze usłyszymy i że rozwiną się w jeszcze ciekawszym kierunku, zwłaszcza pod względem brzmienia, które miejscami może wydać się nieco za miękkie, za grzeczne. Trzymam kciuki i ruszam w kolejny bieg za muzykalnym strusiem, który swój bieg dopiero rozpoczął.
O warszawskiej grupie Emu On The Road mogliście dotąd nie słyszeć, ja też o nich nie słyszałem do końcówki lutego kiedy do mnie napisali i tak, zgadliście przysłali płytę. Tworzy go trzech chłopaków: gitarzyści i jak sądzę bracia Michał i Albert Zubkowicz oraz perkusista Romek Mlyuzan. Dodatkowo wspierają ich Krzysztof Florczyk na klawiszach i Reda Haddad na trąbce. Na swoim koncie mają minialbum wydany w 2015 roku, a jesienią zeszłego wydali debiutancki pełnometrażowy krążek zatytułowany po prostu "Emu On The Road" na którym znalazło się dwanaście rockowych numerów utrzymanych w różnych stylistykach wynikających z ich inspiracji pośród których wymieniają zarówno Breakout czy Kult, jak również Queens Of The Stone Age, Red Hot Chilli Peppers i tym podobne. W zasadzie można powiedzieć, że to taki brat bliźniak grupy Dice. Sprawdźmy co znalazło się na trwającej pięćdziesiąt minut płycie.
- Nie podawaliśmy tej wiadomości wcześniej, bo nie chcieliśmy wzbudzać paniki. - mówi dyrektor warszawskiego Zoo Andrzej Kruszewicz, weterynarz i ornitolog. - Nie ma jednak powodów do obaw, jest muzykalny i lubi biegać, czasem nawet tańczy. Nie należy jednak próbować go schwytać na własną rękę, to mimo wszystko dziki ptak. Oczekujemy, że sam do nas wróci, jego partnerka jest bardzo smutna i czeka na niego od jesieni nie pokazując się odwiedzającym nasz ogród zoologiczny. - dodaje rozkładając ręce.
Płytę otwiera niezły pochodowy kawałek pod tytułem "Kultowa" o pewnej kobiecie strojącej fochy. Ciekawy to początek zwłaszcza, że sam numer jest dość wolny i rozkręca się powoli, by płynnie przejść w rozpędzony numer pod tytułem "Kazimierz" z nieco prześmiewczym tekście o marzeniach, młodości i starości. W pochodowym tempie, bardzo przypominającym mi wspomnianą grupę Dice, jest utrzymany refren kawałka, by na zwrotkę znów wrócić do energetycznego i zadziornego gitarowego riffu. Bardzo dobra jest "Zmiana" kontynuująca mieszankę ostrzejszych riffów z nieco przytłumionym pochodowym tempem zupełnie jakby nagrane w takt susów wielkiego ptaka. Tekst? Mocny i trafny, ale sami oceńcie o czym jest. Może igrający z historią, może nieco z polityką. Na czwartej pozycji znalazła się "Historia znana" przypominająca trochę kompozycje T.Love z drugiej połowy lat 90tych - solidna basowa podstawa, elementy ska i punka, gitarowy riff z jednym określonym rytmem i mocno osadzona na całości perkusja, delikatne klawiszowe okraszenie w tle. Po zwolnieniu nieco tempa przychodzi czas na "Głód" również utrzymany w kroczących tempach, ale ponownie z ostrzejszym riffem i bardzo rozentuzjazmowanym wokalem mogącym przypominać nieco ekspresję Grzegorza Ciechowskiego. Choć pierwszą połowę płyty kończy "Koniec przedstawienia" to płyta trwa nadal. Jakże udany i wpadający w ucho to numer znów mający w sobie coś z T.Love, może nawet twórczości Kazika i Kultu. Pochodowe tempo to chyba taka mała charakterystyczna rzecz dla Warszawiaków, ale całość okrasza melodyjny i chwytliwy riff oraz bardzo interesujący tekst.
Jedna z grafik przygotowanych dla zespołu przez Macieja Radeckiego. |
Wracamy do problemów z dziewczynami, numer siódmy nosi tytuł "Taka". Czyżby nasz struś skarżył się na mimo wszystko nieudany związek z panią strusiową? Swoim stylem przypominać może nieco Lady Pank, a nawet Budkę Suflera z okresu Romulada Czystawa, także w linii wokalnej czy klawiszowego tła trochę jakby wyrwanego z lat 80tych. Po nim wskakuje "W wyobraźni" gdzie tempo się nie zmienia, ale wraca motoryczna praca gitar na jednym wpadającym w ucho riffie. Nastrojowe tło i perkusja sprawia jednak, że nie jest monotonnie. Znakomity jest utwór "To jestem ja", który znalazł się na miejscu dziewiątym. Odrobinę przyspieszamy, a tekst droczy się z religią i sąsiadami, ale i nie tylko. Tu znów nachodzą mnie skojarzenia z T.Love i grupą Dice, która kombinuje bardzo podobnie. Jestem niemal pewien, że nie powstydziliby się tego numeru także w swoim repertuarze. Od perkusyjnego intra i mocnego ostrego riffu zaczyna się świetny "Wczorajszy", której zawartości tekstowej chyba nikomu nie należy tłumaczyć.
- Właściwie to ja nie wiem jak to się mogło stać. - tłumaczy pan Władysław, dozorca wybiegu strusiów. - Jak co dzień przyszedłem je nakarmić, a on myk przez otwarte drzwi, zanim nawet zdążyłem je domknąć. On zawsze żywy taki był, na kolory reagował więc przypuszczam że jesień nieco mu do głowy uderzyła. Minęła już co prawda, ale jak się wybiega to chyba wróci. Każdemu się przecież takie bieganie w końcu nudzi. - uzupełnia ze śmiechem.
Podobnie jest z "Gwiazdami", które wyraźnie też nawiązują do Kultu przez wykorzystanie trąbki, która obok energetycznego riffu jest tutaj najważniejszym instrumentem doskonale uzupełniającym wpadający w ucho numer, który świetnie sprawdzi się na koncertach. Na koniec '"Życie Kołem się toczy", którego tytuł kojarzy się ze starym polskim bluesem w rodzaju Breakout czy solową twórczością Tadeusza Nalepy. Wracamy nawet do wolniejszych, bardziej bluesowych, rzewniejszych brzmień. Jest to też swoista klamra, bo tempo jest w nim bardzo podobne do tego z otwierającego płytę numeru "Kultowa", finał zaś zdradza wręcz fascynacje Turbo - przypadek? Nie sądzę!
Emu On The Road nie odkrywa niczego nowego, ale numery które znalazły się na debiucie są naprawdę udane zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym. To jeden z tych niezauważanych jeszcze młodych polskojęzycznych zespołów na które warto zwrócić uwagę, bo w poszczególnych numerach jest sporo prawdy o nas samych, a przebojowe kompozycje dodatkowo to uwydatniają. Jest to trochę takie granie na przekór modzie i po bratersku zbliżone do tego co robi Dice. Mam nadzieję, że o warszawiakach jeszcze usłyszymy i że rozwiną się w jeszcze ciekawszym kierunku, zwłaszcza pod względem brzmienia, które miejscami może wydać się nieco za miękkie, za grzeczne. Trzymam kciuki i ruszam w kolejny bieg za muzykalnym strusiem, który swój bieg dopiero rozpoczął.
Fragmenty fikcyjnego artykułu prasowego o strusiu uciekinierze zostały wymyślone na potrzeby recenzji. Wypowiedzi ani przedstawione wydarzenia nie miały miejsca, a wszelkie podobieństwa do osób prawdziwych lub wydarzeń rzeczywistych jest całkowicie przypadkowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz