O tej płycie sporo mówili podczas wspólnych koncertów na których R.U.T.A promowała swój drugi znakomity album "Na Uschod. Wolność albo śmierć". Gdy wreszcie się pojawił, nie było zbytnio o nim słychać, pisało się mało, nie mówiło wcale. Taka niestety polska mentalność, że jak coś jest nie tylko dobre, ale i krytyczne wobec otaczającej rzeczywistości zakopuje się pod dywan i stosuje metodę "zasłony milczenia" i totalnego niezauważenia...
Dwie zgoła odmienne stylistyki jakie zostały ze sobą połączone na tym albumie, czyli punkowo-folkowy styl R.U.T.Y z diametralnie różnym reggae grupy Paprika Korps mógł wyjść dwojako. Nie przekonująco i kompletnie nijako albo mogła wyjść petarda. Co ciekawe album nie plasuje się w żadnej z tych grup, rozłamuje się pomiędzy obie po równo, zupełnie jak na świetnej okładce do tego wydawnictwa. Są na niej petardy i utwory, które mimo, że nie odrzucają nas kompletnie, to sprawiają wrażenie nie do końca spójnych z resztą. Paradoksalnie, wspólna kolaboracyjna płyta R.U.T.Y i Paprika Korps nie tylko nie została zauważona, ale także stanowi jedno z najciekawszych wydawnictw zeszłego roku. Długo nie mogłem nigdzie tej płyty upolować, nawet w Empikach, choć poprzednią płytę R.U.T.Y w nim kupiłem, przecierali oczy ze zdumienia i kwitowali klasycznym dla tego sklepu "pierwsze słyszę". I wreszcie trafiłem na dobrodziejstwie jakim jest Spotify...
Otwiera go mocny, "Czotyrysta Rokiw" łączący w kapitalny sposób punkowe korzenie R.U.T.Y i elementy reggae Paprika Korps, dodające całości melodyjnego, przebojowego i lekkiego szlifu. Drugi, który znalazł się na płycie, zatytułowany "Ciąć ogrodzenia" jest odrobinę wolniejszy, bardziej nawet taneczny i zwariowany, a tekstowo bardzo właśnie R.U.T.owy. Słucha się go wręcz fantastycznie, a w pamięci zaraz ma się Lao Che z fenomenalnych płyt "Gospel", "Prąd stały/Prąd zmienny" czy "Soundtrack", czyli wszystkich trzech po znakomitym "Powstaniu Warszawskim".
Moim zdecydowanym faworytem jest jednak numer kolejny, czyli "Policja ze śmigłowców" wybiegający w przyszłość, gdzie ściga się za posiadanie "maryśki" zwanej także "gandzią". Połączono w nim absurdalny politycznie tekst z historycznym rysem charakterystycznym dla R.U.T.Y z hipnotyczną kompozycją i przerażająco prawdziwą parodią kroniki filmowej.
Równie udany i pamfletyczny na sytuację polityczną jest "Wigilia Trupojadów". Choć tytuł bardziej kojarzyć się może z Percivalem Schuttenbach świetnie oddaje on obłudę naszej władzy i ponownie rewelacyjnie potraktowano tu warstwę muzyczną, fuzja reggae, poniekąd rapu i punka wypada po prostu znakomicie i wciągająco. Do tego wizja "powszechnych nieszporów" jest równie przerażająca jak ta przedstawiona w "Policji ze śmigłowców". Muzycznie świetny jest także "Sztandary Wiary", także tekst jest w nim bardzo trafny i gorzki. Nieco słabiej zaczyna być w trzech kolejnych numerach, które nieco spuszczają z tonu. "Choroby Dziedziczne" są dużo łagodniejsze i nieco nużące, zdecydowanie wyłamują się z konwencji wcześniejszych, nawet jeśli zachwycić mogą finałowym szybszym rozwinięciem, to nie poruszają tak jak poprzednie.
Tytułowy, "400 lat" stanowi jak gdyby kontynuację otwierającego "Czotyrysta Rokiw". Jest energetyczny, ale można poczuć się zmieszanym słysząc dźwięki, które zbliżają go do starego Blue Cafe. Nawet jeśli tekst jest znakomity, w tej formie bardzo blado wypada, może dlatego, że w nim zdecydowanie bardziej przeważyło reggae, które nie specjalnie mi leży. Szybsza końcówka wydaje się wręcz brzmieć jak doklejona. Jeszcze bardziej dziwi ""Pod Bezpośrednią Opieką Aniołów" odnoszący się do sytuacji zwierząt w religii chrześcijańskiej. Muzycznie kawałek jest fantastycznie zbalansowany między lżejszymi tonami a cięższymi rozwiązaniami, ale tekst do niego napisany jest wyjątkowo koślawy. Nie chodzi nawet o poglądy, po prostu jest bardzo słaby napisany.
Znakomicie wypada najłagodniejszy na całej płycie kompozycja "Oddaj Mi Młodość". Kołysankowa ballada z tekstem, przywodzącym na myśl trochę twórczość Agnieszki Osieckiej - może to obelga dla niej, ale skojarzyło mi się z jej sposobem myślenia. Wyłamuje się on znacząco z intensywnego grania jakie znalazło się na tej płycie, osadzony jedynie na sunącym tonie i kilku postrzępionych dźwiękach saksofonów i trąbek wprowadza niepokojący, duszny klimat. Brakuje mu trochę zakończenia, rozwinięcia, ale i tak wywołać może sporo emocji i ciekawych obrazów, jeśli tylko poetycki tekst zacząć sobie wyobrażać. Ostatni, "Kupalnocka" należy do tych najsłabszych kawałków. W nim ponownie przeważa stylistyka reggae, a niektóre zestawienia słów są wręcz niezrozumiałe.
Dwa różne zespoły stworzyły wspólną płytę łączącą tak stylistykę muzyczną jak i poglądy, które nie zawsze mogą nam odpowiadać, której słucha się znakomicie. Jak wspomniałem płyta rozłamuje się na dwie połowy, tę lepszą do której się będzie wracało częściej i do tej, której będzie się raczej unikać i dla każdego będzie to wyglądało inaczej. Być może znajdą się też tacy, którzy stwierdzą, że płyta w całości jest bardzo spójna i każdy numer jest równie udany. Nie bardzo też słychać na ile jest to płyta R.U.T.Y, a na ile Paprika Korps - z jednej strony to zaleta, z drugiej wada, bo zawsze wydawało mi się, że wspólne kolaboracje zawsze ciążą w którąś ze stron, dopada ją bowiem podobny syndrom jak w przypadku "Terrestrials" Sunn O))) i Ulver. Mimo to, nawet jeśli nie jest się wielbicielem reggae czy klimatów w jakich obraca się R.U.T.A płytę warto poznać, to swoista ciekawostka, eksperyment, który wyszedł nadzwyczaj interesująco i często bardzo trafnie oddając sytuacje w naszym kraju.Ocena: 7,5/10 (w porywach do 8/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz