piątek, 22 listopada 2013

Hunter - Imperium (2013)


Szósta płyta studyjna Huntera, będąca bezpośrednią kontynuacją wydanego rok wcześniej "Królestwa" i pochodzącego z tej samej sesji nagraniowej jest agresywniejsza i cięższa od poprzedniczki. Niestety jest płytą do bólu wtórną i nudną...

Przyznam, że choć dałem całą ósemkę "Królestwu"  wcale nie uważam jej za dobrą płytę w dorobku Huntera, a na pewno nie najlepszą. Na zapowiadane już jesienią zeszłego roku "Imperium" czekałem z jakimś mniejszym zainteresowaniem niż dotychczas, a kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze utwory to szczerze mówiąc byłem nieco zniesmaczony. Coś przebąkiwano o powrocie do klimatu (świetnego) "Medeis" z 2003 roku. Słuchając "Imperium" w kilku miejscach wyraźnie to słychać, nawet bardziej niż na "Królestwie" nawiązuje się też do ciężkiego brzmienia, także bardzo udanego, "HellWood" sprzed czterech lat. Każdy dotychczasowy album Huntera się jednak bronił, wybijał czymś charakterystycznym, a zwłaszcza zapadającymi w pamięć utworami (i kapitalnymi, trafnymi tekstami), tymczasem na "Imperium" oprócz brzmienia nie ma właściwie nic, co by zachwycało.

"Imperiów" Hunter serwuje nam dziewięć, a cała płyta trwa raptem trzydzieści siedem minut z sekundami. Nawet okładka (skąd inąd udana) jest rozwinięciem tej znanej z "Królestwa". Tym razem jednak jest mniej zróżnicowania tekstowego, mniej żonglerki tematycznej czy charakterystycznego dla Huntera żartu i historii, które nie raz były bazą ich utworów. Temat w zasadzie jest jeden i w moim odczuciu jest nim starannie przemyślany atak na Kościół. Nie jestem jakimś zwolennikiem Radia Maryja, czy wielbicielem pewnej partii politycznej, ale uważam, że tym razem Drak i ekipa posunęli się odrobinę za daleko. Nawet nie chodzi o poruszane kwestie, o to, że teksty są jeszcze bardziej kontrowersyjne niż dotychczas, ale są one zbyt dosłowne, pozbawione tej onirycznej, często mistycznej, a zarazem żartobliwej otoczki, do której Hunter nas przyzwyczaił. Naturalnie, można nazwać to krokiem w muzyczną dorosłość i nawet nazwać teksty utworów mianem dojrzałych, ale gdzieś zatarła się granica między dobrym smakiem, jak również kopiowaniem samego siebie.

Otwiera płytę "Imperium Uboju", kawałek owszem ciężki i pod względem brzmienia doskonały, wręcz wgniatający w fotel. Jednakże jego tekst jest mocno rozczarowujący, a Jelonek ze swoimi skrzypkami nie wyprawia tutaj nic ciekawego, jego partie z początku są wręcz drażniące. Komentarz do sprawy rytualnego uboju się właściwie udał, ale czemu ma się wrażenie, jakby tekst został napisany na kolanie na długo po tym jak powstała muzyka do tego utworu?
Drugi utwór zatytułowany "Imperium Maeczety", pod względem instrumentalnym też jest czołgiem. Jednakże po raz kolejny tekst mocno rozczarowuje. Znów ma się wrażenie, że warstwa instrumentalna podąża swoją drogą, a słowa wyśpiewywane przez Draka swoją.
"Imperium Zawiści Orzeszpospolitej", czyli numer trzeci jest także bardzo ciężki, a nawet odrobinę wolniejszy, powiedziałbym nawet "tłustszy" od poprzedników. Tu tekst, choć wcale także nie należy do najlepszych, przynajmniej jest w jakimś stopniu chwytliwy, ale nie porusza tak jak powinien. Przynajmniej jest on spójny z ciekawą warstwą muzyczną. 

Chlapanie farbą zostało podpatrzone u Comy?

Następujące po nim "Imperium Miłości" jest balladą. Problem z nią jest taki, że za bardzo starano się w niej nawiązać do "Kiedy Umieram" z "Medeis". Tamten kawałek był doskonały, miał świetny tekst, klimatem chwytał za serce i zawsze będzie mi się kojarzył z liceum. A ten jest jego nędzną kopią i to dosłownie. Na szczęście w kolejnym "Imperium Szczujszczura" wracamy do ostrzejszego, ciężkiego grania, które wgniata w fotel. To naprawdę niezły, pędzący kawałek, nawet Jelonek się tutaj świetnie odnalazł, ale niestety znów niemal wszystko rujnuje... słaby tekst. Niby wszystko jest w nim w porządku, rozpoznaje się bez kłopotu z kim i z czym mamy do czynienia, ale jednak po Hunterze oczekuje się czegoś więcej niż tekstu złożonego niemal w całości z powtarzanej do znudzenia frazy: "wyścig szczurów". Naprawdę więcej finezji było w utworze "Przy Wódce" z "T.E.L.I"! Ponownie "Medeisowy" klimat przefiltrowany przez "HellWood" pojawia się w "Imperium Strachu". Muzycznie znów jest bardzo dobrze, jednak tekst jest po prostu słaby. Drak jest znany ze swoich słów kluczy i często powiela te same sformułowania, ale przy całym szacunku, ile razy można słuchać tego samego? Na kilometr od tekstu wieje po prostu nudą...

Na siódmej pozycji znalazło się "Imperium Diabła", które także opiera się na jednym w zasadzie zdaniu przez cały utwór: "Jestem Diabłem". Z założenia żartobliwy tekst, wygłupy i nawiązanie do ""Osiem" z "T.E.L.I"  jest wręcz karykaturalne. Jedyna rzecz, która trzyma przy głośniku to świetny, ciężki riff prowadzący i pędząca w zawrotnym tempie perkusja.  Jednak to nie wystarcza, żeby utwór się wyróżniał. Przedostatni kawałek zaprasza do Hunterowej stolicy naszego kraju, czyli do "Imperium Waraciwara". Muzycznie także jest bez zarzutu, choć i tym razem denerwuje partia Jelonka (uszy aż puchną!), a i naraz jest za dużo tej całej ciężkości. Ponownie jest pisany na kolanie tekst, naprawdę zupełnie jakby się Drak i spółka w nim nie przyłożyli. Cytując Norwida: "Ideał sięgnął bruku"... 

Wypuszczony jako pierwszy, bodaj najbardziej kontrowersyjny i bardzo wręcz rozczarowujący kawałek wieńczący płytę, czyli "Imperium Trujki" paradoksalnie  zaś jest najlepszym utworem na płycie. Początek jest wtórny i nudny, ale potem utwór bardzo fajnie się rozkręca. Tempo jest tutaj budowane z iście Hitchcockowskim napięciem, a całość przypomina najlepsze momenty "Medeis" i "T.E.L.I", a nawet znakomitego "Arges" z "HellWooda". Dziurawy tekst w dość intrygujący sposób jednak stara się zwrócić uwagę na problem wyznawców "jedynie słusznego radia" i widma państwa rządzącego przez jednostki niechciane i nie nadające się do rządzenia społeczeństwem. Bardzo trafne trzeba przyznać, ale jednocześnie nawet nie będąc zwolennikiem powyższych, niesmak zostaje nawet jeśli to najmocniejszy akcent na albumie. Zresztą to samo i mniej dosłownie zostało pokazane przez Huntera w utworze "Biało-Czerw"...

Pod względem klimatu, brzmienia, wręcz miażdżącego, to z całą pewnością najintensywniejszy i najmocniejszy krążek Huntera. Chciałoby się powiedzieć, że najlepszy, ale niestety nie można tego stwierdzić. Jego "achillesową piętą" są niedopracowane, schematyczne i niemal autoplagiatowe teksty, które często zupełnie nie pasują do granej muzyki. Na pewno jest to album, będący kwintesencją, jakby podsumowaniem dwudziestosiedmioletniej kariery grupy, której nie sposób nie znać i nie lubić, ale jednak rozczarowuje. Ciężar i żywy, naturalny dźwięk to za mało by ta płyta była dobra. Osobiście, po zróżnicowanym, innym i trzeba przyznać udanym "Królestwie" spodziewałem się czegoś co naprawdę mnie rozwali, tak się jednak nie stało. Szkoda... Ocena: 6,5/10



1 komentarz: