Black Sabbath powoli się z nami żegna.
Czy nam się to podoba czy nie musimy oswoić się z myślą że
grupa z Birmingham postanowiła zawiesić instrumenty na ścianie i
cieszyć się zasłużoną emeryturą. Na otarcie łez dostaliśmy
ostatnią trasę koncertową i epkę pod tytułem „The End”. Czy jest to
zatem godne zwieńczenie ich kariery?
Epka podzielona jest na dwie części.
Pierwszą z nich stanowią cztery kawałki nagrane podczas sesji do albumu
„13”, które nie weszły w skład tej płyty. Druga część to
wykonania koncertowe. Jak wypadają zatem kawałki
zaserwowane nam przez Brytyjczyków? Nie będę kłamał – całkiem
przyzwoicie!
Wita nas „Season of the Dead” ze swoim ociężałym ale motorycznym riffem. Ten siedmiominutowy kolos przyśpiesza w środku utworu na chwilę by potem wrócić do swojego miarowego tempa. Co ciekawe pomimo monotonnej budowy nie wkrada się do nas nuda podczas słuchania. Potężnym riffem otwiera się też „Cry All Night”, by nabrać za chwilę rozpędzonego i motorycznego tempa. Bardzo przypadł mi do gustu tutaj melodyjny mostek i minimalistyczna solówka Iommiego, przechodząca w potężne uderzenia gitar i dopełniona wokalem Ozzy'ego.
Energiczniej otwiera się „Take Me
Home”. Tutaj moją uwagę przykuł wokal Osbourne'a na zwrotkach.
Warto zwrócić też uwagę na partię basu Geezera Butlera, robi
naprawdę niesamowitą robotę w tle. Znalazło się tutaj nawet
miejsce na egzotyczne solo na gitarze klasycznej. „Isolated Man” to ostatni z nowych
kawałków serwowanych nam przez Sabbathów. Jest to zdecydowanie
mój faworyt. Mocny i dosadny riff gitarowy a do tego nietuzinkowa i
jednocześnie wpadająca w ucho partia wokalna. Także mostek wypada
świetnie, na początku stonowany tylko po to by zostać urwanym
nagle i uderzyć z pełną mocą. Tym akcentem kończy się pierwsza
część epki. Gdybym miał zakończyć recenzje w tym momencie
napisałbym, że jedyną jej wadą jest to, że ma tylko te cztery kawałki.
Dalej jednak przechodzimy do nagrań koncertowych. Tutaj nie jest już dla mnie tak różowo. Nie dane mi było
niestety nigdy podziwiać legendy z Birmingham na żywo, więc nie
jestem w stanie odnieść się bezpośrednio do występów grupy na żywo. To,
co mi głównie przeszkadza w tych czterech kawałkach z koncertów to wokal
Osbourne'a. Mam wrażenie jakby lekko nie dociągał dźwięków w
niektórych fragmentach przez co wkrada się minimalny fałsz psujący ich dobry odbiór.
Wciąż nie zmienia to jednak faktu, iż
„The End” jeśli faktycznie jest ostatnim wydawnictwem Black
Sabbath, to zespół godnie żegna się nim ze swoimi fanami. Ocena: 4/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz