Prace Andy'ego Kehoe zawsze wyglądają dobrze przy takim graniu.... |
1. Vanir - Aldar Rök (2016)
O Duńczykach pisaliśmy już na początku roku pięknistego, a mianowicie o wydawnictwie "The Glorious Dead" z 2014 roku. Podobnie jak na poprzedniku można spodziewać się solidnego, surowego grania zakorzenionego zarówno w klasycznym doom metalu, jak i vikingowych i blackowych klimatach. Swoją premierę "Aldar Rök" miał w 26 lutego roku szczodrego, ale zdecydowanie jest to jedna z takich płyt, która żadnego miesiąca się nie boi i doskonale sprawdza się wtedy, kiedy się po nią sięgnie. Tym bardziej, że najnowsze wydawnictwo Duńczyków do długich wcale nie należy, mieszcząc się w czasie nieco ponad pół godziny.
Na płytkę złożyło się siedem utworów i żaden nie sprawia wrażenia zrobionego na siłę. Najpierw wita nas ponurym, doomowym wejściem "Black Legion", który już po chwili uderza ciężkimi riffami i blackowym rozwinięciem w duchu wczesnego Satyricona i oczywiście Bathory'ego. Całość jest dodatkowo okraszona klawiszami, które pobrzmiewając w tle nadają całości ciekawego, nowoczesnego efektu, nieco kojarząc się z grupą Galar o której również swego czasu pisaliśmy. Znakomicie wypada "Pretorian" znajdujący się na pozycji drugiej, który nie rezygnuje z ciężkiego doomowo-blackowego brzmienia, ale poprzez melodyjną gitarę i dość rozbudowaną solówkę sprawia wrażenie bardzo przebojowego kawałka. Tempo nie siada także w "Unrepentant", które świetnie zaczyna się od ponurego riffu i bicia dzwonu, po chwili dołączają do niego kolejne gitary i perkusja rozwijając się w wolny i duszny numer mający w sobie wiele ze starego viking metalu, doomu i blacku jednocześnie. Do tego solidne melodyjne solówki, które nie tylko nieco łagodzą surowe brzmienie, ale także odrobinę skręcają w stronę wczesnego heavy metalu. W podobnym tonie utrzymany jest najdłuższy po trwający prawie pięć i pół minuty bardzo dobry "Broken Throne". Po nim szybko wskakuje mocny "Wrath of Sutr", który również robi dobre wrażenie. Z początku brzmi jak koeljny numer Sabatonu, jednak pod względem brzmienia nie jest tak topornie, szybko się rozkręca do bardziej ciężkiego i ponurego grania, a growl nie daje zapomnieć z jakim gatunkiem mamy do czynienia. Do tego świetne klawiszowe kontrasty, które jeszcze mocniej budują atmosferę towarzyszącą temu graniu. Przedostatni "The Serpent" nie zwalnia tempa. To już bardziej typowy viking/black, choć również nie stroniący od bardziej melodyjnych zagrywek czy małych ukłonów w stronę heavy metalu. Na koniec niespełna trzyminutowy (bez kwadransa) "Drukvisen", który znów nie ma zamiaru zwolnić i ponownie jest bardzo mocną propozycją.
Vanir nie odkrywa na swojej najnowszej płycie prochu, ale to solidna dawka grania spod znaku viking metalu, pod które podwaliny dał właśnie Quorthon ze swoim Bathorym. Jego wpływ na sposób myślenia muzyków Vanir i kompozycje jest mocno słyszalny, jednak nie ma mowy o kopiowaniu. Całość podobnie jak na poprzednim albumie brzmi znakomicie, ożywczo i potężnie. "Aldar Rök" na pewno spodoba się nie tylko wielbicielom takiego grania i tego zespołu, ale także tym którzy sięgając po te odmiany ekstremalnego grania nastawiają się przede wszystkim na dobrą rozrywkę. Polecam! Ocena: 8/10
2. Ereb Altor - Blot Ilt Taut (2016)
Szwedzi z Ereb Altor swoją płytę zupełnie nie przypadkowo, bo przecież nie ma przypadków, wydali dokładnie tego samego dnia co Duńczycy. Podobnie też jak w przypadku Vanir na okładce znalazło się miejsce dla runów. O ile jednak Vanir nawiązał jedynie stylistyką do Bathory'ego, o tyle Ereb Altor zdecydował się przygotować studyjny album z coverami z repertuaru Quorthona właśnie, oddając nie tylko hołd swojemu rodakowi, ale także potwierdzając, że od zawsze stanowił dla nich silną inspirację. Sam album jest też dłuższy od wydawnictwa jakie zaserwował Vanir, bo trwa nieco ponad trzy kwadranse, ale również zamyka się w siedmiu numerów, w tym wypadku starannie wyselekcjonowanych z dyskografii legendy black/viking metalu.
Otwiera ponad ośmiominutowy "A Fine Day To Die", który najpierw kołysze akustyczną gitara i wietrznym, łagodnym wokalem, by po chwili przepięknie wybuchnąć ostrym riffem i doomowym tempem. Bardzo dobre wrażenie robi tutaj produkcja, która klasycznym już numerom Quorthona nadaje nie tylko nowoczesnego podejścia, ale także ogromnej dawki świeżości, której przecież nie brakuje nadal w oryginałach. Po epickim wstępie nie zwalniamy tempa w znakomitym niespełna trzyminutowym "Song to Hall Up High". Tu co prawda jest wolniej, duszniej i bardziej lirycznie, ale niewątpliwie słychać w nim zarówno kunszt Ereb Altor jak i muzyki Bathory'ego, która wciąż zachwyca. Jako trzeci wpada rozpędzony "Home of Once Brave", który brzmi jeszcze bardziej epicko niż oryginał, ale w tym wypadku tylko ze względu na odświeżone brzmienie. Bardzo dobrze wypada także "The Return of Darkness and Evil". Ciężki heavy metalowy rytm, kroczący i oczywiście epicki, dość przebojowy klimat. Cięższy, bardziej blackowy i również udany "Woman of Dark Desires" także zyskał na odświeżonym brzmieniu. Na sam koniec dwa moje faworyty z dyskografii Bathory'ego. Najpierw "Twilight of the Gods" ze swoim potężnym, rozbudowanym początkiem i lirycznym, choć ciężkim lekko doomowym rozwinięciem. Wspaniała wersja wspaniałego numeru. Na deser zaś wpada niemal dziesięciominutowy epicki "Blood Fire Death". Tu ponownie trzeba zauważyć, że dobrego utworu zepsuć się nie da i choć historia muzyki zna takie przypadki, to Ereb Altor tego błędu nie popełnia.
Płyta-hołd dla Quorthona od Ereb Altor to nie tylko solidna dawka wciąż znakomitego grania i lekcja muzyki dla tych, którzy być może nie znają twórczości tego legendarnego muzyka, ale także bardzo solidny materiał pod względem brzmienia i wykonawstwa poszczególnych numerów, ale także gratka dla fanów gatunku i szwedzkiej grupy. Zagrane dokładnie jak na oryginale ze zmienionym nowoczesnym brzmieniem, bez przeróbek i udziwnień, co w tym wypadku zakrawało by na absurd, numery Bathory'ego wciąż zaskakują swoją świeżością, a Ereb Altor udowadnia, że jego duch wciąż nad tym gatunkiem, nad ich muzyką oraz nad nami czuwa. Piękna sprawa - gdyby oceniać ją liczbowo dostałby taką samą notę jak Vanir, ale jako że to trybut owa ocena będzie jedynie w domyśle. Warto. Bez oceny
Vanir nie odkrywa na swojej najnowszej płycie prochu, ale to solidna dawka grania spod znaku viking metalu, pod które podwaliny dał właśnie Quorthon ze swoim Bathorym. Jego wpływ na sposób myślenia muzyków Vanir i kompozycje jest mocno słyszalny, jednak nie ma mowy o kopiowaniu. Całość podobnie jak na poprzednim albumie brzmi znakomicie, ożywczo i potężnie. "Aldar Rök" na pewno spodoba się nie tylko wielbicielom takiego grania i tego zespołu, ale także tym którzy sięgając po te odmiany ekstremalnego grania nastawiają się przede wszystkim na dobrą rozrywkę. Polecam! Ocena: 8/10
2. Ereb Altor - Blot Ilt Taut (2016)
Szwedzi z Ereb Altor swoją płytę zupełnie nie przypadkowo, bo przecież nie ma przypadków, wydali dokładnie tego samego dnia co Duńczycy. Podobnie też jak w przypadku Vanir na okładce znalazło się miejsce dla runów. O ile jednak Vanir nawiązał jedynie stylistyką do Bathory'ego, o tyle Ereb Altor zdecydował się przygotować studyjny album z coverami z repertuaru Quorthona właśnie, oddając nie tylko hołd swojemu rodakowi, ale także potwierdzając, że od zawsze stanowił dla nich silną inspirację. Sam album jest też dłuższy od wydawnictwa jakie zaserwował Vanir, bo trwa nieco ponad trzy kwadranse, ale również zamyka się w siedmiu numerów, w tym wypadku starannie wyselekcjonowanych z dyskografii legendy black/viking metalu.
Otwiera ponad ośmiominutowy "A Fine Day To Die", który najpierw kołysze akustyczną gitara i wietrznym, łagodnym wokalem, by po chwili przepięknie wybuchnąć ostrym riffem i doomowym tempem. Bardzo dobre wrażenie robi tutaj produkcja, która klasycznym już numerom Quorthona nadaje nie tylko nowoczesnego podejścia, ale także ogromnej dawki świeżości, której przecież nie brakuje nadal w oryginałach. Po epickim wstępie nie zwalniamy tempa w znakomitym niespełna trzyminutowym "Song to Hall Up High". Tu co prawda jest wolniej, duszniej i bardziej lirycznie, ale niewątpliwie słychać w nim zarówno kunszt Ereb Altor jak i muzyki Bathory'ego, która wciąż zachwyca. Jako trzeci wpada rozpędzony "Home of Once Brave", który brzmi jeszcze bardziej epicko niż oryginał, ale w tym wypadku tylko ze względu na odświeżone brzmienie. Bardzo dobrze wypada także "The Return of Darkness and Evil". Ciężki heavy metalowy rytm, kroczący i oczywiście epicki, dość przebojowy klimat. Cięższy, bardziej blackowy i również udany "Woman of Dark Desires" także zyskał na odświeżonym brzmieniu. Na sam koniec dwa moje faworyty z dyskografii Bathory'ego. Najpierw "Twilight of the Gods" ze swoim potężnym, rozbudowanym początkiem i lirycznym, choć ciężkim lekko doomowym rozwinięciem. Wspaniała wersja wspaniałego numeru. Na deser zaś wpada niemal dziesięciominutowy epicki "Blood Fire Death". Tu ponownie trzeba zauważyć, że dobrego utworu zepsuć się nie da i choć historia muzyki zna takie przypadki, to Ereb Altor tego błędu nie popełnia.
Płyta-hołd dla Quorthona od Ereb Altor to nie tylko solidna dawka wciąż znakomitego grania i lekcja muzyki dla tych, którzy być może nie znają twórczości tego legendarnego muzyka, ale także bardzo solidny materiał pod względem brzmienia i wykonawstwa poszczególnych numerów, ale także gratka dla fanów gatunku i szwedzkiej grupy. Zagrane dokładnie jak na oryginale ze zmienionym nowoczesnym brzmieniem, bez przeróbek i udziwnień, co w tym wypadku zakrawało by na absurd, numery Bathory'ego wciąż zaskakują swoją świeżością, a Ereb Altor udowadnia, że jego duch wciąż nad tym gatunkiem, nad ich muzyką oraz nad nami czuwa. Piękna sprawa - gdyby oceniać ją liczbowo dostałby taką samą notę jak Vanir, ale jako że to trybut owa ocena będzie jedynie w domyśle. Warto. Bez oceny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz