poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Gabriel Hibert - Abducté (2017)

Okładka wydania winylowego

Pochodzący z Tuluzy kompozytor, multiinstrumentalista i aktor Gabriel Hibert urodził się w 1979 roku. W latach 2004 - 2011 grał w kilku dziwnych rockowych zespołach, a następnie zdecydował się na swój własny solowy projekt. Obecnie jego występy składają się jedynie z perkusji i padów do sampli, na których gra jednocześnie, okazjonalnie wykorzystując także swój głos jako dodatkowy instrument. To, co znalazło się na jego trzecim solowym albumie zatytułowanym "Abducté" zawiera się w łącznym czasie niespełna trzydziestu minut i dziewięciu numerów krążących wokół ambientu, muzyki kinematycznej, noise, industrialu oraz eksperymentalnego rocka.


Otwiera ją mroczny napędzany sunącą elektroniką i perkusją "Griserie", który następnie dość szybko przechodzi w "Guirlandes" o nieco szybszym i bardziej niepokojącym charakterze. Szybsza perkusja i przesterowane gitary mogą kierować w stronę Nine Inch Nails jednak nie jest tak ostro jak u Reznora, a jeszcze bardziej eksperymentalnie i nieco mniej agresywnie. Finałowe zwolnienie z dziecięcym głosem zyskuje wręcz wymiar upiornej kołysanki niczym z horroru w rodzaju "Dziecko Rosemary" Polańskiego. Zupełnie inny jest "Uranus" skręcający w alternatywne granie z pogranicza noise i rocka z elektronicznymi fragmentami. Pełno w nim różnych zwolnień, rozwinięć, pisków i gitarowych uderzeń, ale przede wszystkim perkusji, która doskonale uzupełnia niepokojącą atmosferę utworu mogącego być ścieżką do serialu w rodzaju "Twin Peaks". Po nim pojawia się "Acariens" w którym znów blisko jest do muzyki Trenta Reznora. Elektronika miesza się tutaj z gitarowymi przejazdami i perkusyjnym bitem przypominając pracę maszyn w fabryce i wprowadzając w transowy nastrój. Nieco bardziej rozbudowany, gitarowy, ale dalej niepokojący jest "Pianoté", który miesza pulsującą muzykę z mówionymi wstawkami oraz pianinem kojarzącym mi się z Satim. 

Równie przedziwny i niepokojący jest "Matière" w którym ostrzejszy riff gitary przerywa delikatne dźwięki pianina doskonale współgrając z transowym rozwinięciem ukazującym jakąś okropnie ruchliwą ulicę, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie słysząc klaksony, riffy brzmiące niczym warkot silników czy elektroniczne sample sprawiające wrażenie wiercenia w asfalcie. W "Matrices" jest nieco bardziej dyskotekowo, bo perkusja, sample i zróżnicowane gitarowe riffy naprzemiennie wprawiają w taneczny i nieco bardziej spowolniony ruch. Niestety jest to chyba jakaś dyskoteka robotów bo znów ma się wrażenie, że jest się w fabryce. Podobne odczucia mogą towarzyszyć w nieco bardziej rozbudowanym "Inertie", który swoim klimatem przypomina nieco stylistykę nowoczesnej elektroniki hołdującej tej z lat 80 w rodzaju Carpentera Brut czy Vangelisa. Ostatni numer nosi tytuł "Nimbus", ale z "Harrym Potterem" poza przywołaniem pierwszej miotły słynnego czarodzieja nie ma nic wspólnego. Tu znów wracamy do budowania atmosfery ambientowym tłem, perkusyjnym rozwinięciem czy samplami sekcji dętej.

Przedziwna to płyta, zwłaszcza że wpadających tu w ucho melodii próżno szukać. Muzyka tła to także nie jest, bo pozorny chaos i nagromadzenie rozwiązań nie pozwala na wyciszoną kontemplację czy ignorowanie tego co leci ku nam z głośników. Dla kogoś kto podobne "nieskładne" eksperymenty lubi na pewno będzie to rzecz bardzo atrakcyjna, dla mnie zaś niewiele tutaj czegokolwiek sensownego czy zostającego na dłużej, zachęcającego do powrotów. Hibert w wielu miejscach potrafi zaznaczyć mroczny, niepokojący nastrój, który razem z filmowym obrazem mógłby wyglądać i brzmieć perfekcyjnie jednak sama struktura dźwiękowa zawarta na krótkim (na szczęście?) albumie może bardziej drażnić niż zachwycać, a już na pewno nie jest to ten poziom abstrakcji jaki znalazł się na opisywanym u nas jakiś czas temu albumowi Efterklang czy na płytach Aluk Todolo. W wypadku tej płyty zastosuję też nieco mniej drastyczną ocenę w skali płyt krótkich, bo nie jest to rzecz zła, ale na tyle dziwna i niekonsekwentna, że w normalnej skali źle by to wyglądało, a nie jest tak, że mi się ta propozycja nie podoba, po prostu nie do końca leży w moich muzycznych poszukiwaniach i ścieżkach, a i trudno to wydawnictwo nazwać pełną płytą. Ocena: 3/5


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR. Rocznik 2017 dotyczy wydania winylowego (i tegorocznej reedycji na cd).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz