Ludzie mają różne gusta i zdania, są też niewdzięczni ale nie ma chyba nic gorszego jak krytykowanie czegoś czego się nie lubi lub zwyczajnie zazdrości. Zamiast bowiem docenić najprościej jest opluć i nazywać to coś lub kogoś beztalenciem i kopią. O czym mowa? O zdobywającej coraz większą popularność w Stanach i na świecie grupie Greta Van Fleet, którą jedni pokochali od pierwszego usłyszenia (i zobaczenia), a inni z marszu obwołali marną imitacją i kopią legendy jaką jest Led Zeppelin do której słusznie się ją porównuje. Kto ma rację i jak to z tymi kopistami w ogóle jest? Czy w dzisiejszych czasach w ogóle możemy mówić o czymś takim jak oryginalne albo skopiowane? Czy nie lepiej wziąć po prostu coś na uspokojenie i zwyczajnie dać sobie spokój z krytyką i podburzaniem tych, którym się Greta Van Fleet czy jakikolwiek inny "nowy/stary" zespół podoba i w odwrotną stronę kiedy się nie podoba?
Parafrazując początek Księgi XII "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza można by napisać następująco: "Było kopistów wielu, ale żaden z nich nie grał tak jak Zeppelini". I byłaby w tym prawda gdyby nie wspomniana Greta Van Fleet i gdyby nie zapomniany już najwyraźniej fakt, że legendarna już grupa Led Zeppelin i jej muzycy też byli kopistami, plagiatorami i zaczynali od coverów. Pięćdziesiąt lat temu kiedy zaczynali swoją karierę, a w rezultacie drogę do wiecznego kultu ich muzyki, byli jednym z wielu wówczas zespołów, które zaczynały od coverów standardów bluesowych z czasem przekuwając je we własną twórczość. W podobny sposób zaczynało choćby Deep Purple, Yes czy Ten Years After, a z kolei Budgie nienawidzono bo widziano w nich drugie Deep Purple (!). Wszystkie wymienione dziś przecież należące do legend i absolutnego kanonu. W tamtym czasie takiemu Led Zeppelin dostawało się od krytyków i malkontentów za to, że de facto jest cover bandem i to w dodatku bezczelnie zrzynającym ze standardów, a nawet od innych zespołów (głośna sprawa rzekomego plagiatu pierwszych akordów "Stairway to Heaven" sprzed dwóch lat, gdy muzycy grupy Taurus sądzili się z bardziej znanym zespołem kto od kogo zerżnął - łut szczęścia tylko wykazał że prawdopodobnie nikt, bo te z kolei w 1659 roku napisał już Giovanni Battista Granata, włoski artysta, który stworzył dzieło „Sonata di Chittarra, e Violino, con il suo Basso Continuo”. Nikt jednak nie będzie się sądził z barokowym kompozytorem, ani z prawdopodobnie jego od dawna nie żyjącymi już spadkobiercami). Dostawało się Zeppelinom od organizatorów koncertów i właścicieli klubów, że grają hałaśliwie, nieznośnie, a Plant beczy. Zeppelini robili jednak swoje, a historia pokazała kto się mylił.
Weźmy inny przykład, może nie kopistów, ale innego zespołu zaczynającego pięćdziesiąt la temu którego fenomenu nie rozumiano, wyszydzano i nagle okazało się, że mają status gwiazdy i legendy - The Beatles. Zanim osiągnęli sukces krytycy i malkontenci podważali na początku kariery słynnej czwórki z Liverpoolu ich umiejętności muzyczne, kompozycyjne, a nawet personalne. Podważano ich autentyczność, nie brano ich poważnie, a fakt mdlejących fanek zbywano głupotą. Paradoksalnie były w tym słowa prawdy, bo The Beatles na początku faktycznie miało problemy z koordynacją swojej gry, bawili się standardami przerabiając je na swoją modłę, a nawet brali korepetycje u lepszych od siebie muzyków żeby poprawić jakość swojej muzyki, co ostatecznie pokazało, że są zdolnymi, wpływowymi i wszechstronnymi twórcami. I znów historia pokazała kto się mylił. Przenieśmy się w czasie do lat 90tych ubiegłego wieku. Słynna i dziś kultowa grupa ze Seattle, która stworzyła grunge, czyli Nirvana. W swoim czasie, jak zresztą do dzisiaj, wielu jej przeciwników zarzucała że nie umieją grać, Kurt Cobain płacze jak zarzynana świnia i w ogóle nie idzie zrozumieć co śpiewa (co kapitalnie sparodiował Weird Al Yankovic w swojej wersji "Smell Like Teen Spirit" czyli "Smells Like Nirvana"). Zarzucano nawet, że nie tworzą nic nowego, bo choć akurat nie grali coverów, to grali coś co można by zaklasyfikować jako przetworzenie tego, co było grane w latach 50, 60 czy 70tych. Idąc dalej weźmy odrodzenie w muzyce pop, w tym wypadku należącej do rocka alternatywnego, nazywanej indie rockiem. Rozumienie malkontentów i krytyków: Arctic Monkeys? Plagiatorzy. Editors? Plagiatorzy. Jack White w każdej postaci? Plagiator. Wreszcie, taka basowo-perkusyjna petarda sprzed trzech lat czyli Royal Blood. Plagiatorzy - wspomnianego przed chwilą Jacka White'a. Albo weźmy taką Lady Gagę, która przecież jest żałosną imitatorką Madonny, jeśli mamy to rozpatrywać w kategorii robienia "coverów", plagiatów i bycia: kopistą. A co począć ze wspomnianym prześmiewcą Wierd "Al'em" Yankovicem, który nie dość że robi covery to jeszcze piętrowe parodie wszystkich i wszystkiego. Inkwizycja! Stos! Śmierć przez powieszenie! Skazać na roboty w kamieniołomach!
Nic bardziej mylnego. Każdy wielki zespół i artysta czymś się w swojej twórczości inspiruje, przetwarza i wreszcie uzupełnia. Zaczyna od coverów, a często robi to przez całe życie, lub często do nich wraca - jak choćby The Rolling Stones. Nawet przetwarzając riffy, melodie i tworząc swoją muzykę, często przełomową i wyznaczającą nowe gatunki, nurty i trendy w jakimś stopniu jest imitatorem i kopistą czegoś co było przed nim, a nawet czegoś co trwa w momencie kiedy tworzy on lub ona, albo oni coś własnego. Zarzuty, że w Grecie Van Fleet nie ma niczego co wzbudza emocje, fenomenalnego czy nawet odkrywczego, a raczej ożywczego, są więc tak samo bezpodstawne jak te wysuwane pięćdziesiąt lat temu wobec Led Zeppelin na którym zespół braci Kiszka otwarcie oparł swoją twórczość. Silna inspiracja nie oznacza bowiem kopii, ani imitacji. Wszystko zależy od tego jaka ona jest - może być kiepska, a może być naprawdę rewelacyjna. Fenomen "Led Zeppelin generacji Z" jak są określani nie polega tylko i wyłącznie na tym, że się o nich mówi bo są w jakimś stopniu imitatorami, plagiatorami czy wręcz coverbandem. A na tym jak spontanicznie, wiernie i świeżo potrafią wykrzesać tę samą iskrę jaką krzesali Zeppelini pięćdziesiąt lat temu tworząc zupełnie nowy styl muzyki rockowej będąc w tym samym wieku w którym obecnie są bracia Kiszka i ich przyjaciel Danny Wagner. Fenomenem jest wokal Josha, który do złudzenia przypomina Roberta Planta ale nim nie jest. Fenomenem jest to, że młodzi zaledwie dwudziestoletni chłopacy czują tę muzykę na tyle, że potrafią tę radość przekuć w nowe/stare dźwięki i przede wszystkim zrobić to na naprawdę wysokim, solidnym poziomie. Nie są zwykłym "coverbandem", ani zwykłą imitacją. Bo są covery i covery. Są kopiści i kopiści. W jednym i drugim wypadku Greta Van Fleet jest tym drugim przypadkiem.
Nierozumienie i krytyka, zwłaszcza tego co nam się nie podoba lub co gorsza w ten czy inny sposób naśladuje zasłużone grupy pokroju choćby Led Zeppelin, zawsze była wpisana w kulturę i w muzykę, ale dziwienie się na sukces i rosnącą popularność zjawiska jakim jest Greta Van Fleet zakrawa na istną hipokryzję i paranoję. To prawda, są kopistami, ale robią to zaskakująco dobrze i porywająco. Nie czujesz tego, nie podoba Ci się to Twoja sprawa, ale czy związku z tym musisz być tym malkontentem i krytykiem, który będzie się łapał za głowę, pluł jadem i podważał autentyczny fenomen? Nawet jak Ci się nie podoba, nie czujesz go i nie dostrzegasz? To prywatna sprawa, ale nie jestem przekonany czy warto psuć zabawę innym. Zmieniły się czasy i dostęp do muzyki, media społecznościowe też robią swoje, ale jak widać pewne rzeczy pozostają takie same i niezmienne: malkontenctwo, krytyka i niemożność docenienia prawdziwego talentu nawet korzystającego z tego, co wypracowała wiele lat wcześniej grupa pokroju Led Zeppelin. Jeśli chłopaki naprawdę czują tę muzykę i potrafią z taką energią i świeżością przeinterpretować na nowo Led Zeppelin i tym podobne brzmienia na nowo i jak sami zauważają, wierzą w to, co robią, to nie ma co się frustrować i tego fenomenu podważać. Jeśli za ich sprawą tak zwane "pokolenie Z" i każde inne, jak sami by chcieli, zamiast po Justina Biebera czy inną nic nie wartą gwiazdkę pop sięgną po Gretę Van Fleet, a potem być może także po Led Zeppelin i wiele innych wspaniałych legendarnych, kultowych, a nawet tych zapomnianych zespołów z tamtych lat, to nie tylko jest jeszcze nadzieja dla tego świata i dla pokoleń, które przychodzą po nas, ale także dla muzyki. Muzyka zatacza koła cyklicznie i takie powroty czy przetworzenia są nieuniknione, a jeśli są to takie powroty to jestem zdania, że powinno być o nich głośno, a nawet głośniej od bomb.
Parafrazując początek Księgi XII "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza można by napisać następująco: "Było kopistów wielu, ale żaden z nich nie grał tak jak Zeppelini". I byłaby w tym prawda gdyby nie wspomniana Greta Van Fleet i gdyby nie zapomniany już najwyraźniej fakt, że legendarna już grupa Led Zeppelin i jej muzycy też byli kopistami, plagiatorami i zaczynali od coverów. Pięćdziesiąt lat temu kiedy zaczynali swoją karierę, a w rezultacie drogę do wiecznego kultu ich muzyki, byli jednym z wielu wówczas zespołów, które zaczynały od coverów standardów bluesowych z czasem przekuwając je we własną twórczość. W podobny sposób zaczynało choćby Deep Purple, Yes czy Ten Years After, a z kolei Budgie nienawidzono bo widziano w nich drugie Deep Purple (!). Wszystkie wymienione dziś przecież należące do legend i absolutnego kanonu. W tamtym czasie takiemu Led Zeppelin dostawało się od krytyków i malkontentów za to, że de facto jest cover bandem i to w dodatku bezczelnie zrzynającym ze standardów, a nawet od innych zespołów (głośna sprawa rzekomego plagiatu pierwszych akordów "Stairway to Heaven" sprzed dwóch lat, gdy muzycy grupy Taurus sądzili się z bardziej znanym zespołem kto od kogo zerżnął - łut szczęścia tylko wykazał że prawdopodobnie nikt, bo te z kolei w 1659 roku napisał już Giovanni Battista Granata, włoski artysta, który stworzył dzieło „Sonata di Chittarra, e Violino, con il suo Basso Continuo”. Nikt jednak nie będzie się sądził z barokowym kompozytorem, ani z prawdopodobnie jego od dawna nie żyjącymi już spadkobiercami). Dostawało się Zeppelinom od organizatorów koncertów i właścicieli klubów, że grają hałaśliwie, nieznośnie, a Plant beczy. Zeppelini robili jednak swoje, a historia pokazała kto się mylił.
Weźmy inny przykład, może nie kopistów, ale innego zespołu zaczynającego pięćdziesiąt la temu którego fenomenu nie rozumiano, wyszydzano i nagle okazało się, że mają status gwiazdy i legendy - The Beatles. Zanim osiągnęli sukces krytycy i malkontenci podważali na początku kariery słynnej czwórki z Liverpoolu ich umiejętności muzyczne, kompozycyjne, a nawet personalne. Podważano ich autentyczność, nie brano ich poważnie, a fakt mdlejących fanek zbywano głupotą. Paradoksalnie były w tym słowa prawdy, bo The Beatles na początku faktycznie miało problemy z koordynacją swojej gry, bawili się standardami przerabiając je na swoją modłę, a nawet brali korepetycje u lepszych od siebie muzyków żeby poprawić jakość swojej muzyki, co ostatecznie pokazało, że są zdolnymi, wpływowymi i wszechstronnymi twórcami. I znów historia pokazała kto się mylił. Przenieśmy się w czasie do lat 90tych ubiegłego wieku. Słynna i dziś kultowa grupa ze Seattle, która stworzyła grunge, czyli Nirvana. W swoim czasie, jak zresztą do dzisiaj, wielu jej przeciwników zarzucała że nie umieją grać, Kurt Cobain płacze jak zarzynana świnia i w ogóle nie idzie zrozumieć co śpiewa (co kapitalnie sparodiował Weird Al Yankovic w swojej wersji "Smell Like Teen Spirit" czyli "Smells Like Nirvana"). Zarzucano nawet, że nie tworzą nic nowego, bo choć akurat nie grali coverów, to grali coś co można by zaklasyfikować jako przetworzenie tego, co było grane w latach 50, 60 czy 70tych. Idąc dalej weźmy odrodzenie w muzyce pop, w tym wypadku należącej do rocka alternatywnego, nazywanej indie rockiem. Rozumienie malkontentów i krytyków: Arctic Monkeys? Plagiatorzy. Editors? Plagiatorzy. Jack White w każdej postaci? Plagiator. Wreszcie, taka basowo-perkusyjna petarda sprzed trzech lat czyli Royal Blood. Plagiatorzy - wspomnianego przed chwilą Jacka White'a. Albo weźmy taką Lady Gagę, która przecież jest żałosną imitatorką Madonny, jeśli mamy to rozpatrywać w kategorii robienia "coverów", plagiatów i bycia: kopistą. A co począć ze wspomnianym prześmiewcą Wierd "Al'em" Yankovicem, który nie dość że robi covery to jeszcze piętrowe parodie wszystkich i wszystkiego. Inkwizycja! Stos! Śmierć przez powieszenie! Skazać na roboty w kamieniołomach!
Nic bardziej mylnego. Każdy wielki zespół i artysta czymś się w swojej twórczości inspiruje, przetwarza i wreszcie uzupełnia. Zaczyna od coverów, a często robi to przez całe życie, lub często do nich wraca - jak choćby The Rolling Stones. Nawet przetwarzając riffy, melodie i tworząc swoją muzykę, często przełomową i wyznaczającą nowe gatunki, nurty i trendy w jakimś stopniu jest imitatorem i kopistą czegoś co było przed nim, a nawet czegoś co trwa w momencie kiedy tworzy on lub ona, albo oni coś własnego. Zarzuty, że w Grecie Van Fleet nie ma niczego co wzbudza emocje, fenomenalnego czy nawet odkrywczego, a raczej ożywczego, są więc tak samo bezpodstawne jak te wysuwane pięćdziesiąt lat temu wobec Led Zeppelin na którym zespół braci Kiszka otwarcie oparł swoją twórczość. Silna inspiracja nie oznacza bowiem kopii, ani imitacji. Wszystko zależy od tego jaka ona jest - może być kiepska, a może być naprawdę rewelacyjna. Fenomen "Led Zeppelin generacji Z" jak są określani nie polega tylko i wyłącznie na tym, że się o nich mówi bo są w jakimś stopniu imitatorami, plagiatorami czy wręcz coverbandem. A na tym jak spontanicznie, wiernie i świeżo potrafią wykrzesać tę samą iskrę jaką krzesali Zeppelini pięćdziesiąt lat temu tworząc zupełnie nowy styl muzyki rockowej będąc w tym samym wieku w którym obecnie są bracia Kiszka i ich przyjaciel Danny Wagner. Fenomenem jest wokal Josha, który do złudzenia przypomina Roberta Planta ale nim nie jest. Fenomenem jest to, że młodzi zaledwie dwudziestoletni chłopacy czują tę muzykę na tyle, że potrafią tę radość przekuć w nowe/stare dźwięki i przede wszystkim zrobić to na naprawdę wysokim, solidnym poziomie. Nie są zwykłym "coverbandem", ani zwykłą imitacją. Bo są covery i covery. Są kopiści i kopiści. W jednym i drugim wypadku Greta Van Fleet jest tym drugim przypadkiem.
Nierozumienie i krytyka, zwłaszcza tego co nam się nie podoba lub co gorsza w ten czy inny sposób naśladuje zasłużone grupy pokroju choćby Led Zeppelin, zawsze była wpisana w kulturę i w muzykę, ale dziwienie się na sukces i rosnącą popularność zjawiska jakim jest Greta Van Fleet zakrawa na istną hipokryzję i paranoję. To prawda, są kopistami, ale robią to zaskakująco dobrze i porywająco. Nie czujesz tego, nie podoba Ci się to Twoja sprawa, ale czy związku z tym musisz być tym malkontentem i krytykiem, który będzie się łapał za głowę, pluł jadem i podważał autentyczny fenomen? Nawet jak Ci się nie podoba, nie czujesz go i nie dostrzegasz? To prywatna sprawa, ale nie jestem przekonany czy warto psuć zabawę innym. Zmieniły się czasy i dostęp do muzyki, media społecznościowe też robią swoje, ale jak widać pewne rzeczy pozostają takie same i niezmienne: malkontenctwo, krytyka i niemożność docenienia prawdziwego talentu nawet korzystającego z tego, co wypracowała wiele lat wcześniej grupa pokroju Led Zeppelin. Jeśli chłopaki naprawdę czują tę muzykę i potrafią z taką energią i świeżością przeinterpretować na nowo Led Zeppelin i tym podobne brzmienia na nowo i jak sami zauważają, wierzą w to, co robią, to nie ma co się frustrować i tego fenomenu podważać. Jeśli za ich sprawą tak zwane "pokolenie Z" i każde inne, jak sami by chcieli, zamiast po Justina Biebera czy inną nic nie wartą gwiazdkę pop sięgną po Gretę Van Fleet, a potem być może także po Led Zeppelin i wiele innych wspaniałych legendarnych, kultowych, a nawet tych zapomnianych zespołów z tamtych lat, to nie tylko jest jeszcze nadzieja dla tego świata i dla pokoleń, które przychodzą po nas, ale także dla muzyki. Muzyka zatacza koła cyklicznie i takie powroty czy przetworzenia są nieuniknione, a jeśli są to takie powroty to jestem zdania, że powinno być o nich głośno, a nawet głośniej od bomb.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz