wtorek, 2 grudnia 2014

WNS XLVIII: YOB, Abraham, Coilguns

Zróżnicowanego, ekstremalnego i ciężkiego grania ciąg dalszy. W czterdziestym ósmym WNSie, już niemal zimowym, przysłuchamy się dwóm wydawnictwom, a mianowicie najnowszemu albumowi amerykańskiego YOB oraz splitowi dwóch szwajcarskich grup - Abraham i Coilguns.

1. Abraham & Coilguns - Split (2014)

Zarówno Abraham i Coilguns to zespoły pochodzące z Szwajcarii. Oba grają specyficzną mieszankę z pogranicza post-metalu, sludge, metalcore'u i mathcore'u i oba są bardzo interesujące. Wspólny split to zaledwie cztery utwory o łącznym czasie niecałych trzydziestu ośmiu minut. Nie trudno się domyślić, że jest to porządna dawka bardzo mocnego i wciągającego materiału.

Pierwszy utwór "Chasing Dragons, Chasing Lights" trwający ponad szesnaście minut należy do grupy Abraham. Czego możemy się tutaj spodziewać? Wyłaniającego się niemal dark ambientowego wstępu, świetnego ciężkiego uderzenia, gęstego brzmienia i mnóstwa niepokojącej atmosfery. Nawet wielbiciele doomu się tutaj odnajdą, choć jest znacznie szybciej i odrobinę ciężej, nie brakuje jednak klimatycznych zwolnień i nieco przytłaczającego, wolnego tempa. Potężny to kawałek, nie tylko długością, ale także intensywnością i wcale nie ma się poczucia dłużenia - wszystko pasuje i łączy się w wyjątkową, spójną całość. Świetna robota, bardzo w dodatku zachęcająca do zapoznania się z tą grupą, jeśli wcześniej nie miało się okazji.

Split zdominowała jednak grupa Coilguns, która zamieściła na nim aż trzy utwory. Pierwszy z nich to "Drainers", który trwa niecałe cztery minuty. Dokonano tu ciekawego połączenia punk rockowego szaleństwa z przebojowym rock'n'rollem i mathcorem. Brzmi to przedziwnie, ale bardzo wciągająco. Po nim pojawia się rozbudowany, niemal trzynastominutowy "The Archivist" i znów czeka na nas jazda bez trzymanki, choć na początku usypia się naszą czujność delikatnymi dźwiękami i spokojnym, lirycznym wokalem. Czujność śpiocha zostaje jednak nagrodzona ciężkim i gęstym uderzeniem, po chwili znów ustępującym spokojniejszym dźwiękom. Nie da się ukryć, że tak naprawdę to rozbudowana ballada, zaskakująca jak na Coilguns. Najpiękniejsze jednak zostaje na koniec, fantastyczny melodyjny, lekko stonerowy pasaż. Ostatnim utworem jest "Leveling" trwający niecałe pięć minut. Tu wracają panowie do znajomego łojenia. W dodatku brzmienie potraktowano tutaj bardzo ciekawie: mocna perkusja i gitarowe riffy wydobywają się jakby z krypty z kosmicznymi odskoczniami. Miazga! Pozostaje tylko czekać na drugi pełnometrażowy od tego zespołu, wszak minął już rok od bardzo dobrego "Commuters". Ocena: Abraham 5/5 Coilguns 5/5 Razem: 10/10

Splita można kupić i przesłuchać w całości na bandcampie Coilguns oraz na spotify.

2. YOB - Clearing the Path to Ascend (2014)

Doom metalowcy z YOB istnieją od 1996 roku, zaliczyli dwu letnią przerwę w działalności (rozwiązując się w 2006 roku), którą wznowili w dwa lata później, a w tym roku postanowili wypuścić swój siódmy materiał studyjny, który pojawia się w trzy lata po "Atmie" z 2011 roku. Wstyd się przyznać, ale nie znam poprzednich albumów tej grupy, najnowszy stanowił więc zapoznanie, w dodatku bardzo pozytywne.

Na płytę złożyły się cztery numery, każdy trwający pona dziesięć minut. Na nudę jednak nie ma co liczyć, bo panowie z YOB fantastycznie budują w każdym z nich napięcie i gęstą atmosferę. Pierwszy z nich "In Our Blood" to niemal siedemnastominutowy kolos, który rozpoczyna leniwa, akustyczna gitara nie zwiastująca tego co nastąpi za chwilę. Brudne i ciężkie wejście, mocne, selektywne brzmienie i gęsta atmosfera, która rozwija się z każdą sekundą niczym chmury z okładki, odsłaniając kolejne warstwy. Duszne, dość wolne tempo oplata swoimi mackami i nie wypuszcza, a przecież to dopiero początek. Do tego niemal sludge'owe cięższe rozwinięcia i spora ilość zwolnień, które po chwili znów uderzają agresywnymi drone'oymi riffami. Równie niesamowite, rozbudowane i wgniatające w ziemię są trzy następne, ponad jedenastominutowy "Nothing to Win", ponad piętnastomunutowy "Unmask the Sepctre" czy finałowy ponad osiemnastominutowy "Marrow". Choć nie ma tu miejsca na krótkie, chwytliwe utwory, nie ma tu też mielizn. Całość jest skonstruowana bardzo precyzyjnie, z dużą ilością mroku, atmosfery i zdecydowanie ciemnych barw. Nie będę rozpisywał się o każdym z osobna, bo warto zatopić się w tych dźwiękach samemu. To muzyka trudna, ale znakomicie zrealizowana. Wielbiciele nowoczesnego doom metalu z przyległościami, w którym nie brakuje sludge'owych czy anwet blackowych odnesień stylistycznych będą zachwyceni, na czele z tymi, którzy YOB znają od lat i cenią sobie ich twórczość.

Na uwagę zasługuje też znakomita okładka, na której próżno szukać nazwy grupy i tytułu krążka. Sponad gór, przez gęste ciemne chmury wyłania się księżyc w pełni. Najpierw jest mały, a następnie coraz większy, złowrogo wyziera spośród czarnych spiętrzonych kłębów. Razem z muzyką YOB robi spore wrażenie. Patenty choć w wielu wcześniejszych, klasycznych już grupach, czy podobnych do YOB współcześnie powstałych grup doskonale są znane, ale mimo to brzmią świeżo. Prawdopodobnie nie jest to najlepszy materiał tej płyty, ale i tak robi wrażenie. Na długie jesienne i zimowe wieczory jest to granie idealne i naprawdę warte uwagi. Ocena: 8/10


2 komentarze: