sobota, 2 maja 2015

John Carpenter - Lost Themes (2015)


Carpentera nikomu nie trzeba przedstawiać. "Halloween", "Ucieczka z Nowego Jorku" czy "Coś" to jego najbardziej znane dzieła filmowe. Wybitny twórca horroru to także twórca muzyki do swoich filmów. W lutym tego roku ukazał się zaś jego debiutancki, solowy album będący soundtrackiem do nigdy nie powstałego obrazu. Czy Mistrz w takiej formie zachwyca równie mocno jak w swoich największych dziełach?

Na album złożyło się jedenaście kompozycji o łącznym czasie niecałych czterdziestu ośmiu minut, choć dostępna jest też wersja z bonusowymi remiksami poszczególnych numerów, co wydłuża płytę do niemal siedemdziesięciu dziewięciu minut. Muzykę stworzył razem ze swoim synem Codym oraz Danielem Daviesem. Minimalistyczna okładka na której znajduje się głowa Mistrza może nie przyciąga zbytnio uwagi, ale to, co znalazło się na krążku zdecydowanie już tak. Sprawdźmy.

Otwierający płytę "Vortex" to niesamowite wprowadzenie w jego mroczny, niepokojący świat. Elektronika wyrwana z lat 80 łączy się tutaj z nowoczesnym brzmieniem, ciężkimi gitarami basowymi, wbijającymi w fotel pulsacjami i klawiszowymi tonami, które porywają od samego początku. Skojarzenia? Mógłby to być numer wprowadzający do jakiegoś post apokaliptycznego filmu w rodzaju "Ucieczki" czy horrroru pokroju "Coś", a nawet jako pasaż w filmie rodzaju "Łowca Androidów" (który Carpentera nie był, ale klimat jest bardzo zbliżony). Różni się od niego "Obsidian", który jest nieco szybszy, okraszony niepokojącą melodią choć paradoksalnie spływa dość powoli, oplata i zastyga w zróżnicowane formy. Momenty ciemne, niczym z horroru (kapitalne wejście klawiszy mniej więcej w połowie numeru) łączą się tu z niemal ambientowymi wyciszeniami i elektronicznymi pulsacjami ze starych filmów sensacyjnych.

Po wybrzmieniu świetnego "Obsidiana" od razu pojawia się "Fallen". Ten otwierają dźwięki mogące kojarzyć się wręcz z motywem przewodnim z "Terminatora" (ale jedynie z początku), choć całość jest znacznie ciemniejsza. Są to dźwięki, które zniewalają pięknem, mroczną atmosferą i przemyślaną konstrukcją. Wspaniale ten utwór rozwija się w połowie, gdy pojawiają się szybkie pulsacje, które jak gdyby od niechcenia odsyłać mogą nawet do motywu przewodniego... z "Doktora Who". Każdy będzie miał inne skojarzenia, ale od niesamowitych dźwięków tutaj aż się roi. Mocna rzecz. Po nim pojawia się "Domain", który znów wprowadza w kolejną historię, spokojnie i niepokojąco by nagle wybuchnąć melodyjnym motywem, który mógłby stać się przewodnim dla jakiegoś serialu w rodzaju "Drużyny A". Jednocześnie mamy tu iście piekielne, dyskotekowe rozwinięcia wymieszane z mrocznymi progresywnymi naleciałościami. Stare i nowe, zwolnienia i przyspieszenia oraz kapitalny klimat długo nie daje o sobie zapomnieć. Po prostu świetny kawałek czerpiący garściami i z którego garściami można czerpać. Równie intrygujący jest kolejny numer zatytułowany "Mystery". Ponownie wyrwany z jakiegoś horroru (trochę jak ze słynnej "Suspirii" Dario Argento)* rozpoczyna się mrocznym, klawiszowym tonem. Być może właśnie przekroczyliśmy próg nawiedzonego domostwa lub odkrywamy sekret seryjnego mordercy. Tu równiez duch elektroniki lat 80 został przepięknie odświeżony i przefiltrowany przez współczesne brzmienie i różnorodne muzyczne naleciałości.


W "Abyss" znów jest nieco żywiej, szybciej, ale nadal bardzo niepokojąco i niezwykle mrocznie. Niemal ma się wrażenie opadania w batyskafie w ciemną otchłań oceanu lub opuszczania na linie w mrok jaskini gdzie z całą pewnością czyha pierwotne zło - kanibale, pozaziemskie istoty przybierające dowolne formy... a kapitalny, pulsujący finał znów wgniata w fotel. Po nim "Wraith", który nieco wbrew tytułowi rozpoczyna się leniwie, ale przez cały czas narasta zupełnie jakby ktoś miał spojrzeć z dezaprobatą, złością i wreszcie wybuchnąć gniewem, zacząć ciskać gromami i nieposkromioną furią, jakąś zwyrodniałą formą nienawiści. Jednocześnie jest to bardzo dobry  przykład utworu relaksacyjnego, wyciszającego, ale jednocześnie mającego w sobie coś niepokojącego. W dodatku całość może przywodzić na myśl sławny motyw Badalamentiego z "Twin Peaks". Równie intrygujący jest "Purgatory" stanowiący świetną ścieżkę do podróży z Wergiliuszem po dantejskim "Piekle". Nie epatuje się tutaj ciężkimi dźwiękami, a wręcz przeciwnie przez delikatne gitary, klawisze i wietrzny szlif pokazuje cały ogrom zniszczenia, bezsensu i strachu. Nawet wówczas gdy wchodzi intensywna perkusja i pojawia się elektronika w tle można odnieść wrażenie, że obserwujemy piekło na Ziemi, to, co zostało po jakiejś straszliwej wojnie z obcą cywilizacją lub pożądającymi krwi zwyrodniałymi drapieżnikami nocy, być może nawet wampirami. Dowodzić tego może numer ostatni, czyli "Night" w którym mroczna elektronika i basowe tony nakazują szukać bezpiecznych miejsc, o ile takie jeszcze istnieją w ruinach i pozostałościach dawnego świata. Wampiry wychodzą bowiem na żer i absolutnie nikt nie jest bezpieczny. Tu także intensywnie Carpenter flirtuje z elektroniką lat 80, Vangelisem i Bradem Fiedelem.

Wielbiciele elektroniki i Carpentera po tą płytę powinni sięgnąć. To bardzo udana propozycja dla wszystkich zakochanych w niesamowitym klimacie lat 80 i specyficznego klimatu ówczesnej muzyki wykorzystującej minimalizm, sample i najróżniejszego rodzaju szumy, masy basów i efektów. Jednocześnie jest to też płyta dość nierówna, bo nie ma w niej niczego nowego, a miejscami można wręcz odnieść wrażenie silnego deja vu. "Zagubione motywy" to tak naprawdę zbiór różnych opowieści odsyłających do poszczególnych okresów twórczości Mistrza Carpentera, czy to do "Halloween" czy to do filmu "Coś", lub innych dzieł tamtego okresu, które wokół takiej muzyki były tworzone. Warto też wspomnieć o remiksach, które w moim odczuciu są nawet ciekawsze od samego materiału podstawowego (dodatkowe efekty, rozwiązania, perkusjonalia i wokale rozbudowują zamysł Carpentera i jeszcze bardziej niesamowicie pokazują spotkanie starego z nowym, konfrontacje pokoleń - kapitalne wersje "Vortexa", "Abyss" i "Fallen"). Nie mam też wątpliwości, że to jeden z ciekawszych albumów tego roku, choć nie przypadnie do gustu tym, którzy wolą przywalenie gitar, mocnej perkusji, a o Carpenterze nawet nie słyszeli (wątpię, że są tacy na świecie, ale jak to mówią: przypadki chodzą po ludziach). Ocena: 7/10


* Choć muzykę do tego filmu tworzyła włoska prog-rockowa grupa Goblin.

Tłumaczenie ciekawego i obszernego wywiadu z Johnem Carpenterem opowiadającym o inspiracjach, filmach i płycie "Lost Themes" (także o procesie powstawania) można przeczytać na blogu Patryka Karwowskiego Po Napisach: Część I i Część II. Zachęcam do lektury!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz