Opeth, Riverside i Tool w jednym? Spotkanie tak skrajnie różnych stylistyk i ekspresji jest w ogóle możliwe? Okazuje się, że tak. Nie jest to żadna powtórka z rozrywki, ani „mocna” płyta – nie znajdzie się tutaj ciężkości dawnego Opethu czy długich kompozycji, znacznie bliżej jej do grupy Tool czy Riverside. Niezwykły konglomerat znanych muzyków stworzył płytę niezwykłą, taką, której nie znać po prostu nie wypada…
Joel Ekelf na wokalu (Willowtree), Steve DiGiorgio na basie (Sadus, ex – Testament, ex – Death, ex – Iced Earth, ex – Sebastian Bach), Martin Lopez na perkusji (ex – Opeth, ex – Amon Amarth) oraz Kim Platbarzdis na gitarze. Patrząc na taki skład można spodziewać się albo kolejnej supergrupy niewypału, albo spotkania indywidualności muzyki metalowej, którzy tworzą dzieło absolutnie genialne. W przypadku debiutanckiego materiału Soen mamy do czynienia z tą drugą opcją. Dobre skojarzenia wywołuje już świetna okładka, przywołująca wyśmienitą płytę „Lateralus” grupy Tool, ale także fenomenalnie kojarzącą się z niektórymi konceptami z lat 70. Zresztą płyta ma w sobie sporo ze stylistyki tamtych lat, zwłaszcza pod względem sposobu nagrania, wykorzystania przestrzeni.
Po krótkim, lekko orientalnym wstępie („Fraktal”) następuje uderzenie – ostre gitary rozwieszone na perkusji. Może to się wydać mylące, ale wcale nie jest szybko, pędząco.
W drugim numerze, „Fractions” jest wolno i dość duszno, w klimacie „Damnation” Opeth, takie skojarzenie bowiem przyszło mi przy pierwszym odsłuchu, ale jednak ostrzej, i ten fantastyczny groove! Do tego pachnie naszym Riverside, zwłaszcza jeśli chodzi o wokal Ekelfa, który mocno przypomina Mariusza Dudę, a miejscami Aekerfelda z Opethu. Płynne przejście do utworu zatytułowanego „Delenda” – ostrzejsze wejście i zwolnienie na bardzo ciekawy wokal, szybsze wstawki pomiędzy. Intrygująca jest obrana konwencja – nowoczesna progresywa zmieszana z patentami alternatywnego metalu i czystym, precyzyjnym przy każdym dźwięku odniesieniu do lat 70 – tak kiedyś potrafiły brzmieć płyty. Dodam, że Opeth ze swoim „Heritage” przy tej płycie może się schować.
Wolniejszy, jeszcze mocniej nastawiony na klimat, z orientalnym szlifem jest numer czwarty – „Last Light” – to jedna z dwóch ballad, bynajmniej nie ckliwych, a z tych przejmujących do szpiku kości, może nawet głębiej, jeśli to możliwe. Riverside by się takiego kawałka nie powstydziłby na pewno.
Jedno z najmocniejszych wjazdów pojawia się w „Oscillation” – skojarzenia z Seven the Hardway? Zaraz potem orientalne zwolnienie i przyspieszamy. Warto zwrócić uwagę na pracę basu, który nie jest tylko nędznym tłem, którego nawet nie słyszeć, ale napędzającym całość niezwykle istotnym instrumentem, co niestety jest coraz rzadsze. To jeden z najciekawszych kawałków na płycie. I ten delikatny, przejmujący wokal – po prostu cudo. Szóstka to „Canvas” – kolejne fantastyczne wejście, znów trochę jak z Riverside, trochę jak z Tool, a trochę jak z Opethowego „Damnation”. Ostrzejsze dźwięki też się pojawiają, jednak nie wybijają się ponad całość, wszystko jest sterylne i bardzo ciekawie wyważone, nie stłumione, po prostu zrobione z konkretnym zamysłem, czego też niestety brakuje na nowych płytach, zwłaszcza debiutach.
„Ideate” z numerem siódmym od początku urzeka spokojnym, ale dość mrocznym wejściem (wyraźny orientalny szlif). Dopiero od drugiej minuty wokal – znów naraz przywołujący Dudę i spokojnego Aekerfelda. To druga ballada. Przepiękna – żadnych przyspieszeń, perkusji, sama gitara i tło basu. No i wokal, naturalnie.
Kolejne uderzenie otrzymujemy w „Purpose”. Z jednej strony bardzo to Toolowy kawałek, a z drugiej znów Riverside’owy. Istny majstersztyk po prostu! Kolejny mocny (z fenomenalnym wejściem) jest przedostatni „Slithering” – jednak i tu nie ma epatowaniem szybkością czy ostrością, w dalszej części jest spokojnie i lirycznie, bardzo przestrzennie, zresztą tak naprawdę taka jest cała płyta. Orientalne zakończenie, które płynnie przechodzi do finałowego kawałka „Savia” utrzymanej w tym samym tempie, ale i od czasu do czasu z ostrzejszymi fragmentami.
Po tę płytę siegnąłem zachęcony recenzją na innym portalu i muszę powiedzieć, że nie zawiodłem się ani trochę. Jest to debiut bardzo udany i świeży, a od samej płyty oderwać się z trudem – przesłuchałem ją już chyba ze sto razy i nie mam dosyć, a przeciez premiera była stosunkowo niedawno, bo w lutym. Gorąco polecam płytę każdemu kto posiada nie tylko wrażliwość, ale też ceni sobie zarówno nasze Riverside, muzykę grupy Tool czy „akustyczną” stylistykę „Damnation” Opeth. Debiut Soen – „Cognitive” to płyta piękna i mimo, że wcale nie należy do najkrótszych, szybko się kończąca…
Ocena: 10/10 !
Ech, posłuchac juz nie mozna, po kliknięciu pokazuje sie mój ulubiony komentarz "ten film jest juz niedostepny z powodu otrzymania roszczenia dotyczacego praw autorskich". Chyba pobiłes rekord - wczoraj wrzuciłes tekst, dzis juz nie ma filmu na tubie. ;)
OdpowiedzUsuńJuż wrzucony nowy klip ;)
OdpowiedzUsuń