czwartek, 14 maja 2015

Iron Lamb - Fool's Gold (2015)



Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz

Ileż mi się zeszło z tą recenzją, wiem tylko ja sama… no, w sumie wie to również człowiek o złotej cierpliwości do mnie – nasz Szefo naczelny, czyli Lupus, i koledzy redakcyjni. Album w zasadzie znam już na pamięć. Z recenzją tego zeszło mi się tak długo, ponieważ zapomniałam, że to jest jakiś nowy krążek. Zaczęłam go traktować raczej, jako odkurzony album starych wyjadaczy. No i trzeba było zacząć go słuchać na nowo, z przeświadczeniem, że mam do czynienia ze świeżynką. 

Fool’s Gold to drugi longplay grupy Iron Lamb. Pięciu Szwedów serwuje nam 40 minut bardzo klasycznego heavy metalowego brzmienia. Oni nawet nie starają się udziwnić to w jakikolwiek sposób. Krążek z żadnej strony nie może zostać posądzony o „odkrywczość” czy „nowatorstwo”. Teraz można pomyśleć „stare heavy brzmienie? Było, nuda…” W tym wszystkim tkwi pewien szkopuł, coś, co bardzo charakteryzuje i wyróżnia Iron Lamb z ogromu formacji, chcących powrócić do korzeni. 

Pięciu Szwedów tworzy skład, który może uchodzić za klasyczny klon znanego i wielbionego Motorhead. Nawet bardzo charyzmatyczny i zdawałoby się niepowtarzalny wokal Lemmy’ego w wersji Iron Lamb, brzmi bardzo jak Lemmy – może odrobinę mocniej, ale „to coś” pozostaje. Jeżeli chodzi o Iron Lamb, powtarzam cały czas – w sytuacji, gdy ktoś z Was maniakalnie słucha tylko Motorhead, a znajomi, współtowarzysze i inni uczestniczący w tym upominają się „ciągle to Mororhead? Włącz coś innego!” – Włączasz Iron Lamb – brzmi niemal identycznie a jednak posłuchałeś rad i słuchasz czegoś innego niż Motorhead. Jak to mówią: i wilk syty i owca cała. 

Dziesięć kompozycji brzmiących bardzo dobrze, znakomicie wręcz, dodatkowo – od pierwszych sekund, pierwszego utworu, brzmiące jak Motorhead. Poza tym, że są przepełnione Lemmy’m i jego muzykami, eksplodują również nieprawdopodobną energią. Nie tylko wokal jest bardzo charyzmatyczny, niezmierzoną charyzmą – o ile można tak to ująć – może pochwalić się gitarzysta solowy. Co on robi z tymi strunami to jest niemożliwe. Dosłownie w każdym kawałku daje popis swoich umiejętności. Każdy utwór eksploduje, każdego słucha się z nieopisaną przyjemnością, każdy zasługuje na indywidualną ocenę i uwagę. 

Fenomenem dla mnie jest to, że pomimo faktu, iż od pierwszych chwil mojej znajomości z Fool’s Gold oceniłam go i cały band, jako kalkę z Motorhead, to darzę ich ogromną sympatią i niekrytym szacunkiem za kunszt muzyczny. Zwykle tych kopiujących traktuje się gorzej, może z lekką pogardą. Nie w przypadku Iron Lamb. Faktem jest, że mamy do czynienia z bardzo uzdolnionymi i znającymi się na swoim fachu muzykami. Ostatecznie jestem w stanie stwierdzić, że oni nie są odtworzeniem Motorhead, ale jego kontynuacją, a nawet następcami. To wszystko brzmi zbyt swobodnie, żeby miało być określone, jako przerysowane. 

Stary dobry heavy metal zawsze mnie cieszył, cieszy i będzie cieszył dalej, zwłaszcza w wykonaniu tak świeżym a jednocześnie wiernemu oryginałowi. Warto się zatrzymać przy Iron Lamb, warto też zlekceważyć negatywne opinie na temat kopiowania i braku własnego stylu. Oni mają swój styl, ten styl to... Motorhead. Ocena: 9/10


Tekst ten chcę dedykować Marcinowi*, człowiekowi, który jest chyba największym na świecie fanem samolotów i Lemmy’ego. Za każdym razem słuchając Iron Lamb zastanawiałam się „ciekawe, co by Marcin na to powiedział…”. I za każdym razem zapominam go zapytać… 

* Nie chodzi o Marcina Wójcika ;) [przyp. nacz.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz