Trzeci album Onslaught od czasu jego reaktywacji, to ich najlepszy album od wydania "In Search of Sanity" z 1989 roku. Szósty z kolei w ich dyskografii prochu co prawda nie odkrywa, ale jest mocny, ciężki i energią bije większość thrash metalowych płyt roku trzeszczącego...
Nagrany po latach w nowym składzie, ale z oryginalnym gitarzystą i wokalistą "Killing Peace" był bardzo dobrym powrotem, mocno jednak flirtował ze stylistyką groove metalu i deathowymi elementami, w podobnej tonacji był równie udany, "Sounds of Violence". Na szóstym albumie zatytułowanym po prostu "sześć" łącząc inkorporowane do dwóch poprzednich płyt nowe elementy zdecydowanie zwracają się ku agresywnemu, zadziornemu thrash metalowi z lat 80, z którego wyrośli. Najnowszy album najbliżej ma do "In Search Of Sanity", przez wielu uznawanego za najlepszy album Onslaught, a który nieoczekiwanie zakończył ich ówczesną karierę oraz do wydanego trzy lata wcześniej rewelacyjnego (mimo chaosu brzmieniowego) "The Force". Sądzę, że takich kompozycji nie powstydziłaby się Metallica, a Cavalera ze swoim najnowszym Soulfly'em mógłby Onslaughtowi co najwyżej zmiatać kurz spod nóg. Ten materiał jest po prostu demonicznie wręcz dobry. W dodatku wcale nie jest długi, dziewięć utworów trwa niecałe czterdzieści minut i ani na chwilę nie siada w nich napięcie.
Już sama okładka potrafi przyciągnąć uwagę. Niby, podobnie jak na tegorocznym Soulf;y jest czaszka, a nawet trzy czaszki, ale są dużo ciekawiej zrobione. Świetnie prezentują się z logiem zespołu. Trzy szóstki świecące na hełmach, pogorzelisko, błyskawice i samoloty bombardujące to, co jeszcze zostało do zbombardowania. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. A kawałki zawarte na płycie? Miazga. Po krótkim i zgoła niepotrzebnym akustycznym wstępie "A New World Order" wchodzi rewelacyjny singlowy "Chaos Is King". Rozpoznawalny styl, czyli szybka motoryczna perkusja i mocne, melodyjne gitarowe riffy i znakomity wokal Sy'a Keelera to wszystko dominuje w utworze, który wkręca się w mózgownicę wprost niesamowicie.
"Fuel for My Fire" znajdujący się na miejscu drugim, tytułem może przywodzić na myśl wersję demo "Fuel" Metalliki, ale nic bardziej mylnego. To rasowy, nieco tylko wolniejszy od poprzedzającego utworu, thrashowy killer. Następnie wtacza się najdłuższy na płycie (sześciominutowy zaledwie) "Children of the Sand". Najpierw egzotycznym chórem, a następnie melodyjnym ciężkim riffem. Osobiście dość mocno przypominał mi ten utwór konstrukcję wyjętą ze starej szkoły death metalu. Świetna robota. Po nim "Slaughterize", kolejny szybki kawałek, który dosłownie wgniata w fotel, bombarduje swoją siłą rażenia. Na szóstej pozycji, a jakże utwór tytułowy "66Fucking6". Pod względem muzycznym to kolejna bomba, która spada nam na głowę, ale także klasyczny koncertowy kawałek do śpiewania razem z publicznością. Dość mocno zbliża się także stylem do dwóch poprzednich albumów Onslaught, co także dodaje mu dodatkowego charakteru.
"Cruci-Fiction", który następuje po nim, ponownie wytacza się niczym czołg, w stylu zbliżonym do niderlandzkiego Hail of Bullets, a potem eksploduje thrashowym pędem i znakomitą solówką. Nawet skandowanie tytułu wychodzi tutaj dużo lepiej niż na wszystkich razem wziętych ostatnich płytach Soulfly'a! Spotykanie się z sunącymi ku nam martwymi żołnierzami w "Dead Man Walking" to prawie koniec płyty, ale ani na moment nie spuszcza się w nim z tonu. Marszowe, szybkie tempo, znów porcja ostrych riffów i pędzącej perkusji. Ostatnim na płycie jest "Enemy Of My Enemy" w którym znów zostajemy zmiażdżeni: klasyczny do bólu riff, tempo wypracowane choćby przez Metallikę powinno znudzić, odrzucić. Tu jednak jest inaczej, kawałek naprawdę wciąga, jest zagrany z ogromną dozą świeżości i przede wszystkim z energią i życiem.
Granie jest znajome, ale podobnie jak tegoroczna płyta Havok, nie pozwala o sobie zapomnieć. Utwory są skomponowane porządnie, nie ma w nich niepotrzebnych dłużyzn, a brzmienie jest dopracowane, odpowiednio mocne, ale jednocześnie nie przesadzone. Onslaught swoim szóstym albumem pokazuje, że thrash metal nie jest gatunkiem martwym, a wręcz przeciwnie ciągle żywym. Jego siła dzisiaj nie polega na odgrzewaniu tego co już było, a na podejściu, energii i radości z grania podobnej muzyki. Być może Metallica nie potrafi tego pojąć i woli raczyć nas tym samym co zawsze, odegranym bez życia i polotu, ale Onslaught ponownie pozostawia ich daleko w tyle. Może warto nawet powiedzieć, że to Onslaught jest Królem? Ocena: 8/10
Na youtubie dostępna jest także cała płyta. Wersja limitowana zawiera również nagrany ponownie utwór "Shellshock" z "In Search Of Sanity".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz