poniedziałek, 8 grudnia 2014

R23/98: Poison Heart, Vulcan Rodeo, Sautrus (6.12.2014, Chmury, Warszawa)



Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz

Nie taka stołeczna Praga straszna i przepełniona dresami jak o niej mówią. 6 grudnia w warszawskiej klubokawiarni Chmury odbyły się najgłośniejsze, najbardziej pokręcone Mikołajki w Warszawie. W rolę Mikołajów wcieliły się trzy znakomite kapele i posypali prezentami w postaci wybornych dźwięków, awyrwali je z różnych półek stylistycznych. 

Idąc na ten koncert nie do końca wiedziałam czego mam się spodziewać. Wcześniej słyszałam i widziałam na żywi tylko warszawski punk’n’roll czyli Poison Heart. Prócz nich wystąpili jeszcze Vulcan Rodeo i Sautrus. Celowo nie zapoznałam się z ich twórczością „na szybko” przed imprezą. Chciałam i ja zrobić sobie prezent. Ale czy trafiony? 

Jako pierwsi na scenie wystąpili Panowie z Vulcan Rodeo. Jest to nowa, jeszcze owiana tajemnica warszawska formacja. Co grają? Dla niezaznajomionych z tematem i to pozostanie tajemnicą. Ich inspiracje sięgają od prehistorii po odległą przyszłość. Czy potwierdzam? Tego nie mogę powiedzieć. Jak tylko Panowie wyszli na scenę – ja „na chwilę” musiałam wyjść z klubu. Wróciłam, zastałam owacje i piski zadowolonych słuchaczy i zwijających sprzęt muzyków. Takim to sposobem przegapiłam pierwszy występ. Z relacji osób trzecich wiem, że mam czego żałować. Wiem też, że przy najbliższej okazji zrobię wszystko, żeby stać pod samą sceną na koncercie Vulcan Rodeo.

Po wulkanie czas na truciznę serca. Warszawscy punk’n’rollowcy  zapakowali wszystkich do swojego muzycznego kabrioletu i zafundowali podróż do przeszłości. Podróż do złotych czasów rock’n’rolla, do złotych czasów zabawowego punk rocka. Energia, energia i jeszcze raz energia. Przyjemnie się ich ogląda, równie dobrze słucha (pomimo fatalnej akustyki, o której później). Grunt, że potrafili się wybronić. Zabawa muzyką, super kontakt z publiką, sceniczna swoboda – to co można powiedzieć o Poison Heart. Materiał jaki zagrali pochodził w większości z ich tegorocznego wydawnictwa, czyli z albumu „Wasted”. Na szczęście Wasted to tylko tytuł krążka. Nikt w Chmurach, po występie punkowych rock’n’rollowców nie czuł się wasted.

Nadszedł czas na Sautrus – stoner, doom metal z trójmiasta. Jeszcze przed koncertem, kiedy naczelny powiedział, że bardzo ich lubi – domyślałam się czym to pachnie. Oni też zafundowali nam podroż. Były to jednak zupełnie inne, zupełnie odległe zakątki wszechświata. Psychodeliczne ciężkie dźwięki, stonerowe brzmienia, doomowy zapach. Wszystko okraszone bluesowymi naleciałościami. To coś co Lady Stoner lubi najbardziej. Mam nieodparte wrażenie, że swoim występem porwali wszystkich, ale każdego osobno. Każdemu indywidualnie opowiedzieli swoją muzyczną historię.  Na Sali była grupa osób, z której każdy indywidualnie obcował z dźwiękami, chłoną melodię. Miałam wrażenie, ze koncert trwa bardzo długo, nie męczył jednak ani trochę. To była niesamowita podróż do głębi umysłu. Występ na bardzo wysokim poziomie. Takich mikołajkowych prezentów życzyłabym sobie więcej. 

Czy koncert zaliczam do udanych? Zdecydowanie tak. Największym minusem był fatalny odsłuch. Słaba akustyka gubiła dźwięki i nie dawała szans na pełne usłyszenie wszystkiego. Ale jak już wspomniałam, panowie się fantastycznie wybronili i nie ma co marudzić. Poza tym klimat całego wydarzenia był bardzo przyjemny. Przewaga koncertowych gości to „znajomi znajomych”. Każdy, przynajmniej z mojego punktu widzenia, czuł się swobodnie i jak wśród swoich. A to pulsuje takim wydarzeniom. Reasumując – jestem jak najbardziej za takimi miszmaszami stylistycznymi i takim wydarzeniom.

1 komentarz: