Pozostajemy we Francji, ale tym razem spotkamy się ze starymi wyjadaczami z Owun. Takie określenie pasuje do grupy z Grenoble, która istnieje już od dwudziestu pięciu lat. Najnowszy album to piąta pozycja w ich dyskografii i z dotychczasowych francuskich wojaży w ostatniej turze od Creative Eclipse jest jedną z najciekawszych jakie przyszły do naszej redakcji. Świetne pierwsze wrażenie wywołuje już minimalistyczna okładka "2.5", która doskonale oddaje złożoność i eksperymenty stylistyczne Francuzów z Owun...
Powstali jako pięcioosobowa grupa i zadebiutowali płytą demo w 1995 roku, a już rok później wydali album "Petits Contes pour Enfants", który przedstawił ich spojrzenie na mieszankę muzyki noise'owej, hardcore i nowofalowej elektroniki. Druga płyta pojawiła się w roku 1998, nosiła tytuł "Sillon" i flirtowała z kolei z elektroniką w stylu lat 80. Już po trasie koncertowej z japońską formacją Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso UFO, grupa stała się triem i w pomniejszonym składzie w roku 2001 wydali swój trzeci album studyjny "Ostensible?". Na tym albumie skupili się na mieszance ambientu, muzyki drone i elektronicznej. W 2007 roku wrócili z dodatkowym gitarzystą, stając się tym samym kwartetem i ruszyła w kilkuletnią trasę koncertową, która zaowocowała czwartym studyjnym krążkiem "Le Fantôme de Gustav" wydanym w dziesięć lat po ostatnim wydawnictwie. Na tym wydawnictwie w kondensacyjnej formie przedstawili wszystkie swoje fascynacje gatunkowe i dotychczasowe eksperymenty. Od 2014 znów jako trio, Owun spotkało się z wytwórnią [reaførests] i skupiła się na występach koncertowych i realizacji licznych filmów do swojej muzyki. Piąty album wydany nakładem wspomnianej i Atypeek Music ukazał się 24 marca tego roku.
Przyznam, że nigdy nie słyszałem o tej grupie i nie znam ich wcześniejszych dokonań, ale rzut oka na wspomnianą już okładkę od razu sprawił, że uznałem że ta muzyka będzie miała w sobie wiele do zaoferowania. Nie pomyliłem się. Filmowy i kojarzący się z muzyką Danny'ego Elfmana do pierwszych "Facetów w czerni" utwór zatytułowany "i.a" kupił mnie od pierwszych dźwięków. Pulsująca, odbijana perkusja i transowy bas łączony z elektroniką jest niemal powtórzeniem motywu do filmu o agentach jednostki ścigających nielegalnych kosmicznych emigrantów na naszej planecie. Do tego dochodzi mocny nosie'owo-shoegaze'owy przester przy końcówce , który swoim hałaśliwym szumem wprowadza do drugiego numeru zatytułowanego "Foul". Dłuższy, bo trwający niemal dziewięć minut (bez kwadransa) zaczyna się od gitarowego riffu i rytmicznej perkusji do której dołącza wytłumiony wokal przypominający jakiś komunikat nadawany przez radio, Z czasem jest coraz szybciej, intensywniej, bardziej transowo i trochę w duchu Aluk Todolo. Od drugiej połowy znów wracamy do eksperymentów Elfmana z elektroniką i dobijaną perkusją znaną z "Facetów w czerni", a efektu dopełnia klawisz wygrywający dość niepokojącą mroczną melodię uzupełnianą o orientalne sample.
W krótszym, bo pięciominutowym "All Of Us" przychodzą skojarzenia z Massive Attack i ich monumentalnym "Angel" z "Mezzanine". Podobna pulsacja co we wspomnianym wita nas na początku, ale o kopiowaniu nie ma mowy. Potężny bas stanowi tutaj niepokojący przerywnik, który znów delikatnie kieruje skojarzenia do Aluk Todolo. Powolny, mroczny rytm utworu swoim charakterem pasowałby tez do twórczości Davida Bowie, zwłaszcza do tej z ostatniej płyty. Wystarczy sobie wyobrazić, że partie wokalne (dalej filtrowane przez radiowy pogłos) zaśpiewałby właśnie zmarły rok temu muzyk. Po nim pojawia się fantastyczny ponad dziesięciominutowy "Tom tombe" w którym elektroniczne tło doskonale współgra z tłumioną perkusją, rozpędzając całość do filmowych skojarzeń, tym razem z Vangelisem i muzyką z "Łowcy Androidów". Dużo tu jednak mrugnięć do rocka, bo gitara zapędza się też w rejony shoegaze, a klimat zmienia się tutaj z niemal każdym fragmentem, pulsuje, rozpędza i przebudowuje kolejne frazy w coraz to nowe formy wzbudzając zainteresowanie słuchacza. Jest też miejsce dla rozedrganej ściany dźwięku, która nabrzmiewa, unosi się i opada do drgającego wyciszenia przywodzącego nieco na myśl eksperymenty U2 z początku lat 90tych. "Araignée", czyli piąta kompozycja to z kolei zaledwie trzyminutowa mroczna wyrwana niczym z horroru kompozycja oparta na mruczącym basie, elektronice i niepokojącym schizofrenicznym klawiszu unoszącym się w tle. Robi wrażenie.
Znakomicie wypada "Frost" o chłodnym zimnofalowym, nieco maszyneryjnym charakterze w którym co rusz przebijają się klawiszowe dodatki i klimat niczym z wczesnego Nine Inch Nails, zwłaszcza w rozpędzonej gitarowej ścianie dźwięku. Po niemal sześciu i pół minuty industrialnego jazgotu czas na niespełna trzyminutowy "Orange" bliższy ambientowi i nastawiony na kontemplację i atmosferę. Owun umiejętnie flirtuje tutaj z oklepanym klasycznie pojętym post-rockiem, ale robi to nieco inaczej niż inni przedstawiciele tego gatunku. W przedostatnim "Post" znów wracamy do rozedrganego gitarowego jazgotu gdzieś z pogranicza eksperymentów U2, Aluka Todolo, Nine Inch Nails czy nawet King Crimson. Główny riff może bowiem się kojarzyć z "Lark's Tongues In Aspic" tej ostatniej, legendarnej grupy. Nawet jeśli to luźna interpretacja tego numeru, to niezwykle udana i klimatyczna. Rewelacyjny jest finał albumu, czyli trwający jedenaście i pół minuty "Raison". Znów delikatnie nawiązujący do King Crimson kołysankowy, niepokojący mroczny początek brzmi jakby był napisany z myślą o jakimś starym niemieckim ekspresjonistycznym dziele kina niemego. Niemal widzi się te powykręcane wnętrza, te blade pełne przerażenia twarze - wszak nawet na okładce sfery wyginają się niebezpiecznie poza obszar widzenia jak gdyby pożerane przez jakąś odmianę depresji. Dalsza część utworu tylko potęguje to wrażenie i skojarzenia.
Jeśli lubicie muzykę nie oczywistą, pełną intrygujących rozwiązań i mieszającą różne niekoniecznie lezące obok siebie stylistyki to najnowsza płyta Owun na pewno przypadnie Wam do gustu. Nie ma tu odkrywania prochu, ale atrakcyjność, spójność, efektowność i mnogość pomysłów na niej zawartych nie pozwala się nudzić. To taki soundtrack do filmu, który jeszcze nie powstał będący kolażem różnych historii lub odniesień. Ci zaś, którzy już znają tę francuską grupę nie od dziś na pewno poczują się jak w domu. To płyta niezwykle interesująca i różnorodna, choć wcale nie łatwa w odbiorze nie tylko ze względu na swoją zagadkowość, ale także właśnie igranie ze słuchaczem, jego skojarzeniami i gatunkami muzycznymi. Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz