czwartek, 29 marca 2012

Retrospekcja V: Warpig

Oryginalna okładka z 1971 roku
To się nie mogło udać. Zresztą się nie udało. Ciężko rozpatrywać, czy dobrze czy źle, bo nie oto przecież chodzi. Jak większość zespołów z tamtych lat zdołali przed rozpadem wydać tylko jedną płytę. A brzmieli wprost przedziwnie – ni to jak Black Sabbath, ni to jak Deep Purple…

Utwór „War Pigs” Black Sabbath powstał w roku 1970 na potrzeby słynnego albumu „Paranoid” i należy do jednych z najbardziej rozpoznawalnych kawałków tej legendarnej grupy. Tymczasem w roku 1968 w Kanadzie, w miejscowości Woodstock (ale nie związanej ze słynnym festiwalem) czterech muzyków Rick Donmoyer (wokal i gitary), Dana Snitch (klawisze, organy, pianino, syntetyzatory i wokal), Terry Brett (gitara basowa) i Terry Hook (perkusja) podpisują kontrakt z wytwórnią Fonthill Records i nagrywają debiutancki album w roku 1970. Zbieżność? Zapewne przypadkowa. W 1973 roku album został wydany ponownie z dogranymi do całości dwoma utworami, których produkcją zajął się Terry Brown, znany później z wieloletniej współpracy z Rush. 
Inna wersja okładki debiutu Warpig
Grupa pracowała nad swoim drugim albumem, jednak nie było skończyć im tego wydawnictwa. Terry Hook i Dana Snitch opuszczają grupę pomiędzy rokiem 1974 a 1975 przyczyniając się do zawieszenia działalności grupy. Warpig reaktywowała się w 2004 roku w oryginalnym składzie, na fali sukcesów związanych z osiąganiem przez ich debiutancki album zawrotnych sum na eBayu. Album został ponownie wydany w 2006 roku. Od tamtego czasu mówi się nawet o nowej płycie, jednak nie udało mi się znaleźć żadnych informacji czy nowy album ujrzał już światło dzienne, czy jeszcze nie.
W czasach świetności występowali razem z: Wishbone Ash, Savoy Brownem, grupą Manfred Mann czy Mahogany Rush. Uznaję się debiutancki album Warpig za jedno z wczesnych arcydzieł tak zwanego „psychodelicznego proto-metalu”.

Pierwszy numer „Flaggit” jest jak wyjęty z wczesnego Deep Purple – podobne riffy, klawiszowe tło i wokal – czy nie przypomina on Iana Paice’a? Bluesujący charakter utworu z kolei może przypominać Cream, może nawet eksperymenty braci Gurvitz.
Black Sabbathowe wejście w „Tough Nuts”, numerze drugim – fantastyczny klawiszowo-gitarowy ton i wolne, niemal doomowe tempo. Następnie „Melody with balls” którą otwiera gitarowy riff przywołujący Black Sabbath, ale raz po raz zmieniający się w Led Zeppelinową galopadę, a w innych miejscach jako żywo przypominający Wishbone Ash. Fenomenalny to zresztą kawałek. Numer czwarty „Advance AM” to prawie ośmiominutowy instrumentalny kawałek, który znów może przywieść na myśl Deep Purple – to Paice’owskie wycie, progresywne zagrywki, które brzmią dziwnie znajomo. Kto zgadnie, kto w tamtych czasach stworzył coś podobnego? 

W szybszym „Rock Star” ewidentnie słychać granie na modłę ówczesnego Deep Purple – czy gdzieś nie kłania się w nim płyta „Fireball” wydana w 1971 roku, może nawet „Machine Head” z 1972? Również numer szósty zatytułowany „Sunflight” brzmi jak wyjęty z twórczości Deep Purple, może nawet trochę z Led Zeppelinów. Monumentalny „U.X.I.B” trwający niecałe osiem minut zaczyna się łagodnie od klawiszy i delikatnych gitar, a potem wjeżdża purplowe mocniejsze wejście i utwór znów mocno pachnie Purplami – bluesujace klawiszowo-gitarowe tło, a wokal? To też ciekawa sprawa, brzmi tutaj jakby śpiewał Glenn Hughes – a ten z Deep Purple występował dopiero od roku 1974, echa przyszłego „Burn” czy „Stormbringera” z 1976 dają się bowiem w tym kawałku usłyszeć. Podobne, Deep Purplowe skojarzenia przychodzą z numerem ostatnim „The Moth” – Gillianowskie „uuu”, gitarowe riffy głęboko osadzone na klawiszowym tle, wreszcie perkusja, która tutaj może skojarzyć się nawet z tą znaną z Lincoln Street Exit, która przypomnijmy, również w 1970 roku wydała debiutancki album, po czym przestała istnieć.

Nie był to zespół wielki, ani odkrywczy. Już w tamtych czasach mógł wydać się anachroniczny, a może nawet eklektyczny. Dzisiaj stanowi ciekawostkę – znak tamtych czasów. Brzmi ta płyta bardzo świeżo, mimo upływu lat, a przede wszystkim bardzo przyjemnie. Sądzę, że jeśli jest się wielbicielem muzyki z lat 70, a przede wszystkim dźwięków typowo Deep Purplowych, nie powinno się obok niej przejść obojętnie. To po prostu kawał dobrego grania, które choć dziś może już nie zaskakuje, ale jest jedną z wielu perełek, o których nie powinno się zapomnieć. 


1 komentarz:

  1. Jak najbardziej mój klimat :)i w ogóle mi jakos nie przeszkadza, ze słysze na raz Black Sabbath, Led Zeppelin, Deep Purple i Wishbone Ash. :)

    OdpowiedzUsuń