środa, 27 maja 2015

Wydział Filmowy XVIII: Oglądamy Filmy Clinta Eastwooda (6): Medium (2010)


31 maja Clint Eastwood skończy 85 lat. Z tej okazji blog filmowy Po Napisach razem z innymi blogerami ogląda i opisuje filmy, które Mistrz wyreżyserował. My również dołączyliśmy do tej akcji, choć nie zajmiemy się wszystkimi jego filmami, a jedynie tymi dotyczącymi muzyki lub do których Clint sam skomponował swoją muzykę.

W osiemnastym Wydziale Filmowym i szóstym poświęconym Clintowi Eastwoodowi przyjrzymy się i przysłuchamy muzyce z filmu "Medium" z Mattem Damonem. Podobnie jak w poprzednich odsłonach i ten obraz opowiada o relacjach międzyludzkich, ale od nieco innej strony - naszych relacjach ze zmarłymi, często naszymi bliskimi. Podobnie jak w przypadku wcześniejszych odsłon Wydziału ostrzegamy przed potencjalnymi spoilerami odnośnie fabuły filmu.

Dramat o zaświatach, łączący w pewnym stopniu motywy fantastyczne. Brzmi znajomo prawda? Był taki film, którym debiutował M. Night Shyamalan i nosił tytuł "Szósty zmysł". W jedenaście lat później do kin wszedł film Mistrza Eastwooda, który pozornie opowiadając dość podobną historię przesuwa ją na nieco inne tory. Intryga kryminalna ze zwykłego "widzę martwych ludzi" została tutaj zamieniona na opowieść o ludziach, którzy widzą, odczuwają lub przeżyli śmierć mimo, że nie powinni. Scenariusz napisał Peter Morgan, a współproducentem został Steven Spielberg. Morgan sprzedał scenariusz do Dreamworks, ale ten odsprzedał go Warner Bros, tam zaś wpadł w ręce Eastwooda, który zainteresował się tematem. Film kręcono w Londynie, San Francisco, Paryżu i na Hawajach. Na tej ostatniej lokacji nakręcono scenę tsunami, którą zrealizowano przy pomocy efektów specjalnych. Film zebrał mieszane recenzje, krytycy w Japonii mieli nawet mówić, ze sceny tsunami były kompletnie niepotrzebne. Mimo to obraz zgarnął też statuetkę za Najlepsze Efekty Wizualne.

Trzy różne opowieści, które na koniec splatają się w Londynie to ponownie historie ludzi naznaczonych własnymi traumami, próbujących odnaleźć swój cel w życiu i szukających prawdy. Francuzka pisarka i telewizyjna prezenterka przeżyła śmierć kliniczną podczas tsunami na Hawajach, mały chłopiec cierpi po stracie swojego starszego (o kilka minut) brata bliźniaka i wreszcie posiadający dar (czy też raczej przekleństwo) komunikowania się ze zmarłymi George Lonegan (zagrany straszliwie sztywno przez Matta Damona). Ich losy splotą się i wzajemnie na siebie wpłyną. Eastwood i tutaj sięgnął więc po temat nie łatwy, w dodatku te trzy różne historie choć układają się w spójną całość zwyczajnie nużą. Sam pomysł na ponad dwu godzinny film wydawał mi się nie trafiony, ale gdyby zrobić z tego czteroodcinkowy serial w których wpierw pokazano by historię każdego z bohaterów, a na samym końcu jak ma to miejsce w filmie skonfrontować ich ze sobą, byłoby odrobinę ciekawiej. Dwie godziny na temat zaświatów i kontaktu ze zmarłymi w tej formie nie został przedstawiony atrakcyjnie, Matt Damon cały czas snuje się po ekranie ze smutną miną jakby zastanawiał się co właściwie robi w tym filmie, a cały show kradnie mu jeden z braci bliźniaków, któremu chyba najbardziej się kibicuje w próbie kontaktu ze swoim bratem.

Clint Eastwood rozmawia z odtwórcą roli Markusa, jednego z braci.

Clint Eastwood, który i do tego filmu napisał muzykę ponownie sięgnął po proste gitarowe, pianinowo-orkiestrowe aranże, które pojawiają się w filmie rzadko i znów służą jedynie za podkreślnik i tło. Przez większy czas filmu w ogóle jej nie ma. To ciekawy zabieg, bo ponownie nie rozprasza to naszej uwagi, z drugiej strony słuchanie dość podobnych linii melodycznych jakby od niechcenia pokazuje, że pod względem muzycznym Eastwood niewiele ma nam do powiedzenia. Nie chodzi oto, że mają być rozbudowane motywy czy dramatyczne kompozycje wciskane widzom ze wszystkich stron i w każdym fragmencie, ale lekkość i eklektyzm Eastwooda-kompozytora mi osobiście trochę tu już przeszkadzał. Właściwie muzyki w tym filmie w ogóle mogłoby nie być i niewiele by sam obraz na tym stracił. Jego muzyka w tym filmie nic nie wnosi i powiela te same melodie, emocjonalne zagrywki znane z poprzednich jego filmów, do których również pisał muzykę. Niestety nie jest to kwestia wypalenia, a takiego sposobu muzycznego myślenia. Szkoda.

Nie jest tak, że Eastwoodowi ten film zupełnie nie wyszedł, bo to dobry film. Nie jest jednak tak dobry jak "Rzeka Tajemnic" czy nawet "Oszukana", która była znakomicie zrealizowana wizualnie i świetnie zagrana przez Angelinę Jolie. "Medium" choć porusza kolejny ważny aspekt międzyludzkich relacji, naszych tęsknot i daje do zrozumienia, że być może po drugiej stronie faktycznie czekają na nas bliscy zmarli, ale nie ogląda się go z napięciem, ani nie zmienia on czegoś w naszym postrzeganiu świata, a relacje poszczególnych bohaterów są płaskie i nie tak rozbudowane jak we wcześniejszych filmach Eastwooda. Zdecydowanie jest to jeden ze słabszych filmów Mistrza, który można obejrzeć, ale bez jakiegokolwiek przymusu. W końcu nawet Mistrzom się przeciętniaki zdarzają, prawda?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz