Napisał: Marcin Wójcik
Słupsk był jednym z przystanków trwającej wciąż trasy Stoczniowców po północnej części naszego kraju. Pamiętam, że podczas organizacji trasy, na swoim profilu na Facebooku umieścili post, w którym zachęcali fanów do wymiany w komentarzach miejscowości, które mogliby odwiedzić. Pamiętam, że wspomniałem wtedy o Słupsku i naszym jedynym w swoim rodzaju „Motorze”, ale czy miało to jakiś wpływ na decyzję zespołu? Trudno powiedzieć. Pod koniec roku dwa tysiące dźwięcznego Stoczniowcy mieli już okazję zagrać w Słupsku, więc koncert o którym mowa, nie był ich pierwszą wizytą w tym mieście.
Jakie wrażenie wywarł na zebranej publiczności?
Jako
suport zagrał słupski, młody zespół rockowy – Grupa 21. Z racji, że jestem jego
członkiem i nie wypada mi opisywać tego występu, od razu przejdę do meritum,
czyli do The Shipyard. Koncert planowo miał się rozpocząć o dwudziestej.
Jednak, jak zwykle ma to miejsce, nie obyło się bez obsuwy. Tym sposobem
koncert rozpoczął się o 20:40 od supportującej Stocznię Grupy 21. Po
trzydziestu czterech minutach, instalację rozpoczęła gdyńska Stocznia. Zaczęli
utworem „Higher than your flow” po wykonaniu którego Rafał Jurewicz, wokalista,
przywitał słupską, nielicznie zgromadzoną publiczność. Chwilę
później rozbrzmiały pierwsze nuty „The Shipyard”. Utwór ten, na żywo, wywarł na
mnie większe wrażenie niż wersja studyjna. Ma inną, większą moc, nie jest
ugłaskany i ułożony, czuć było wręcz garażową, podziemną energię. Właśnie taki
charakter przemawiał zarówno do mnie, jak i do reszty publiczności.
Koncert
z minuty na minutę coraz bardziej rozkręcał słupską publiczność. Widać było, że
na twarzach tych nielicznie przybyłych widać było uśmiech, entuzjazm i
nieskrywaną radość. Na mnie samym, występ także wywierał coraz lepsze wrażenie.
Tak się złożyło, że pierwszy raz miałem okazję usłyszeć Stocznię na żywo, toteż
zapadł mi w pamięć specyficzny ruch sceniczny Rafała, jak również wiele innych
szczegółów z zachowania pozostałych muzyków. Przywołuję również wspomnienie
widoku Gorana skaczącego po efektach jak rusałka. Od tych harców, w pewnym
momencie odpiął się pasek od jego gitary, więc część jednego z wykonań Michał
musiał zagrać podtrzymując swojego Telecastera na podniesionym udzie, wyginając
się przy tym i balansując. Po uratowaniu sytuacji pasek zrobił psikusa
gitarzyście raz jeszcze, ale problem ostatecznie został zażegnany.
Nie przepadam za używaniem nadmiernej ilości efektów modulujących do jakiegokolwiek instrumentu, jednak od pewnego czasu mam słabość do basu z efektem typu Chorus. Robi to na mnie wrażenie szczególnie na żywo, a zaczęło się od koncertu Pomelo Taxi (Motor Rock Pub Słupsk, 5.04.2013 – przyp. red.). W utworach The Shipyard również takie brzmienie basu można usłyszeć. Piotr Pawłowski, doświadczony muzyk, mądrze korzysta z Chorusa. Szczególnie przyjemnie brzmi to w utworze „Downtown”, w którym bas brzmi melodyjnie, jak na możliwości tego instrumentu. Wykonanie live, oczywiście, wywarło na mnie jeszcze lepsze wrażenie. Po zakończonym secie publiczność domagała się bisów. Zespół był na to przygotowany – na bis The Shipyard zagrali trzy utwory. W ostatnim, „I’m ready”, Goran wraz z Piotrem zamienili się instrumentami. I tak „I’m ready” zostało wykonane z Goranem – basistą i Piotrem – gitarzystą. Tą nieoczekiwaną zmianą miejsc Stoczniowcy definitywnie zakończyli swój koncert.
Nie przepadam za używaniem nadmiernej ilości efektów modulujących do jakiegokolwiek instrumentu, jednak od pewnego czasu mam słabość do basu z efektem typu Chorus. Robi to na mnie wrażenie szczególnie na żywo, a zaczęło się od koncertu Pomelo Taxi (Motor Rock Pub Słupsk, 5.04.2013 – przyp. red.). W utworach The Shipyard również takie brzmienie basu można usłyszeć. Piotr Pawłowski, doświadczony muzyk, mądrze korzysta z Chorusa. Szczególnie przyjemnie brzmi to w utworze „Downtown”, w którym bas brzmi melodyjnie, jak na możliwości tego instrumentu. Wykonanie live, oczywiście, wywarło na mnie jeszcze lepsze wrażenie. Po zakończonym secie publiczność domagała się bisów. Zespół był na to przygotowany – na bis The Shipyard zagrali trzy utwory. W ostatnim, „I’m ready”, Goran wraz z Piotrem zamienili się instrumentami. I tak „I’m ready” zostało wykonane z Goranem – basistą i Piotrem – gitarzystą. Tą nieoczekiwaną zmianą miejsc Stoczniowcy definitywnie zakończyli swój koncert.
W kuluarach, podczas gdy muzycy składali swoje autografy na płytach, usłyszałem opinię pewnego pana. Otóż owy człowiek, który tańczył pod sceną obok mnie, powiedział stoczniowemu wokaliście, że jego zdaniem, był to najlepszy koncert w Słupsku od pół roku. „Piękna muzyka, jadłem Was łyżkami. Bardzo dziękuję!”. Ja zaś wyciągnąłem wiele ważnych wniosków z sobotniego wydarzenia, które bez wątpienia przydadzą się w mojej muzycznej działalności. Odbyłem sympatyczną rozmowę z Goranem, a także nieco krótszą z Rafałem. Przyjemnie jest czerpać lekcje z rozmów z bardziej doświadczonymi kolegami, będących jednocześnie sympatycznymi i otwartymi ludźmi. Bardzo się cieszę, że mogłem poznać kilku nowych, interesujących ludzi.
Fakt niskiej frekwencji ani mnie nie zaskoczył, ani nie
zdziwił. Koncert był płatny, a u nas nawet najmniejsza suma wejściówki
odstrasza publiczność. W innych miastach też tak chyba się zdarza coraz częściej... Przykre, ale
prawdziwe.
Osobiście jednak byłem pod wrażeniem. The Shipyard na żywo wywołuje zupełnie inne odczucia niż na płycie. Emanuje zupełnie inną, pełniejszą i żywszą energią. Ich
muzyka, w wykonaniu, live, to zupełnie inne odczucia, które zmieniają sposób
myślenia o zespole. Uważam, że gdyńska Stocznia należy do tej grupy twórców,
których można pokochać w pełni dopiero po uczestnictwie w ich koncertach. Nie
jest to ujma, lecz komplement.
Zdjęcia: Henryk Barney Barna (umieszczamy za pozwoleniem Michała Gorana Miegonia)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz