środa, 31 grudnia 2014

Płyty niezdążone roku 2014 według naczelnego Część I

Żmudne przedzieranie się przez zaległości... ale z uśmiechem na twarzy!
Płyt mnóstwo, a czasu zdecydowanie za mało. Nie o wszystkich uda się nawet nadrabiając napisać pełnego tekstu. O tych, o których się nie da, tak jak w zeszłym roku w formie krótkiej i jeszcze krótszej. Z różnych szuflad i gatunków, tak jak zawsze, ale w jednym worku. A oto worek pierwszy...

Intervals - A Voice Within (2014)

Pełnometrażowy debiut djentowców z Kanady. Co ciekawe, po dwóch znakomitych instrumentalnych epkach zdecydowano się na dodanie wokalu, który znakomicie uzupełnił gęstą muzykę tej grupy. Debiut jest pełen technicznych popisów, znakomitych melodii, atmosfery i mocnych, rozbudowanych fragmentów. Odnoszę tylko wrażenie, że trochę przeleciał niezauważenie, zresztą bardzo niesłusznie (także i przez nas, bo to naprawdę dobra płyta). Wielbiciele djentu, nowoczesnego prog metalu i metalcore'owych mieszanek będą się przy nim bawić znakomicie. Ocena 9/10


Skyharbor - Guiding Lights (2014)

Jedno z największych zaskoczeń, które nie zdołało trafić do mojego podsumowania. Ta pochodząca z Indii grupa ze swoim drugim albumem studyjnym pojawiła się niemal znikąd, choć pewnie są i tacy, którzy ją już kojarzyli, choćby z faktu obecności w zespole wokalisty Daniela Tompkinsa znanego z TesseracT. Debiutowali bardzo dobrym podwójnym "Blinding White Noise: Ilusion And Chaos" w 2012 roku, po czym po wielu koncertach między innymi obok Lamb of God, Veil of Maya, Monuments czy wspomnianego już TesseracT postanowili wydać drugi album. Swoją premierę miał 10 października, ale na jesieni nie miałem dla niego czasu. Niesłusznie. Pieniądze zebrane metodą crowdfundingu na ten album słychać w każdej sekundzie i dźwięku. I to dosłownie. Djentowe, ciężkie zagrania, progresywne formy i lekko popowe (w klimatach Deftones) i świetne wokale zostały tutaj znakomicie zbalansowane i podane. Nawet jeśli nie jest się fanem takim brzmień, naprawdę warto jej posłuchać. Według mnie - wstyd nie znać! Ocena: 9/10


Circles - Infinitas (Deluxe Edition) (2013/2014)

Tak naprawdę "Infinitas" wyszedł w 2013 roku, ale rok później z okazji europejskiej trasy koncertowej, australijska grupa Circles wydała go jeszcze raz w specjalnej edycji, uzupełnioną u utwory, które wcześniej nie znalazły się na debiutanckim pełnometrażowym albumie. Można więc powiedzieć, że to tegoroczna płyta. Naturalnie i tu czeka nas porządna dawka nowoczesnego metalu progresywnego z dużą ilością djentu, metalcore'owych odcieni i stylistycznych, ekstremalno-elektronicznych zawirowań. Tu także nie ma miejsca na nudę, mocne brzmienie i doskonałe melodie wbijają w fotel. Ponownie odnoszę wrażenie, że trochę niezauważony to materiał, nie tylko w zeszłym roku, ale i w tym, a przecież wyjątkowo niesłusznie. Jeśli bowiem jest się fanem tej odmiany progresywy to koniecznie trzeba obadać także i Circles, bo Australia nie tylko AC/DC stoi. Jestem też pewien, że o tym zespole jeszcze usłyszymy, bo drzemie w niej naprawdę ogromny potencjał. Ocena: 9/10 


Goat - Commune (2014)

Zmieniamy klimaty na psychodeliczne retro wędrówki po Szwecji i Gothenburgu. Stąd pochodzi niezwykła grupa Goat, która rocka z lat 60 łączy z funkiem... anatolijskim (!). Powstała w ten sposób mieszanka jest absolutnie fantastyczna i zupełnie inna od innych grup retro metalowych. O sobie mówią, że są jedną z wielu inkarnacji grupy istniejącej od 30 lat i pochodzącej z małej miejscowości kultywującej voodoo z północy kraju o nazwie Korpilombolo. Debiutowali w 2012 roku płytą "World Music", a nieco wcześniej zrealizowali dwu utwory singiel "Stonegoat/Dreambuilding". "Commune" to ich drugi pełen album, który swoją premierę miał jesienią. "Commune" jest jeszcze bardziej niezwykła niż debiut. Rozmowy ze starożytnymi bóstwami, rytuały i tańce są tutaj podane w bardzo atrakcyjny i barwny sposób - nie tylko muzyczny. To jedna z tych płyt, do których będzie się wracało często i jeszcze częściej, bo apetyt rośnie w miarę słuchania. Gdybym miał wymienić jedno skojarzenie związane z tą płytą, byłby to Juno Reactor - ale w formie czysto rockowej. Jednocześnie dziwię się równie mocno nad faktem, że przeleciała praktycznie niezauważona... takie płyty powinny być puszczane w każdym radiu w całości i o każdej porze! Polecam! Ocena:9,5/10


Royal Blood - Royal Blood (2014)

Kolejna płyta, która pojawiła się znikąd i praktycznie pozostała niezauważona, choć w wielu podsumowaniach znalazła się w kategoriach "najlepszy debiut roku" i podobno wszyscy ją znają od samego początku istnienia. Od krzyków radości i zachwytu internety najwyraźniej pieją dopiero na końcu roku, bo naprawdę nie zauważyłem i nie słyszałem w trakcie trwania roku o tym zespole nic. Bywa i tak.  Royal Blood to brytyjski duet złożony z basisty i wokalisty Mike'a Kerra oraz perkusisty Bena Thatchera, którzy zdecydowali się sięgnąć po stylistykę garażowego, alternatywnego rocka z dynamiką The White Stripes. Muszę przyznać, że mnie przyciągnęła do nich znakomita, minimlaistyczna czarno-biała okładka. A jak jest muzycznie? Bas gra tak, że wcale nie odczuwa się braku gitary, perkusja jest żywiołowa i zgrana z riffami. Świetnie wypada też zadziorny wokal przywodzący trochę na myśl Bono z pierwszej połowy lat 90. Do tego cała płyta złożona jest z energetycznych, przebojowych kawałków od pierwszego począwszy aż na ostatnim kończąc. Dopracowano też brzmienie, które jest mocne, ale nie przesadzone. Podobnie jak z opisanym wyżej wydawnictwem Goat, jest to płyta naprawdę warta uwagi i do której będzie się wracało często. Mam też nadzieję, że na jednej płycie się nie skończy, a każda kolejna będzie równie porywająca i świeża. Weszli bokiem, albo i nie, tak naprawdę, kogo to obchodzi - dobre zawsze znajdzie sposób do naszych dusz i głów. Ocena: 9/10


Weird Al' Yankovic - Mandatory Fun (2014)

Tego pana nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Jeśli zachodzi taka potrzeba to się mówi, że to ten, który parodiował między innymi hity Michaela Jacksona, Madonny, filmowe motywy przewodnie, ten od genialnego "Amish Paradise" i czołówki do "Szklanką po łapkach" ("Spy Hard") z Leslie Nielsenem. Wciąż wydaje płyty i wciąż bawi się prześmiewczo-obrazoburczą konwencją. W minionym roku pojawiła się z kolei jego czternasta płyta studyjna, która jak twierdzi sam Yankovic będzie ostatnią - odtąd będą tylko single i epki, ale jak wiadomo nie od dziś zapewne to tylko gadanie. Podobnie jak na poprzednich płytach tak i na tej znalazły się liczne parodie i pastisze, a także mnóstwo gości (w tym Amanda Palmer czy Usher). Tym razem między innymi na warsztat poszli panowie z Imagine Dragons i ich "Radioactive" przez Yankovica sparodiowane jako "Inactive" (tutaj). Nawet okładka jest parodią, tym razem socjalistycznej i komunistycznej propagandy, a co za tym idzie nabija się tu także Yankovic z internetów, memów i wszelkich portali społecznościowych. Jak zwykle w trafny i dowcipny sposób. Nie zabrakło nawet "Polki", która chyba jest najbardziej ulubionym gatunkiem Yankovica. Przegapiona, ale warta uwagi. Nie tylko dlatego, że to bardzo radosna i pozytywna płyta, ale także dlatego bo naprawdę dobra, wciąż jest to świeże i spontaniczne, nawet jeśli w ogólnym rozrachunku, jest to najsłabsza w jego bogatym katalogu. Ocena: 7/10


Chevelle - La Gárgola (2014)

Jeszcze jedna w tym worku płyta, która przeszła jakoś bokiem, choć wszyscy się zachwycają. Przyznam się bez bicia nie znałem tego zespołu, aż do tego krążka, a przecież to już ich siódme studyjne wydawnictwo. Grupa braci Loeffler (obecnie grająca bez trzeciego brata, który odszedł z zespołu w 2004 roku) gra alternatywnego rocka nasączonego grungem, hard rockiem i odrobiną progresywy w stylistyce Tool czy The Pineapple Thief. Najnowsza, podobnie jak poprzednie płyty ma bardzo ciekawą okładkę - tym razem jest to steampunkowa wariacja na temat medyków z czasów czarnej śmierci i ich ptasiej maski rzekomo chroniącej przed rozprzestrzenianiem choroby. Za nim porządnie przysiadłem do najnowszej przesłuchałem płyt wcześniejszych i śmiało można powiedzieć, że o ile każda płyta była bardzo dobra, to najnowsza jest bodaj najlepszą w ich dotychczasowej dyskografii.To także jedna z tych płyt, gdzie ciężko wybrać jeden dobry numer, podczas gdy wszystkie naprawdę wciągają. Dla mnie to jedna z najciekawszych płyt tego roku, które z racji niezdążenia na czas, nie znalazła się w podsumowaniu, a szkoda, bo naprawdę warto ją posłuchać. Ocena: 9/10


Ciąg dalszy nastąpi...

3 komentarze:

  1. Intervals wydali świetną płytę, to nie ulega wątpliwości. Zresztą tam na wokalu jest Mike Smesky, który ostatnio jest wręcz rozchwytywany. Udziela się w Intervals, Raunchy i swoim macierzystym Rest Among Ruins (w przyszłym roku wydają pierwszy pełny album, na koncie mają tylko epkę). No i działał też w The HAARP Machine.
    Płytę Circles gdzieś tam z raz słyszałem, ale kompletnie nic z niej nie pamiętam. Za to pamiętam, że na żywo wypadają tak sobie.

    Pozostałych płyt z tego zestawu nie słyszałem, albo ich nie pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za Yankovica :D
    Goat też niezły, nadchodzi Rok Kozy, może im to szczęscie przyniesie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, według kalendarza chińskiego 2015 będzie Rokiem Kozy. :)

      Usuń