sobota, 23 maja 2015

Ne Obliviscaris - Hiraeth/ Sarabande of Nihil (2015)

Ne Obliviscaris A.D 2015

Nie minął nawet rok od bardzo dobrej drugiej płyty studyjnej Australijczyków z Ne Obliviscaris zatytułowanej "Citadel", a już pojawiło się nowe wydawnictwo studyjne. A właściwe dwa. W ramach podziękowania za prowadzoną przez zespół akcję crowdfundingową, wszyscy którzy wsparli otrzymali unikatowe epki z utworami, które powstały podczas tej samej sesji nagraniowej. W rezultacie powstał zróżnicowany materiał, który razem stanowi w zasadzie trzeci pełnometrażowy album tej niezwykłej grupy. Sprawdźmy obie - czym jeden z najbardziej obiecujących progresywnych zespołów ostatnich lat zaskakuje tym razem?

Limitowany do zaledwie trzystu sztuk "Hiraeth" to pierwsza z dwóch epek. Ta płyta zawiera trzy kompozycje i zamyka się w czasie dwudziestu ośmiu minut. Otwiera ją ponad dwuanstominutowy " Within the Chamber of Stars" w którym pierwszymi dźwiękiem jest melodia wygrywana akustyczną gitarą. Dopiero po chwili całość przyspiesza melodyjnym, rozbudowanym pasażem instrumentalnym. Gdy już wchodzi growlowany wokal nie brakuje melodyjnych zwolnień, mieniących się różnymi tempami fragmentów i oczywiście świetnych skrzypcowych solówek. Co istotne, mimo długiego czasu trwania tego numeru, nie ma w nim miejsca na nudę, bo Australijczycy perfekcyjnie opanowali technikę trzymania w napięciu oraz pełnego korzystania z wykorzystywanego przez siebie instrumentarium. Sam utwór jeśli się dobrze wsłuchać, może nawet przywodzić an myśl dalekie echa węgierskiego folku znanego choćby z Dalriady. Coś pięknego. 

Drugą propozycją jest siedmiominutowy "Felo de Se", który otwiera się niemal blackowym uderzeniem, ale nie stroniącym od melodyjności i ciekawych rozwiązań, łączących zarówno gitarowe riffy jak i skrzypce, które stanowią o niezwykłym brzmieniu Ne Obliviscaris. Jako trzeci zaś pojawia się "Beyond the Hourglass" trwający osiem i pół  minuty (bez jednej sekundy), gdzie znó jest ciężko i melodyjnie. Tu jednak znacznie mocniej niż w innych utworach zawartych na oby epkach wyróżniają się skrzypce, które nadają całości melancholijnego, mrocznego klimatu, przełamują i jakby ocieplają niedostępny dla niektórych ciężar i przygniatającą atmosferę. 

Podobnie jest z wydaną jako drugą epką "Sarabande to Nihil", która także zamknęła się w trzech numerach, ale nieco krótszym czasie, bo w około dwudziestu trzech minutach. Limitowaną również do 300 sztuk płytę rozpoczyna ponad dziewięciominutowy "Upon the Tongue of Eloquence" gdzie wita nas ponownie akustyczna gitara (wracająca w pięknym melancholijnym pasażu na końcu numeru), a następnie świetny, szybki niemal blackowy pasaż ze skrzypcowym urozmaiceniem. Utwór jest szybki i bardzo melodyjny, zarówno w warstwie gitar, jak i smyczkowej. I to właśnie one stanowią największy atut. Bez nich Ne Obliviscaris byłoby podobne do wielu zespołów łączących melodyjny death metal z metalem progresywnym. To właśnie one nadają całości dodatkowej atmosfery i melodyjności, wyróżniają to, co tworzą panowie z tej grupy. 

Drugi z nich to nieco ponad ośmiominutowy "When the Black Hands Dance" w którym wita nas shoegaze'owa ściana gitar, a następnie ponownie pojawiają się melodyjne zagrywki skrzypiec oraz gitar, szybka perkusja i growlowane (czy nawet screamowane) wokale (pojawiające się obok łagodnych kontrapunktów), charakterystyczne dla tej grupy, ale także nawiązujące w pewnym stopniu do dawnego Opethu. Nawet w warstwie muzycznej to podobieństwo jest słyszalne, bo Ne Obliviscaris w jakiś duchowy sposób jest następcą grania od którego w ostatnim czasie Szwedzi odeszli. Do tego wszystkiego niezwykła blackowo-folkowa atmosfera niespotykana w żadnym podobnym zespole, co najwyżej wyczuwalna w ostatnich dokonaniach Enslaved. 

Płytę numer dwa kończy trwający zaledwie cztery minut i czterdzieści siedem sekund  "All the Scarlet Tears", który od razu wchodzi w nasze uszy melodyjną partią gitary i skrzypiec i szybkim tempem perkusji. Można powiedzieć, że ten numer jest takim jakby podsumowaniem "STN", bo tu także obok ciężkich growli pojawia się łagodny wokal, a warstwa muzyczna buduje gęstą atmosferę w której czają sie potwory, demony i wszystkie ludzkie lęki. Na sam koniec kapitalny pędzący na łeb na szyję finał, którego nie powstydziłby się sam Chuck Shuldiner w swoim Death.

Powstałe podczas tej samej sesji co "Citadel" epki nie są odrzutami z tamtej płyty, choć razem tworzą bardzo podobną i spójną całość pokazującą zespół od nieco łagodniejszej, bardziej lirycznej strony, która w zasadzie jest przedłużeniem zeszłorocznego albumu. Nawet czas wspólny, czyli pięćdziesiąt minut i czterdzieści siedem sekund dowodzi, że tak naprawdę dwie epki to "trzeci" pełnometrażowy album tego zespołu wydany w rok po poprzednim i po prostu dodatkowo rozbity na dwa osobne limitowane wydawnictwa. Oba jednak są niesamowicie wciągające i ponownie udowadniające, że ta grupa ma wiele do zaoferowania.  Ne Obliviscaris nie ginie w szarej masie, wyróżnia się nie sztampowym podejściem tak do progresywy jak i ciężkiego death/blackowego grania. Nie stroni od melodii, rozbudowanych struktur i świeżych skrzypcowych fragmentów, które jak powiedziałem dopełniają i są integralnym elementem, a nie jedynie atrakcyjnym dodatkiem, które utwory uzupełniają i stanowią ich integralną część sprawiająca, że muzyka Australijczyków jest żywa, nowoczesna i świeża. Gorąco polecam! Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz