piątek, 29 maja 2015

Wydział Filmowy XIX: Oglądamy Filmy Clinta Eastwooda (7) J.Edgar (2011)


31 maja Clint Eastwood skończy 85 lat. Z tej okazji blog filmowy Po Napisach razem z innymi blogerami ogląda i opisuje filmy, które Mistrz wyreżyserował. My również dołączyliśmy do tej akcji, choć nie zajmiemy się wszystkimi jego filmami, a jedynie tymi dotyczącymi muzyki lub do których Clint sam skomponował swoją muzykę.

W dziewiętnastym Wydziale Filmowym i przedostatnim poświęconym Clintowi Eastwoodowi przyjrzymy się filmowi (i przysłuchamy muzyce do niego napisanej przez Mistrza) o Hooverze, w którego wcielił się Leonardo DiCaprio. Mogłoby się wydawać, że film o szefie FBI będzie bardziej pasował do Martina Scorsesse czy Michaela Manna, ale dramat jednostki, która poświęciła całe swoje życie na walkę z przestępczością okazał się być także świetnym pomysłem dla Eastwooda, by znów sięgnąć po ludzkie postawy, decyzje i trudne relacje z otoczeniem. Podobnie jak w przypadku wcześniejszych odsłon Wydziału ostrzegamy przed potencjalnymi spoilerami odnośnie fabuły filmu.

Po niezbyt udanym i dość skromnym, nie licząc początkowej sekwencji "Medium", Eastwood postanowił ponownie sięgnąć po temat wymagający większego rozmachu, także w doborze aktorów występujących w filmie. Leonardo DiCaprio, Judi Dench i Naomie Watts to nazwiska, które znamy z wielu filmów i które zawsze przyciągają uwagę. W wypadku tego filmu tak nie jest, mimo, że aktorstwo jest znakomite, a wszystko przez spokojną, stonowaną narrację i obyczajowy ton fabuły. O największych dokonaniach Hoovera tylko się mówi, nie ma tu scen akcji, ani emocjonujących sekwencji. Hoover w filmie Eastwooda to przede wszystkim człowiek, który jak każdy borykał się z własnymi problemami, a swoją legendę budował konsekwentnie i często przeinaczając fakty. Historia rozgrywa się na dwóch planach historycznych: czasie teraźniejszym czyli w latach 60 i 70, pod koniec życia Hoovera oraz retrospekcyjnym, od 1919 roku przez kolejne lata. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest przenikanie się retrospekcji z "czasem teraźniejszym" gdzie przykładowo: młody Hoover wychodzi na balkon, a gdy się odwraca by wejść do gabinetu wraca do niego już jako starszy pan.

Clint Eastwood i do tego filmu napisał muzykę, której przez większość filmu nie ma wcale. Podobnie jak w poprzednich filmach to, co najważniejsze to obraz i dialog, miejsce muzyki i tu zostało jedynie sprowadzone do delikatnego tła, podkreślającego emocje bohaterów, zwłaszcza te towarzyszące końcowym fragmentom filmu - odchodzeniu i końcu kariery. Mistrz przemycił tutaj także swoją miłość do jazzu, bo w kilku miejscach, na przykład w scenie rozgrywającej się w klubie słychać właśnie taką muzykę. Szkoda tylko, że jest ona bardzo cicha, także niemal niedostrzegalna czy też raczej niesłyszalna i jest to jedynie kilka prostych taktów, a nie całe kompozycje, które Eastwood nie tylko mógłby sam skomponować, ale nawet wrzucić kogoś konkretnego z epoki. Tak się jednak nie stało.

Hoover-DiCaprio młody
Hoover-DiCaprio stary

Jak już podkreśliłem we wcześniejszych tekstach poświęconych Mistrzowi, muzyka w jego filmach nie ma bowiem znaczenia, jest ona jedynie dodatkiem, który pojawia się w ściśle określonych momentach - refleksji, smutku czy odchodzeniu bohaterów. Nie towarzyszy ona nim przez cały film, ani nie posiada rozbudowanych form, dominujących i układających się w motywy, które później byśmy nucili lub kojarzyli właśnie z tym filmem. Ponadto, są to melodie które powtarzają się u Eastwooda zbyt często, zupełnie tak jakby wykorzystywał tę samą kompozycję do każdego kolejnego filmu. Oczywiście tak nie jest, więc ten zarzut jest niewłaściwy, ale porównując poszczególne ze sobą ciężko dostrzec różnice.

Podobnie też jak "Medium" nie jest to film udany, na pewno nie pod względem fabuły, z racji braku scen akcji i spektakularnych zatrzymań kojarzonych z FBI i Hooverem, a zwłaszcza obławy na gangsterów z lat 30 film miejscami jest zwyczajnie nudny. Z drugiej strony jest to film czysto biograficzny, w którym mówi się właśnie o człowieku - zdeterminowanym i całkowicie oddanym swojej pracy. To, co przykuwa uwagę na dłużej to świetne aktorstwo DiCapria, charakteryzacja oraz oddanie poszczególnych epok w jakich dzieje się film, często podkreślanych też urywkami ze słynnych filmów z lat 30 i 40, takich jak "Wróg Publiczny numer 1" czy "G-Men" z Cagneyem, ale to za mało, by uznać ten film za dobry obraz. Eastwood jak zwykle wykonał kawał świetnej roboty, ale ten film nie wyróżnia się w jego filmografii w żaden szczególny sposób.

Mistrzów dwóch...

Chętnie zobaczyłbym film o Hooverze w reżyserii innego Mistrza, Scorsesego, który podobnie jak Eastwood opowiedziałby o człowieku, ale z całą pewnością nie poskąpiłby nam strzelanin czy większego rozmachu w pokazaniu działalności Hoovera. Dla kogo więc jest to film? Z całą pewnością dla wielbicieli talentu DiCapria oraz Eastwooda, bo nawet jego słabsze filmy to obrazy wartościowe i dopracowane w najmniejszych szczegółach. Należy jednak zauważyć, że ponownie pokazuje ogromną wszechstronność Clinta Eastwooda, który żadnej historii się nie boi, byle opowiadała o prawdziwych ludziach i prawdziwych problemach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz