wtorek, 6 maja 2014

Weekend Węgierski XIV: Dalriada (7): Dalriada - Ígéret (2011)


Maj to miesiąc matur, ale także pierwszych zdecydowanie cieplejszych, niemal letnich podrygów pogodowych, zbierania plonów oraz w naszym przypadku grilla. Maj to także tytuł czwartego (czyli szóstego) albumu węgierskiej grupy Dalriada. Nagrany w trzy lata po znakomitym "Szelek" i poprzedzony "Arany Album" zrealizowanym dwa lata wcześniej, kontynuuje kalendarzową tradycję. Pozostaje jeszcze zapytać, co ma Dalriada wspólnego z fińskim Korpiklaani?

Rzut oka na okładkę, która przedstawia łąkę i pole w pełnym rozkwicie. Nie ma co prawda kontynuacji linii wcześniejszych albumów, ale jest zdecydowanie lepiej niż z grafiką "Szelek", która rozczarowywała, nawet gdy już pojęło się koncept ukryty w tytule i zawartości krążka. Duże wyraźne logo i delikatnie zaznaczony złotymi literami tytuł tego albumu, prezentuje się świetnie na okładce, aczkolwiek samo logo mogłoby być odrobinę mniejsze, bo pole trochę umyka z widoku. Czepiam się, symetria jest zachowana, choć w tym wypadku bym ją odrobinę zaburzył. Ponadto odpowiadając na pytanie, co ma wspólnego Dalriada z Korpiklaani, wyjaśnienie jest proste. Na tym albumie gościnnie pojawia się Jonne Järvelä, wokalista fińskiego zespołu. Co ciekawe utwór, w którym się udziela ma kilka linijek pochodzących z "Kalevali", poematu epickiego składającego się z pieśni ludowych (tzw. run) i legend z terenów Finlandii, Estonii, Karelii i innych terenów, zebranych i opracowanych w XIX wieku przez Eliasa Lönnrota. Fińśki i węgierski należą bowiem do tej samej grupy języków.

Tak jak na wcześniejszych albumach, wita nas intro, tym razem trwając prawie trzy minuty. Delikatne dźwięki i ludowe zaśpiewy, jak gdyby śpiewane przy ognisku. Melodia skrzypiec może wydać się nawet znajoma i nic dziwnego, u nas przecież górale grają bardzo podobnie. Niechaj jednak ten wstęp nas nie zmyli, Dalriada nie zaczęła grać jak Kárpátia, która co jakiś czas ucieka do akustycznego grania i autentycznych ludowych przyśpiewek. Zaraz rozpoczyna się skoczny i szybki "Hajdútánc", czyli taniec hajduków. Tu nawet można mieć skojarzenia z naszym Percivalem Schuttenbach. Po tym fantastycznym utworze przechodzimy do " Hozd el, Isten" ("Daj nam, Panie").
Rozpoczyna go melodyjna solówka, po czym kapitalnie się ten numer rozkręca (od klasycznie power metalowego ciężkiego grania po liczne zwariowane niemal improwizowane progresywne wstawki). Tekstowo porusza się tutaj to samo co w większości liryków węgierskiej grupy: poszukiwanie ścieżki, pamięć przodków i w tym wypadku modlitwę do Boga. Przytoczmy fragmenty początkowe i końcówkę, dla zobrazowania:

Długa podróż,  kłopoty i męka,  
Stu stronicowa książka nie jest w stanie opowiedzieć,
tego co w tysiącu piosenek zawrze
śpiew wędrownych ptaków.
 
O tym co naprawdę nas boli i o pochodzeniu krzywdy
zwątpieniu, smutku obezwładniającym duszę,
o tym jak otrzymałem prawdziwego wroga, a
Ciebie bracie muszę pożegnać na zawsze.

(...)

Zwykłem chodzić i dbać o każdy dzień
I podążać za światłem wschodzącego Słońca
Oczyszczać rwący ból czystością serca
Oglądałem się w tym lustrze i wyglądałem w nim dobrze
Zanieś tę modlitwę do dnia spotkania mego z Panem
Czerwonego blasku rozdzierającego noc
Żaden smutek już mnie toczyć nie będzie
Gdy moja modlitwa zostanie zaniesiona do Pana mego

W czwartym przepięknym numerze, zatytułowanym "Mennyei Harang" ("Dzwony Niebios") przychodzi uspokojenie. Jednak nie brakuje w nim ostrzejszych gitar, spokój polega tu na znacznie lżejszej kompozycji, bardziej postawionej na atmosferę, w której opiewa się pole i łąkę z okładki. Na koniec zaś znów godzimy się z przyrodą i odchodzimy, tam gdzie pewnego dnia odejdziemy wszyscy. Po nim pojawia się numer tytułowy. Pieśń o maju to opowieść o kraju przodków, samotności i ponownie poszukiwania drogi. Fantastycznie jest ten utwór zaaranżowany, skocznie i tanecznie, przywodzący na myśl szaleńczy pęd przez miasto w starym tramwaju jak w wierszu Juliana Tuwima "Do Krytyków". A w maju wielce szanowni panowie! - zdaje się krzyczeć każda fraza i część tekstu, który brzmi odrobinę inaczej, zbliżony efekt został jednak uzyskany. "Igazi Tűz", czyli "Prawdziwy ogień" przychodzi po spotkaniu twarzą w twarz z majowymi duchami. Wita nas melodyjna partia skrzypiec, a dalej jesteśmy wręcz porwani w ognisty wir dźwięków.


Czas na odrobinę historii i tę poznajemy w utworze "Kinizsi Mulatsága", czyli w "Pięści Generała  Kinizsi". Opowieść o węgierskim generale, wybitnym strategu żyjącym w latach 1432 - 1494. Wsławił się zwycięstwem nad armią osmańską na Chlebowym Polu, która odbyła się 13 października 1479 roku. 

Obraz Iona Osolsobie przedstawiający bitwę na Chlebowym Polu

Z pola bitwy wznosimy się między gwiezdne konstelacje i obserwujemy, "A Hadak Útja", konną formację znajdującą się na Mlecznej Drodze. Według węgiersko-transylwańskiej legendy formacja miała powstać właśnie podczas bitwy, a na grafikach często przedstawia się grupę jeźdzców:


Sam utwór jest marszowy, szybki i bodaj najostrzejszy w całej dyskografii Dalriady. Na myśl przywodzić może pod względem brzmienia twórczość Quorthorna i jego zespołu Bathory z okresu wczesnego viking metalu. Jest melodyjnie, przebojowo i przede wszystkim bardzo ciekawie kompozycyjnie, przez co nie da się już jednoznacznie zaszufladkować twórczości węgrów.
Dwa kolejne są ze sobą ściśle powiązane, choć podzielono je na dwa odrębne utwory. Wpierw "Leszek A Csillag" ("Będą gwiazdą") oraz "Leszek A Hold" (Będę księżycem"). Właśnie w tym drugim pojawiają się fragmenty Kalevaly i gościnny udział Jonne Järvelä. pierwszą część otwiera pianino, po czym następuje melodyjne rozpędzenie, w którym najważniejsze są skrzypce. Warto zwrócić w nim uwagę na genialny melodyjny i progresywny zarazem pasaż w środkowej części numeru. Druga część zaczyna się od chóralnego wokalu, w dodatku linią, która na pewno wyda się nam znana, choć pewnie jak ja, nie będziecie w stanie przypomnieć sobie skąd. Po chwili jednak dołączają instrumenty, a elementy z Kalevali łatwo rozpoznać, bo Dalriada instrumentalnie nawiązała do stylistyki Korpiklaani. Ostre i szybkie fragmenty przetykają się tutaj ze skocznymi, niemal pijackimi momentami, tworząc razem fantastyczną, barwną i "kwiecistą" całość. Płytę wieńczy trwające pięćdziesiąt sekund outro, które wieńczy klamrą krążek, bo stanowi powtórzenie tego, co znalazło się w intrze.

Po rozczarowującym, "Arany Album" będącym de facto kompilacją poświęconych poecie utworów, Dalriada nagrała kolejną znakomitą płytę, dorównującą zarówno "Kikelet" jak i "Szelek", a nawet ją przewyższającą. Na pewno słychać to w znakomitym brzmieniu i wręcz hipertroficznym zróżnicowaniu kompozycyjnym i stylistycznym. To muzyka bardzo żywa i tętniąca energią. Jednocześnie jednak jest to album znacznie słabszy od "Szelek", bo zabrakło w nim spójności. Pierwsza połowa naprawdę potrafi oczarować, potem już tylko słuchamy bez większego zachwytu, mimo że ani na moment nie czujemy się znudzeni. Dla mnie album majowy jest jednak drugim ulubionym po "wietrznym kwietniu" i uważam, że naprawdę warto się z tym albumem zaprzyjaźnić. Podobnie jak na poprzednim miesięcznym słychać tutaj ogromne postępy jakie uczyniła grupa od czasu siermiężnego "Fergeteg". To kawał porządnego folkowego grania, które powinno zainteresować także tych, którzy takiej muzyki na co dzień nie słuchają. Ocena: 9/10




Fragmenty utworu "Hozd el, Isten" w tłumaczeniu własnym. Za miesiąc ostatnia już (na chwilę obecną) część podcyklu poświęconego Dalriadzie, a w nim o najdłuższej nocy w roku, czyli "Napsiten Hava".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz