Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz
Udało mi się przedpremierowo
zdobyć „Ragdoll” - debiutancki album EP warszawskiej formacji R.O.I. Zainaugurowali
go sowitym łomotem, pokazując, że nie są jakimś kolejnym metalowym zespołem.
Pokazują jak się debiutuje; pokazują, że to nie są żarty.
Perkusja została nagrana w Sound
Studio. Dowodził temu Marian Lach. Gitary i wokale nagrano w Sounds Great
Promotion Studio pod opieką Kuby Mańkowskiego i Jana Galbasa. Tam też został
zrobiony mix i mastering albumy – nad czym piecze obiją Kuba Mańkowski. Anna Helena Szymborska jest autorką komiksowej
okładki. Obrazuje ona ciemny pokój dziecięcy, przedstawiony z perspektywy uchylonych drzwi. W środku
widać porozrzucane zabawki, szmacianą lalkę, rozprutego pluszowego misia –
pokazującego środkowy palec (!). Na podłodze widnieje cień dziewczynki,
stojącej w drzwiach. Rewers natomiast, przedstawia członków zespołu, gdzieś nocą,
być może na nowojorskiej ulicy. Wszyscy są uzbrojeni. I tak od lewej: Wstał zza
garów, pałki zamienił na dwa sztylety i jest gotowy… na wszystko – Mateusz
„Werbel” Badacz. Piotr „Pastor” Ćwiek – z basisty stał się ulicznym drwalem,
gitarę bowiem zamienił na toporek. Żeby przekonać resztę o swoim wokalnym
talencie Osama „Shake” Al-Rumaihi potrzebuje dwóch argumentów. I tak je dzierży
jednego glocka w jednej, a drugiego glocka w
drugiej dłoni. Ostrzejsze od gitarowych solówek Krzysztofa „Levego”
Lewandowskiego jest tylko ninjato, z którym to widzimy go na tyłach
okładki. Solidnie uzbrojeni atakują
albumem i z całą pewnością bronią przed złośliwymi recenzentami. Sprawdźmy czy
obie rzeczy robią skutecznie.
Cała historia zaczyna się
tytułowym – „Ragdoll”. Bardzo mocno
uderzające, ostre rozpoczęcie albumu. Jest ciężko, ale jednocześnie szybko. W
partie gitarowe wpleciono bluesowe opóźnienia. Jednym z trafnych określeń może
być - głośno tupiący metal z zabawowym rock’n’rollem. Końcówka utworu,
rozpieszcza słuchacza, melodyjną gitarą i serią perkusyjnych blastów. „Must be”, to najbardziej chwytliwy i wpadający w
ucho kawałek. Już po pierwszych taktach mamy świadomość, że pozostanie w głowie
na dłużej. I bardzo dobrze, bo jest warty zapamiętania. Do tego dużo thrash metalowych
brzmień gitarowych, zabawa tempem i wzmocnione zakończenie. Trzeszczące basowe
wejście, to tylko początek znakomitości jakie szykuje nam „My reflection”.
Dalej następuje odpalenie lontu perkusją i zostaje odsłonięte stonerowe oblicze albumu. Perkusja jest nieco doomowa, gitara przybiera bluesowy aranż, bas nadaje ciężkości. Leniwe, a jednak z przytupem - południowo amerykańskie wokale dopieszczają i idealnie wykańczają utwór. Słuchając tej pozycji zapominamy co się działo do tej pory, teraz czas na wybuchy, eksplozje, a wreszcie bluesowo - rockowe zgliszcza. Riot, to przede wszystkim rytmiczny wstęp. Tak jak w reszcie utworów, zostaje utrzymana melodyjna ciężkość. Następuje prezentacja fantastycznej gry perkusisty. Zaskakująca zmiana tempa i aranżu całości utworu, wyrywa z krzeseł. Zmusza do opętańczego machania głową. Solidne uderzenie ale za razem tajemnicze wejście – to czego można się spodziewać po „Homeworld”. Zawrotnie szybkie tempo i szeroki wachlarz wokali, od śpiewu przez scream, aż po growl - kończąc na śpiewie. Najszybszy i najbardziej krzykliwy utwór. Jednocześnie zachowujący rockową radość. Ostatnia pozycja to melodyjne spokojne wejście, które prowadzi do bardzo mocnego uderzenia. Ciężkie gitary poprowadzone pod delikatnie bluesowy aranż. Utwór nosi tytuł „War” i faktycznie brzmi jak na wojnie, jakby spadały bomby. Trzymające w niepokoju instrumentalne solo – zwiastujące wybuch, tak naprawdę kończy płytę. Pozostawia jednak uczucie niedosytu.
Dalej następuje odpalenie lontu perkusją i zostaje odsłonięte stonerowe oblicze albumu. Perkusja jest nieco doomowa, gitara przybiera bluesowy aranż, bas nadaje ciężkości. Leniwe, a jednak z przytupem - południowo amerykańskie wokale dopieszczają i idealnie wykańczają utwór. Słuchając tej pozycji zapominamy co się działo do tej pory, teraz czas na wybuchy, eksplozje, a wreszcie bluesowo - rockowe zgliszcza. Riot, to przede wszystkim rytmiczny wstęp. Tak jak w reszcie utworów, zostaje utrzymana melodyjna ciężkość. Następuje prezentacja fantastycznej gry perkusisty. Zaskakująca zmiana tempa i aranżu całości utworu, wyrywa z krzeseł. Zmusza do opętańczego machania głową. Solidne uderzenie ale za razem tajemnicze wejście – to czego można się spodziewać po „Homeworld”. Zawrotnie szybkie tempo i szeroki wachlarz wokali, od śpiewu przez scream, aż po growl - kończąc na śpiewie. Najszybszy i najbardziej krzykliwy utwór. Jednocześnie zachowujący rockową radość. Ostatnia pozycja to melodyjne spokojne wejście, które prowadzi do bardzo mocnego uderzenia. Ciężkie gitary poprowadzone pod delikatnie bluesowy aranż. Utwór nosi tytuł „War” i faktycznie brzmi jak na wojnie, jakby spadały bomby. Trzymające w niepokoju instrumentalne solo – zwiastujące wybuch, tak naprawdę kończy płytę. Pozostawia jednak uczucie niedosytu.
"Ragdoll" to jedna z lepszych płyt
jakie słyszałam w tym roku, choć wielu z Was będzie musiała poczekać jeszcze
trzy miesiące. Stylistyczna mieszkanka, elementy zaskoczenia, ciężkie
brzmienie, fantastyczny wokal, doświadczenie i perfekcjonizm muzyków.
Największym minusem tego albumu jest to, że jest za krótki. Kiedy będę miała
swój własny egzemplarz albumu, zajmie on miejsce zaraz obok „Blood Mantra” Decapitated i „Devil’s Share” Corruption. Kawał bardzo dobrej roboty. Płyta,
która ma bardzo duże szanse zostać dobrym kumplem wielu z Was - a przede wszystkim miłośników mocnego,
konkretnego uderzenia. Ocena:5/5
Premierę płyty przewidziano na 6 grudnia. Płytę można posłuchać na Spotify zespołu!
Premierę płyty przewidziano na 6 grudnia. Płytę można posłuchać na Spotify zespołu!
Fajnie mieć coś przedpremierowo :)
OdpowiedzUsuńPrawda! Będzie więcej takich przedpremierowych recenzji! Już wkrótce, ale jeszcze w grudniu na przykład, będzie płyta która pojawi się dopiero na początku 2015 roku! :)
UsuńLevy inteligentnie łoi ;-)
OdpowiedzUsuń