środa, 20 grudnia 2017

Podsumowanie roku według naczelnego


Kolejny rok nieuchronnie zbliża się do końca i znów nadszedł czas podsumowań. Do niektórych płyt z mijającego roku jeszcze z całą pewnością wrócimy, bo kilka z nich wciąż czeka w swojej kolejce na recenzję, a pośród nich są i takie do których będę wracał jeszcze nie raz, odkrywając w nich coraz to nowe rozwiązania i dźwięki. Rok 2017 miał u nas tradycyjnie jak co roku swoją nazwę, ale tym razem się nie sprawdziła, więc następny nowy rok 2018 swojej nazwy mieć nie będzie. Nie chodzi tu bynajmniej o ilość płyt, ich jakość czy liczne znakomite koncerty, których nie brakowało, a o wydarzenia poza blogowe, które również miały swój wpływ na to, jak patrzę na mijający rok. Dla mnie nie był łaskawy, ani dobry, a już na pewno nie do końca szczęśliwy. Jak co roku umarło też wielu znanych twórców, niektórzy zdecydowanie za wcześnie, a na domiar złego blog Dark Factory, któremu poniekąd LupusUnleashed zawdzięcza powstanie i nieraz (przyznajemy się bez bicia!) czerpał z niego inspirację zakończył działalność. Skupmy się jednak na muzyce, na albumach i wspomnieniach z koncertów, spotkań z muzykami.

Poniżej znajdziecie obszerną listę moim zdaniem najlepszych i zaskakujących, najbardziej rozczarowujących albumów mijającego roku (nie tylko tych opisanych) i wydarzeń w których mogłem uczestniczyć, a także kilka marzeń, również już potwierdzonych, odnośnie nadchodzącego roku, których się już nie mogę doczekać. Kolejność i ilość, jak co roku, w moim przypadku nie ma znaczenia.

Najlepsze albumy 2017 roku:

1. Lunatic Soul - Fractured Piąty materiał projektu Mariusza Dudy pisany w trudnym dla muzyka okresie i będący podsumowaniem tego, co działo się w jego życiu i wokół macierzystej formacji, czyli Riverside. W podsumowaniu recenzji na łamach Laboratorium Muzycznych Fuzji pisałęm następująco: (...) To płyta bardzo dojrzała, nie tylko pod względem muzycznej formuły, ale także pod względem tekstów: bolesnych, szczerych i trafiających w sedno. (...) Z tych kawałków lustra, pęknięć duszy i roztrzaskań układa się bowiem historia piękna, prawdziwa i niezwykle oczyszczająca, a także udowadniająca że najwspanialsze dzieła rodzą się... z cierpienia. [czytaj więcej na Laboratorium Muzycznych Fuzji]

2. Sepultura - Machine Messiah Obecna Sepultura to kość niezgody pośród fanów, a zwłaszcza braci Cavalerów, którzy nie mogą się pogodzić z faktem, że od dawna nie jest to już ich zespół. Tegoroczne wydawnictwo wspomnianych braci pod szyldem Cavalera Conspiracy pokazało jednak, że nie myliłem się co do wartości reprezentowanych przez "Machine Messiah", które nie jest w żaden sposób rewolucyjne, ale zawiera znacznie ciekawiej pomyślane, soczyste kawałki i znakomity, nowy ogień napędowy jakim jest obecny perkusista Brazylijczyków młody Eloy Casagrande. To solidny, wciągający album, którym Sepultura ponownie pokazała pazury i nasz "gest Kozakiewicza" braciom, a zwłaszcza Maxowi, Cavalerom. [czytaj więcej]

3. Persefone - AATHMA Cóż to jest za album! Jeden z najciekawszych obecnie progresywnych zespołów i, co ciekawe, wcale nie kojarzony jakoś szeroko, wraca z piątym albumem studyjnym który, podobnie jak poprzednie, porusza tematykę egzystencji i filozoficzne spojrzenie na życie jednostki. Wzmocniona o muzyków z grupy NAMI i specjalnych gości andorska formacja wydała bodaj najciekawszą płytę w swojej dotychczasowej dyskografii. - pisałem we wstępie do recenzji, która ukazała się na łamach Laboratorium Muzycznych Fuzji. Od tamtego czasu wielokrotnie do albumu wracałem i za każdym razem łapię się za głowę ile dobrego się na niej znalazło. Persefone to grupa, która przebyła długą drogę, a najnowszym albumem ugruntowuje swoją pozycję i z całą pewnością zainteresuje wielu maniaków podobnego grania stając się jednym z najchętniej słuchanych albumów tego roku. - podsumowywałem i zdania nie zmieniłem. Po prostu petarda. [czytaj więcej na LMF]

4. Soen - Lykaia Kolejna progresywna petarda, choć utrzymana w zupełnie innym kierunku aniżeli piąty album Persefone. Trzeci album Szwedów wciąż balansuje między Toolem i Opethem, ale wyraźnie zmierza ku własnej tożsamości artystycznej. Słucha się go z ogromną i nieskrywaną radością, odkrywa kolejne odniesienia i chłonie partie instrumentów. Na próżno szukać tutaj napakowania zbędnymi dźwiękami, co zwłaszcza doskonale słychać w subtelnych nawiązaniach do lat 70. Pod względem swojej konstrukcji jest to płyta ze wszech miar niezwykła, ale także bardzo esencjonalna w porównaniu do innych okołoprogresywnych płyt z ostatnich lat, bez zbędnych ozdobników i bardzo klarowna. To rytuał, któremu należy się poddać i pokochać, by móc w nim uczestniczyć w pełni. Do tego wszystkiego dochodzi dojrzałość, którą dało się już wyczuć na debiutanckim "Cognitive", a którą można by obdarować mnóstwo zespołów, niekoniecznie dopiero zaczynających, ale także te znane, choćby z takim Opeth na czele. Wstyd nie znać. - pisałem w podsumowaniu i nadal tak uważam. A do tego niezwykle miłe dla mnie było polubienie tweetów o recenzji tej płyty przez Soen i samego Martina Lopeza. [czytaj więcej]

5. Flux Conduct - Yetzer Hara Mózgiem tego projektu jest fantastyczny gitarzysta, producent i wspaniały człowiek John Brownie, przede wszystkim znany z Monuments, które szykuje się do wydania trzeciego albumu studyjnego. O ile debiutancki "Quatsi", choć doskonały był zaledwie przedsmakiem, o tyle drugi album Flux Conduct to prawdziwa petarda, o której doskonale pisał gościnie mój dobry kolega Jarek Kosznik. [czytaj więcej]

6. Lion Shepherd - Heat Grupę widziałem dwukrotnie na żywo i to w odstępie zaledwie miesiąca, najpierw w marcu, gdy grali z Votum, a następnie w kwietniu z powracającym do koncertowania Riverside. Za każdym razem zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie, jednakże całkowicie się przekonałem do warszawskiej formacji wraz z dokładnym przesłuchaniem zarówno debiutu, jak i najnowszego albumu "Heat". W podsumowaniu naszej recenzji pisałem następująco: Młodszy brat Riverside, bo tak bym póki co określił Lion Shepherd, to grupa niezwykła, pomysłowa i nietuzinkowa, zdecydowanie wyróżniająca się na tle wielu zespołów nie tylko krajowych i zyskująca coraz większą swobodę zasługującą na zainteresowanie. To granie świeże i poszukujące, pachnące jeszcze odrobinę wspomnianym, ale nie można mówić o kopi. Lion Shepherd ma własny pomysł na siebie, styl który konsekwentnie rozwijają i coraz wyraźniej zaznaczają, wreszcie jest to zespół brzmiący świeżo i dojrzale. Wszelkie skojarzenia są jedynie elementem układanki, a grupa i obie ich płyty warte uwagi. "Heat" zachwyca dopracowanym brzmieniem, ciekawymi gitarowymi zagrywkami, fantastycznymi bliskowschodnimi orientalizmami i ujmującym klimatem, które razem tworzą całość niemal perfekcyjną. Niemal, bo swoją najlepszą i całkowicie "własną" panowie mają dopiero przed sobą. Panowie już zapowiadają prace nad trzecim albumem studyjnym oraz spin-offem formacji w pełnej orientowej krasie - jest na co czekać! [czytaj więcej]

7. Hellhaven - Anywhere Out Of The World Kolejna niesamowita formacja z naszego kraju i jedno z najbardziej niesamowitych odkryć roku 2017. Płyta, która zrobiła mi całą wiosnę i nadal zaskakuje gdy do niej wracam. Album o gęstej atmosferze, wielowarstwowych strukturach, nieoczywistych rozwiązaniach i również z powodzeniem sięgający po orientalizmy. W podsumowaniu recenzji pisałem następująco: Ta płyta to uczta. Taka, którą smakuje się powoli rozkoszując się każdym kęsem, a w tym wypadku każdym dźwiękiem. To płyta niezwykle świeża i wyrazista, zachwycająca bogactwem brzmieniowym, pomysłowością oraz swobodą, a wreszcie dojrzałością i innowacyjnością. (...) Drugi album HellHaven przez cały czas trwania trzyma w napięciu i nie pozwala na nudę i potrafi zachęcić do dokładniejszego wsłuchania się i zgłębiania każdego jej elementu z osobna. (...) Wielkie brawa! [czytaj więcej]

8. Vangough - Warpaint Kolejna petarda z etykietką "nieznane, miłość od pierwszego usłyszenia". Piąty album kompletnie mi nieznanej amerykańskiej formacji podobnie jak nasz rodzimy Hellhaven zrobił mi całą wiosnę. To album ostry jak żyletka, bogaty brzmieniowo, o uzależniającej strukturze i pełen porywających rozwiązań. W podsumowaniu do naszej recenzji pisałem: (...) zachwyca swoim brudem, gęstym sludge'owym brzmieniem, wyrazistą perkusją i surowymi gitarowymi zagrywkami i niezwykłym, bardzo intensywnym ładunkiem emocjonalnym. Te siedem numerów, zamykających się w czasie nieco ponad pięćdziesięciu minut przelatuje szybko i zaraz po skończeniu chce się go włączyć ponownie. [czytaj więcej]

9. Leprous - Malina Jeszcze jedna perełka z zagranicy, tym razem z Norwegii. Zespół, który nie stoi w miejscu i cały czas szuka nowych środków wyrazu i inspiracji o ogromnej swobodzie i wrażliwości. W podsumowaniu naszej recenzji pisałem następująco: Niektórzy mają Leprous za złe, że nie chcą nagrywać takich samych płyt, kolejnych "Coal" czy "The Congregation". Mi jednak bardzo się podoba ścieżka jaką podąża ta norweska grupa. Einar Solberg wraz ze swoim zespołem nie boi się eksperymentować ze swoją muzyką, brzmieniem i stylami, nie ma obaw przed przekraczaniem granic. Muzyka Leprous wyłamuje się szufladkom, założeniom gatunkowym czy oczekiwaniom słuchaczy i fanów. To, co znalazło się na "Malina" porywa oryginalnością, świeżością i ogromem niezwykłych dźwięków, mieniącym się od fragmentów trudnych, nieprzystępnych i tych, które z miejsca wpadają w ucho. Leprous po raz kolejny potwierdza swoją niezwykłość i podkreśla fakt, że jest jednym z nielicznych tak inteligentnie pomyślanych wielopłaszczyznowych współczesnych grup progresywnych, które brzmią ożywczo i niesamowicie naturalnie. Prawdziwa malina! [czytaj więcej]

10. Masachist - The Sect (Death REALigion) Wracamy na moment do kraju. Płyta, która w naszej redakcji stała się swego rodzaju kukułczym jajem - miał być tekst gościnny, ale się nie udało i gdy przyszedł oryginał to obowiązek napisania o nim spadł na mnie, ale bynajmniej nie był to przykry obowiązek. Death metalowa supergrupa, bo taką jest w zasadzie Masachist na swoim najnowszym albumie w żadnym wypadku nie odkrywa prochu. To album, w którym praktycznie całą robotę robi świetne, dopracowane monumentalne i gęste brzmienie. Pozbawione tego elementu właściwie nic by nie zostało, choć i pod względem technicznym jest to album naprawdę udany. Solidne kompozycje kopią tyłek tam gdzie trzeba, wżerają się w łeb i do tego wcale nie męczą. Tu nie ma bowiem miejsca na natrętne rozwlekanie materiału, a każdy numer to cios za ciosem, który obija twarz na krwawą miazgę, a gdy już wypluwamy kolejnego zęba, to z krwawym uśmiechem po prostu włączamy jeszcze raz. Wreszcie to krążek, którego w żadnym zestawieniu tegorocznych polskich płyt zabraknąć nie powinno, a także jedno z najmocniejszych tegorocznych uderzeń. - pisałem w podsumowaniu. W zestawieniu z tegorocznym udanym albumem Decapitated wypada jeszcze bardziej mocarnie i chciałoby się powiedzieć: łobuzersko. [więcej tutaj]

11. Briqueville - II Kiedy myślisz, że w sludge metalu i post-metalu powiedziano i zagrano już wszystko i dalej pójść nie można z pomocą przychodzą takie perełki jak najnowszy album belgijskiej formacji Briqueville. - tak zaczynałem recenzję tego sztosu z wytwórni Pelagic Records. A tak z kolei podsumowywałem: W porównaniu do równie intensywnego, choć bardziej zachowawczego dla reguł gatunku, debiutu Briqueville postawiło nie tylko na długość kompozycji, ale również na ich jakość. Intensywne, rozbudowane i wymagające od słuchacza cierpliwości, nieustannej uwagi i obycia, zostały fantastycznie wyważone, tak by nie zmęczyć i pozwolić w pełni rozkoszować się dźwiękami nieustannie budujących atmosferę. Na najnowszym te cechy zostały jeszcze bardziej uwypuklone, rozwinięte  i urozmaicone. To album trudny, ale kiedy poświęcić mu wystarczająco uwagi niezwykły, brudny, potężny i oczyszczający, taki któremu warto poświęcić te niespełna trzy kwadranse i często do niego wracać - a ja z całą pewnością mam taki zamiar. [więcej tutaj]

12. Archspire - Relentless Mutation Jeszcze jedna petarda z etykietką "nieznane, miłość od pierwszego usłyszenia". Kanadyjska formacja parająca się technicznym death metalem czy też raczej technicznym deahcorem na swoim trzecim albumie przekracza chyba wszystkie możliwe bariery i granice. Nie dość, że płyta nie należy do przesadnie długich, to od początku do końca trzyma w napięciu i z rozdziawioną gębą. Zagrywki gonią zagrywki, tempo nie siada nawet na moment, a to co wyprawia się tutaj od strony wokalnej to jest po prostu kosmos. Płyta, która za każdym razem zwala z nóg. [recenzja będzie wkrótce]


13. Ylva - Meta Debiutancka perełka z Australii wydana przez Pelagic Records. W nazwie kapeli widnieje wilczyca, bo to właśnie oznacza po szwedzku to słowo, ale w zespole znajduje się czterech panów, którzy zdecydowali się grać soczysty i pełen nieoczywistych zagrań sludge metal w duchu Rosetty, The Ocean czy ISIS. Wydawać by się mogło, że coraz ciężej w tym stylu na coś nowego, ale Australijczycy udowadniają, jak bardzo się można pomylić. [recenzja będzie wkrótce]

14. Spook The Horses - People Used To Live Here Ponownie perełka z Pelagic Records, ale tym razem licząca sześciu panów z Nowej Zelandii i będąca drugim wydawnictwem zespołu. Panowie grają nad wyraz interesującą i wyłamującą się z ram gatunkowych atmosferyczną mieszankę eksperymentalnego post-rocka i sludge metalu bawiąc się ciszą, poczuciem osamotnienia, desperacją i nieprzystosowaniem, niesamowitymi rozwinięciami w masywne dźwięki, by nagle płynnie i przemyślanie zmienić ton idąc w dźwięki lekkie, ciepłe lub o zdecydowanie deszczowym charakterze. [recenzja będzie wkrótce]


15. Me And That Man - Songs Of Love And Death Adam "Nergal" Darski w zupełnie innej, nieoczekiwanej odsłonie razem z Johnem Porterem stworzyli niezwykły mariaż osobowości i stylów muzycznych. Mroczny, przepełniony goryczą, smutkiem i papierosowym dymem blues wymieszany z country, hard rockiem i folkiem. W podsumowaniu recenzji na łamach Laboratorium Muzycznych Fuzji pisałem następująco: (...)Nergal wraz z Porterem nagrali płytę czerpiącą z tradycji bluesowego, gitarowego grania, z której bije spontaniczność, radość grania, ale też przejmujący smutek, nostalgia. To płyta bardzo naturalna, brzmiąca świeżo, zaskakująca i wymykającą się ze stylistycznych założeń, bo płynącą i zróżnicowaną. To także album bardzo wyważony i szczery, choć nie przynoszący żadnej rewolucji, może poza możliwością usłyszenia Darskieigo w zupełnie innym graniu niż na co dzień i doskonale się w nim odnajdującego. Wreszcie, jest to album, do którego chce się wracać, słuchać po wielokroć, zapętlać pojedyncze utwory i za każdym razem odkrywać w nim coś nowego. (...) [czytaj więcej na LMF]

Najgorsze albumy 2017 roku:

1. Cavalera Conspiracy - Psychosis Przeciwieństwo najnowszego albumu Sepultury. Płyta z natury zła, wymęczona, wyprana z pomysłów i zbudowana na wybujałych ambicjach braci Cavalerów, a zwłaszcza Maxa, który wyraźnie ma problem z samym sobą. Istna mordęga, popis prymitywizmu i wypocina posklejana z różnych nie pasujących do siebie elementów. [więcej tutaj]

2. Deep Purple - inFinite Nie miałem z tym albumem żadnych oczekiwań, jednak dwa poprzednie były zaskakująco, przynajmniej w moim odczuciu, dobre. Optymistyczny wstęp, jaki napisałem jeszcze długo przed premierą: Pięćdziesiąt lat na scenie, dwadzieścia płyt, osiem inkarnacji. Ogromny i niezaprzeczalny wkład w muzykę rockową i metalową. Wszystko jednak co dobre pewnego dnia się kończy. Przyszedł ten czas, by pożegnać jedną z największych (i najgłośniejszych) grup jakie kiedykolwiek powstały. Panie i panowie... Deep Purple! - w momencie wyjścia płyty okazał się jedyną optymistyczną częścią naszej recenzji, dalsza część już niestety taka być nie mogła. Powielanie schematów, nieudane próby unowocześniania brzmienia i bardzo zła forma wokalna Iana Gilliana, co w jego wypadku przynajmniej można tłumaczyć wiekiem. Jakże smutnie w tym kontekście brzmią fragmenty podsumowania z tejże: Najnowszy album Deep Purple nie zachwyca i nie porywa, a już na pewno nie robi tego w taki sposób jak udawało się to poprzednimi krążkami. To album wymęczony i mimo świetnej produkcji nużący, nie przedstawiający żadnej wartości. Starsi panowie może nie muszą nikomu niczego udowadniać, ani silić się na nowoczesne chwyty (choć chwytają się ich tutaj nader często, a w dodatku z kiepskim skutkiem), ale szkoda, że kończą w taki sposób - płytą nijaką, ocierającą się o plastikowy pop dla rozgłośni radiowych i wypadającą na tle całej jej dyskografii blado i nieatrakcyjnej. Kurtyna za Deep Purple opada z piskiem kołowrotków i co kilka metrów zacinając się jakby lina ją trzymająca musiała odpocząć po wysiłku włożonym w tę pracę. Od tamtego czasu się nic nie zmieniło - szkoda. [więcej tutaj]

3. Rhapsody Of Fire - Legendary Years Wielokrotnego debiutanta z Włoch nie mogło zabraknąć. W podsumowaniu recenzji mimo wszystko pisałem następująco: "Legendary Years" patrzący wstecz na pierwsze pięć lat działalności grupy w żadnym przypadku nie przynosi Rhapsody Of Fire ujmy. Nowe wersje są zrealizowane z pietyzmem, szacunkiem i brzmią bardzo przyjemnie. Znakomicie odnajduje się w tym materiale nowy perkusista Manuel Lotter i oczywiście Giaccomo Voli, który może nie ma takiej siły w głosie jak Fabio Lione, ale nie można też powiedzieć, że sobie nie radzi. Nie pokazuje tutaj pazura, ani w moim odczuciu pełnego spektrum swoich możliwości, ale brzmi w tym materiale świeżo i miejscami bardzo porywająco. Z całą pewnością nie będzie to dobry start dla wszystkich, którzy jeszcze Rhapsody Of Fire nie znają, ani album o którym będzie się mówiło latami. Nie jest to także żaden przełom dla gatunku, bo nie oszukujmy się Włosi co mieli do pokazania i przekazania światu w tym względzie już przekazali. Rhapsody Of Fire wciąż jest silnym zespołem i ta "składanka" to potwierdza, ale prawdziwym testem będzie nowa płyta z premierowymi kompozycjami. Tej, spokojnie mogłoby by nie być, choć na pewno słucha się jej przyjemnie. I oby debiut właściwy, tym razem piąty (!), był jeszcze bardziej udany i... zaskakujący. [więcej tutaj]

4. U2 - Songs Of Expierence Te zdecydowanie gorsze piosenki. Prawdopodobnie wieńczący karierę zespołu U2, jednego z najważniejszych w moim życiu, album niestety nie zachwyca. Powrót do stylistyki kończącego 30 lat "The Joshua Tree" z mruganiem oczkiem do pierwszej połowy lat 90 i szczyptą nowoczesności to za mało żeby stworzyć coś porywającego. muzycznie i wokalnie jest niestety słabo i nawet jeśli kilka numerów (a wbrew pozorom jest) naprawdę może się spodobać, to giną w natłoku miałkiego wypełnienia. Najjaśniejszym elementem nowego wydawnictwa Irlandczyków jest jego genialna, zataczająca pełne koło, okładka z synem Bono i córką Edge'a trzymającymi się za ręce. Świetnie korespondującą zarówno z poprzedniczką i jej oficjalną grafiką gdzie Larry Mullen przytulał się do swojego osiemnastoletniego syna i wreszcie chłopca w chełmie z okładek "Boy" i "War", a następnie "The Best Of 1980 - 1990". [pełnej recenzji nie będzie]

Ważne dla nas wspomnienia:

1. Spotkanie autorskie z Mariuszem Dudą z okazji premiery "Fractured" Lunatic Soul [więcej na Laboratorium Muzycznych Fuzji] Pamięć o tym, że przeprowadziłem z nim wywiad dla LMF z okazji wydania biografii Rivesrside i świetny PR kilkoma moimi zdjęciami na łamach swojego Instagrama i Lunatikowym facebook-u - świetna sprawa i niezwykle przemiła reakcja ze strony fantastycznego człowieka i niezwykłego muzyka.

2. Powrót Riverside do koncertowania. Po tragedii, jaką była nagła śmierć gitarzysty Piotra Grudzinskiego Riverside najpierw zagrało dwa wyprzedane lutowe koncerty w warszawskiej Progresji, a następnie wyruszyło w trasę po kraju i świecie. Nowy rozdział, nowe emocje i nowy (póki co z gościnnym udziałem) znakomicie prezentujący się gitarzysta Maciej Meller. Bardzo dobry, mocny koncert po którym wiem, że nie opuszczę żadnego kolejnego, który będzie się odbywał w mojej okolicy. [więcej tutaj]

3. Flux Conduct na żywo Prawdopodobnie jedyny koncert Flux Conduct Johna Browniego jaki kiedykolwiek się odbył choć krótki na pewno należy do udanych i do takich, które się będzie wspominać długo z bananem na twarzy. Szkoda tylko, że ludzi gdy grali, a także później gdy świetny koncert dał nasz rodzimy Disperse, można by policzyć na palcach. [więcej tutaj]

4. "Lajki" od Soen, Martina Lopeza i Vangough Nic tak nie motywuje jak polubienia i udostępnienia od osób opisywanych, czyli artystów. Tak jak w przypadku Mariusza Dudy, te od Soen i Martina Lopeza oraz grupy Vangough to rzeczy nie tylko motywujące i miłe, ale także będące takimi małymi sukcesikami na miarę patronatów zagranicznych gwiazd jak w przypadku Sabatonu czy składanki poświęconej Ronniemu Jamesowi Dio.

5. Znakomita koncertowa forma Comy Nie załamujcie rąk, nie krzyczcie, że bluźnię. To może być tylko moja opinia. Poszedłem z sentymentu i z ciekawości i mile się zaskoczyłem: świetna forma nie tylko łódzkiego zespołu, ale także (a może przede wszystkim) Piotra Roguckiego sprawiła, że był to jeden z najlepszych koncertów mijającego roku na jakim miałem okazję się pojawić, a do tego w moim ulubionym klubie, który w każdym wyzwala to, co najlepsze. [więcej tutaj]

6. Gojira i Mastodon w jednym stali domu Dwa absolutnie fenomenalne zespoły, które cenię wreszcie dotarły gdzieś bliżej niż południe naszego kraju. Najpierw fantastyczna francuska Gojira, która moim ulubionym klubem B90 pozmiatała równo w ścisku niesamowitym (więcej tutaj), a miesiąc później, wówczas jedyny w naszym kraju, równie udany występ Mastodon w tym samym miejscu (więcej tutaj). Zdecydowanie jest co wspominać!

Oczekiwania na rok 2018:

1. Siódma płyta Riverside Już zapowiedziany studyjny powrót Riverside, które po serii znakomitych koncertów będzie musiało udowodnić, że bez Piotra Grudzińskiego nadal są zespołem, który jest w stanie nagrać dobry materiał. To będzie trudny powrót z którym na pewno sobie poradzą tworząc album dla siebie przełomowy, ważny i otwierający, niejako po raz drugi, nowy rozdział w historii warszawskiego zespołu. Mariusz Duda zapowiada, że można się spodziewać powrotu do bardziej surowego, ostrzejszego grania i że na płycie być może znajdzie się miejsce dla nie jednego gitarzysty, a kilku. Osobiście jednak uważam, że nie musi szukać daleko - Maciej Meller doskonale da sobie radę! A jeszcze w lutym czeka nas suplement do znakomitego piątego krążka Lunatic Soul!

2. Tool i następca "10000 days" To już zaczyna być nudne. Tool zaczyna bowiem przypominać Metallikę, która zapowiadała nowy album od bardzo dawna i choć w końcu go wydała to doniesieniom o tym, czy nagrywają i jakie to mają wspaniałe pomysły nie było końca. Tak samo z Tool, które nowy album podobno nagrywa, podobno ma już nawet skończone, a nowe numery są świetne, ale... jeszcze nie są gotowe do końca, a sam Maynard co rusz podkopuje wieści stwierdzeniami, że on nowego albumu nie widzi jeszcze długo, bo zajmuje się obecnie czymś innym, a jego koledzy z Tool to w ogóle są w proszku z nowym albumem i sami nie wiedzą co mówią. Co by nie było - może 2018 rok to będzie ten rok dla fanów Tool, kiedy doczekamy się piątego pełnego albumu jednego z najbardziej niesamowitych zespołów XX wieku?

3. Pełnometrażowy debiut Grety van Fleet Nie jestem zwolennikiem wydawania płyt w krótkich odstępach czasowych, a już na pewno kiedy przez długi czas płyty nie widać (patrz wyżej). W wypadku Grety van Fleet uważam jednak, że powinni kuć żelazo póki gorące i wydać swój pełny album jak najszybciej, oczywiście nie kosztem jakości, a także pokazać, że są nie tylko znakomitym młodym zespołem płynącym na fali... Led Zeppelin. Ogromny potencjał jaki drzemie w tej grupie powinien być zauważony i usłyszany przez jak największą ilość ludzi, bo być może mamy szansę zobaczyć na naszych oczach jak rodzi się prawdziwa rockowa gwiazda i prawdziwa legenda.

4. Atak djentu W nadchodzącym roku na pewno nie zabraknie nowoczesnego progresywnego grania, czyli szeroko pojętych djentów i deathcore'ów. Z tych, które mają szansę się pojawić w nadchodzącym roku wyczekuję nowego Monuments (najwyższa pora!), a odpowiedzialny za nią Brownie zapowiada także kontynuację Flux Conduct (i słusznie). Ponadto chodzą słuchy, że Periphery przymierza się do swojej "Czwórki" (czy też piątki, bo czwartym był album "III: Select Difficulty"). Wreszcie, Jason Richardson ma w planach następcę swojego znakomitego "I'. Mój dobry kolega, a nasz gościnny współredaktor Jarek Kosznik zresztą na pewno wskaże te same oczekiwania co do progresywnych płyt w nadchodzącym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz