piątek, 15 maja 2015

WNS Polski XVIII: Sjón, Divines

Proszę wybrać środek transportu, jeśli to konieczne skasować bilet i wygodnie usiąść. Ruszamy!

Czas wyruszyć w Polskę i odwiedzić dobrych znajomych z Divines. Poznamy też nowych, bo z zespołu Sjón. Oba konsekwentnie budują swój styl i pozycję, choć nie należą do szeroko kojarzonych zespołów. Oba tworzą intrygującą, ale zupełnie się od siebie różniącą muzykę. Obu najnowszym wydawnictwom mamy też przyjemność patronować, tak więc zapraszamy w osiemnastą już szybką podróż po naszym kraju...

1. Sjón - Suffer EP


Nasz pierwszy przystanek to Łódź. To właśnie stąd pochodzi Sjón, który swoją nazwę zaczerpnął od pseudonimu islandzkiego poety Sigurjóna Birgira Sigurðssona. Właśnie wydali swoją czwartą epkę, ale drugą będącą częścią trylogii "Human/Suffer/Defeated". Twórczość chłopaków to bardzo świeża i oryginalna mieszanka nowoczesnego alternatywnego rocka z psychodelą wyrwaną z lat 60 i doprawioną energią Muse czy Jacka White'a. Sądzę jednak, że gdyby zostawić taki opis byłoby to dość krzywdzące. Bo choć czerpią z takiego grania, wyraźnie mają własny, bardzo charakterystyczny styl, który trudno pomylić z czymkolwiek innym.

Nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił wpierw uwagi na okładkę epki. Grafikę przygotowała Sandra Sygur, młoda artystka, która jeśli wierzyć Facebookowi urodziła się w 1993 roku. Jesień co prawda w tym roku dopiero przed nami, ale właśnie żółtawo-brązowe barwy są na jej pracy szczególnie widoczne. Opadające liście, gruszka i gałązki z owocami róży i jarzębiny tworzą typowo jesienną martwą naturę, która w tym wypadku dobrze oddaje też tytuł. Jesień to czas umierania, cierpienia i refleksji - jednak niech nie okaże się to mylące, bo ich muzyka choć łagodna pełna jest życia. Najnowsza epka, podobnie jak wydana w zeszłym roku płytka "Nojs" zawiera cztery numery, ale zamyka się w czasie nieco ponad dwudziestu minut (w rezultacie będąc najdłuższym jak dotychczas wydawnictwem zespołu). 

Czas na numer pierwszy, zatytułowany "Dignity". Kołysankowy wstęp nie bawi się w długie rozwinięcia, bez ceregieli rzuca nas niemal w środek utworu, delikatny eteryczny wokal i lekką, pulsującą warstwę muzyczną. To utwór rzewny, emocjonalny i bardzo smutny, ale także piękny. Po jego wybrzmieniu wita nas łagodna gitara otwierająca numer "Hurry Up". Po chwili dołącza do niej perkusja i motoryczny bas. Nieco żywszy od poprzednika, ale również utrzymany w lekkim, melancholijnym, jesiennym tonie. Trzeci, "Romeo Suffer Defeated", trochę przypominający klimatem współczesne U2 czy nawet Imagine Dragons (w tym wypadku bez dodatku elektroniki), to mój zdecydowany faworyt. Znów jest lirycznie, wietrznie, przestrzennie. Po prostu pięknie. Finałowy numer, czyli "Out" to najdłuższa propozycja, bo trwająca prawie sześć i pół minuty. Delikatny progresywny szlif i ponownie niesamowity klimat został tu znakomicie uwydatniony przez dodanie wiolonczeli w końcówce.

W całości gdzieś przemykają echa lat 60 pożenionych z islandzkim chłodem, a zwłaszcza z Sigur Ros. Współczesne brzmienie pięknie zaś to uwydatnia. Co więcej nie silą się panowie na długie kompozycje, nie rozwijają ich na siłę, a tworzą spójne utwory, które są piękne wyrywkowo, ale razem są jeszcze piękniejsze. Nie ma tu miejsca na ostre gitary, liczy się bowiem wietrzna, liryczna atmosfera, ale co najważniejsze nie podana smętnie i nudno, a w sposób świeży i żywy, co przy takiej muzyce nie jest takie oczywiste. Wreszcie, jest to muzyka bardzo dojrzała i swobodna. Szkoda tylko, że wszystkie ich dotychczasowe wydawnictwa, łącznie z najnowszym, są tak straszliwie krótkie, bo zaraz po skończeniu którejś z nich, a zwłaszcza "Suffer" zaraz ma ochotę się ją włączyć ponownie. Z drugiej strony to uczucie niedosytu jest uzasadnione - boję się, że dłuższe wydawnictwo sprawi, że to, co teraz jest piękne, liryczne i tak poruszające zacznie się właśnie dłużyć i wywoływać znużenie, coś na kształt niesmaku podczas jedzenia kwaśnych owoców czy wąchania nielubianych kwiatów, na przykład chryzantem. Obym się mylił.  Jeśli jeszcze z nieznanych powodów się z nimi nie spotkaliście to nadróbcie - warto! Ocena: 5/5


"Suffer" można w całości posłuchać na profilu Deezer zespołu. LupusUnleashed objęło płytę patronatem medialnym.

2. Divines - Yung Nites EP


Z Łodzi jedziemy do stolicy, gdzie czeka nas spotkanie z Divines. Jak zapewne pamiętacie, klimaty disco czy new romantic nie są im obce. Lubią też swoją muzykę łączyć z przemyślanym artystycznym zamysłem odnoszącym się bezpośrednio do ich muzyki. Nie inaczej jest z kompozycją tytułową, która znów otrzymała kapitalną oprawę w postaci pokręconego teledysku. Podobnie też jak na zeszłorocznym "So Love Remains" electropopowe duo przygotowało trzy zróżnicowane numery.

Gdyby Lewis Carroll kiedykolwiek miał napisać trzecią część przygód Alicji zapewne nosiłaby tytuł "Alicja w Krainie Disco". Świadczy o tym psychodeliczny i pełen odniesień do książek teledysk. Podobnie jest też w warstwie muzycznej, gdzie taneczna elektronika łączy się z przebojowym popem, a inteligentny tekst traktuje o dojrzewaniu, o tym jak mała dziewczynka staje się dorosła, nawet jeśli dla rodziców wciąż będzie małą Alicją. Słuchać koniecznie ze wspomnianym obrazkiem filmowym. Następnym numerem jest "Modern Love", który muzycznie skupia się także na muzyce tanecznej, ale tu mamy do czynienia już z pełną imprezą. Światła pulsują, kolory odbijają się od srebrnej kuli, a goście w zwolnionym tempie ocierają się o siebie ciałami. Nie ma tu nic odkrywczego, ale to mimo wszystko udany utwór, który z całą pewnością świetnie sprawdzi się na niejednej dyskotece, czy też raczej domówce. Numer trzeci nosi tytuł "Promised Land". Z początku może się wydać, że to przytuladło, czyli klasyczny wolny kawałek, ale to jedynie pozory. Divines co rusz zmienia klimat, płynnie przeskakując z momentów spokojnych do nieco szybszych wymagających większej ilości ruchu czy zwolnień budujących atmosferę przed kolejnym uderzeniem.

W porównaniu do poprzedniej epki więcej tutaj dźwięków nastawionych czysto na imprezę, rzadziej sięga tu po new romantic, które dominowało w bardzo udanym utworze "LUV". Z drugiej strony pokazuje tu duet nieco inne oblicze, które paradoksalnie wypada odrobinę słabiej niż na poprzedniej epce i zdecydowanie mniej wciąga niż miało to miejsca na "So Love Remains". Szkoda też, że i tym razem materiał zawiera się jedynie w trzech czterominutowych numerach. Jestem ciekaw jak Divines sprawdziłoby się w nieco dłuższej formie, bardziej rozbudowanej i jeszcze mocniej nastawionej na eksperyment, bowiem w przypadku "Yung Nites" można odnieść też wrażenie zbyt dużej spójności z jednym gatunkiem elektroniki i... małą ilość akcji (na miarę choćby takiego znakomitego kawałka i teledysku "Warsaw what you've done to me". Wciąż jednak mamy do czynienia z interesującą, przebojową i świeżą mieszanką tworzoną przez duet ludzi młodych, którzy rozkręciliby niejeden klub, a każdego "podpieracza ścian" porwaliby w wir szalonej zabawy. Ocena: 4/5


Całej epki można posłuchać na bandcampie duetu. LupusUnleashed objęło płytkę patronatem medialnym. O poprzednim wydawnictwie EP grupy Divines, również patronackim, do poczytania tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz