czwartek, 20 kwietnia 2017

Kiev Office - Modernistyczny Horror (2017)


Dokąd dopłynął Statek-Matka? Wszystko wskazuje na to, że do bezpiecznego portu, ale jest to nieco mylne wrażenie. Port do którego zawitał gdyński Kiev Office takim nie jest, pełno w nim bowiem kulinarnych pułapek. Jednakże niech i to nie będzie mylące, bo tercet na swojej piątej płycie studyjnej (jeśli liczyć razem ze składankowym "Zamenhofa") znów zaskakuje poetyckimi jazdami bez trzymanki i co także już jest tradycją w tym zespole - nietypowym przewodnikiem po Gdyni i okolicach...

Witają nas "Obręby Rewiry", którym bliżej klimatem do "Antona Globby" niż do "Statku Matki". Jest bardziej przestrzennie i choć nadal surowo to już nie tak punkowo jak na poprzedniku. Bogatsza paleta dźwięków jest też zdecydowanie cieplejsza, a swoim brzmieniem oprócz "Antona" przywodzi trochę na myśl debiutancki album "Jest taka opcja". Fantastyczny i dużo ciekawszy jest numer drugi, czyli "Makłowicz w podróży". Pochodowy riff doskonale łączy się tutaj z szaleństwem ścian dźwięków i zimno falowych przepierzeń kojarzących się z Sonic Youth czy nawet legendarnym Bauhaus. Genialny jest tutaj tekst, a pikanterii dodaje także fakt, że Robert Makłowicz udostępnił u siebie an facebooku  ten kawałek oznajmiając, że mu się podoba. Nie dziwię się, bo to naprawdę smakowity numer. Egzotyczne perkusjonalia zaczynające "Daj mu jeść" zmieniają nieco klimat, wraca przestrzeń, ale i pojawia się nastrój niepokoju.  Prawdziwą perłą jest tutaj kulinarny tekst, który po prostu musi wywołać uśmiech na twarzy każdego słuchacza, żeby przywołać tylko ten fragment: To wcale nie jest kraken/Płoty pękają już jak krakers.

Do zimno falowych brzmień Kiev Office wraca w "Anonimie spod Ziemi" który znów wpisuje się nieco w atmosferę drugiej płyty pokazując że gdyńska grupa nadal potrafi bawić się atmosferą i dźwiękami nie powielając tego, co pokazali już wcześniej. Płynność z jaką przechodzą z dusznych post-rockwych fragmentów w cieplejsze alternatywne rejony w ramach jednego numeru jest w ich wykonaniu nie tylko spójne, ale i bardzo odprężające. Szybki powrót na "Statek Matkę" pod postacią rozpędzonej punkowej "Lekcji 1". Profesor Kucharska idealnie sprawdza się tutaj w roli nauczycielki biologii, a Miegoń w roli rozwrzeszczanego ucznia dopowiadającego do wszystkiego "i raki" co w pewnym momencie może brzmieć nawet jak "firanki"... ot magia Kievów. Zmiana klimatu następuje w kolejnej podróży po Gdyni i rewirach nieistniejących, gdzie zasiadamy i pijemy prawdopodobnie najlepszą kawę w mieście. "Caffe Santana" jest też pod względem swojej konstrukcji niezwykły bo Kiev Office chyba jeszcze nigdy nie brzmiało tak emocjonalnie, melancholijnie i tak tęsknie jak tutaj.

Kiev Office 2017 fot. Paweł Jóźwiak

Tytuł kolejnego numeru zaś kojarzyć może się z dawnym Myslovitz. Takie skojarzenie z "Długością dźwięku samotności" musi przyjść jeśli ów nosi tytuł "Strefa szybkiej samotności", która zaczyna się wietrznie, rzecznie i powolnie. Bujający bas i rozpędzająca się perkusja znów zmierza w jakieś skradanie się, które witało w dwóch pierwszych kawałkach. W dalszej części choć robi się cieplej i energetyczniej to dalej bije z tych dźwięków jakaś dziwna melancholia i tęsknota. Do tego jest to bardzo udany popis instrumentalnej i można by rzec progresywnej swobody Michała, Krzyśka i Asi, która znakomicie wprowadza w końcową partię tego albumu. "Jądro Miasta" zdaje się być jakimś dalszym ciągiem "Bulwaru Molo" ze "Statku Matki" choć nie jest on tak radosny i żartobliwy. Tu przebija się jakiś apokaliptyczny i nieprzyjemny wymiar - miasto jest wymarłe, a skoki przez bulwar i zawijanie się w rollo zastąpiły skoki w rów. Trochę depresyjne... to mało powiedziane. Kapitalnie wypada finałowy numer "8 lat w Tybecie", który odnosi się do jednego z najukochańszych filmów Miegonia "7 lat w Tybecie" z Bradem Pittem w roli głównej. Tu rolę mieszkającego pośród tybetańskich mnichów białego człowieka przejęła Joanna Kucharska. Siedmiominutowa kompozycja znów zawiewa melancholią, przedziwnym rzewnym tonem, spokojem, a przede wszystkim oczarowuje głosem basistki Kievów i kapitalną atmosferą.

Po rozpędzonym, szalonym "Statku Matce" Kievy postanowiły nieco zwolnić, bardziej zbalansować swoje numery i przede wszystkim postawić na swoje drugie oblicze bliższe zimnej fali i noise'owym inspiracjom. Przyznam, że jestem tym albumem nieco rozczarowany, ale jet to rodzaj pozytywnego rozczarowania. Po przebojowym i brudnym poprzedniku dobrze zrobili kombinując z przestrzenią i bardziej wyciszonymi dźwiękami jednakże nieco zaskakujący może być ten apokaliptyczny, melancholijny i tęskny wymiar tego albumu. Refleksyjność i dopracowana produkcja to dwie rzeczy, które tutaj najmocniej wybijają się na pierwszy plan, potem uwagę zwraca to małe uwstecznienie do początków Kievów skonfrontowane z bardziej dojrzałym podejściem do sprawy takiego alternatywnego muzykowania. To udany krążek, ale w moim odczuciu mniej udany od poprzednika i znacznie trudniejszy w odbiorze. Nie chce też być złym prorokiem, ale bardzo bym nie chciał żeby był to ostatni album Kiev Office, bo jego wydźwięk ma też charakter pożegnania. Wreszcie to album chyba jeszcze bardziej poszukujący i intrygujący pod względem obieranych kursów niż poprzednie i liczę na to, że jeśli ten jest takim spojrzeniem wstecz, to na następnym Gdynianie zaskoczą czymś nowym, świeżym i pełnym charakterystycznych smaczków z których ten zespół jest znany, bo wizerunek smutnego, pogrążonego w depresji Michała Miegonia stojącego z gitarą przy samej kolumnie jakoś mi do niego i reszty zespołu nie pasuje. Ocena: 7/10


Płytę przesłuchałem i przedpremierowo zrecenzowałem dzięki uprzejmości Michała Miegonia. Oficjalna premiera "Modernistycznego Horroru" odbędzie się 19 maja w gdańskim B90.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz