Czwarta (oficjalna) płyta Brytyjczyków to nie tylko powrót do wyśmienitej formy. To także kolejna znakomita muzyczna podróż w lata 60 i 70, ale z domieszką współczesnej alternatywy. Balansując pomiędzy starym i nowym jak mało kto zachowują pełną kontrolę i zachwycają energią - panowie i panie The Brew:
Wydany równo trzy lata temu "The Third Floor", rozczarowywał złagodzeniem stylu, odejściem od lat 60 i 70 na korzyść bardziej alternatywnych brzmień, gdzieś kojarzących się z U2. Zainteresowanie w takich sytuacjach słabnie, myśl człowiek o tym, że jeden z tych ulubionych zespołów się zwyczajnie wypalił. Nic z tych rzeczy. Chyba sami dostrzegli, że tamten krążek był słabszy od dwóch poprzednich znakomitych "The Joker" i "A Million Dead Stars". Właśnie ukazał się najnowszy studyjny album, zatytułowany "Control". Choć tytuł wyraźnie nawiązuje do Joy Division, nie oznacza to wcale kolejnej wolty i zimnej fali w wykonaniu trójki z Grimsby. Jason Barwick, dwudziestoczteroletni obecnie gitarzysta podkreślił w jednym ostatnich wywiadów, że zależało im na uchwyceniu tego co najlepsze w The Brew i koncertowej energii, która tak bardzo ich napędza do działania. Rzeczywiście nie sposób odnieść wrażenia, że udało im się obie kwestie zawrzeć w najnowszym albumie w idealnych proporcjach i przy tym nagrać najlepszy album w swojej dyskografii, jeszcze lepszy od debiutanckiego "Jokera" i świetnie przyjętego "A Million Dead Stars".
"Control" to także mini-koncept związany z tytułami poszczególnych utworów, które nawiązują do starych poczciwych odtwarzaczy szpulowych i późniejszych kasetowych "jamników", na których znajdowały się taki napisy jak: "Repeat", "Eject", "Mute", "Pause", "Shuffle", "Fast Forward", "Skip", "Stop", "Play" oraz "Rewind". W tej właśnie kolejności pojawiają się na płycie The Brew, a poszczególne nazwy czynności w tych urządzenaich mają odnosić się do spotykanych na co dzień życiowych sytuacji, często problematycznych i nierozwiązalnych. Płytę znakomicie uzupełnia singlowy "Trouble Free" wypuszczony jeszcze w roku trzeszczącym, będący pomostem pomiędzy U2owatym "The Third Floor", a właśnie "Control". Co ciekawe album wyprodukował Mark Ellis, który współpracował między innymi właśnie z U2, The Samshing Pumpkins, Depeche Mode, Nine Inch Nails czy Nickiem Cave'm, a nawet 30 Seconds To Mars. Do tego utworu jednak wrócę na końcu, czas się bowiem przyjrzeć jak przedstawia się "Control".
Promujący płytę i ją otwierający "Repeat" został wydany jako singiel i jest naprawdę wciągającym otwieraczem, który faktycznie ma się ochotę słuchać na wciśniętym powtórzeniu.Chwytliwa melodia, świetne rozbuchane gitary, a na tym tle stonowana perkusja Curtisa ani an moment jednak nie tracąca tempa i dotrzymująca kroku Jasonowi i Timowi. Równie intensywny i przebojowy jest "Eject", a alternatywny sznyt i mocne, pełne brzmienie fantastycznie zostało tutaj poprowadzone. Nieco lżejszy "Mute" także nie traci intensywności, a człowiek wsłuchuje się w głos Barwicka, który nabrał charakteru, drapieżności, własnego łatwo rozpoznawalnego stylu.
Fantastycznie też w nim słychać równowagę pomiędzy klasycznym szlifem lat 70, a alternatywnym podejściem zakorzenionym zwłaszcza w latach 90. Zdecydowanym faworytem jest też wolny, przywołujący w pamięci twórczość Led Zeppelin kawałek "Pause". Po nim znów pojawia się rozpędzony i przebojowy numer, czyli "Shuffle" będący kolejnym znakomitym przykładem, że można połączyć stylistykę U2 z Zepellinowskimi czy Purplowymi, a gdzieś pachnącymi nawet Bostonem czy Budgie inklinacjami.
Następnie wciska się kolejny numer, czyli "Fast Forward". Ten rozpędzający się kawałek wbija się w głowę niczym lokomotywa bez hamulców. Szybkie przewijanie, które podobnie jak "Repeat" ma ochotę się włączyć ponownie. Siódmy jest równie udany, znakomity "Skip" ponownie pachnący Purplami połączonymi z U2 i z dodatkowym szlifem wyjętym z punk rocka.
Po nim płynnie wchodzi "Stop"- utwór przepięknie zaaranżowany jedynie na gitarę i głos Barwicka (po chwili dołączają jedynie delikatne perkusjonalia). Najspokojniejszy i najlżejszy numer jest balladą, ale w niczym nie ustępującą pozostałym. Zostały jeszcze dwa: fantastyczny, rozbudowany i energetyczny "Play", a po nim na finał "Rewind", ponownie delikatny, wyciszony i lekko Zeppelinowy. Jeśli komuś brakuje utworów może sobie dorzucić do "Control" wydany kilka miesięcy wcześniej znakomity "Trouble Free", o którym wspomniałem już wyżej.
Nie sądziłem, że The Brew znów mnie tak porwie i zaskoczy. To album bardzo świeży, energetyczny i wyśmienicie zrealizowany. Jest kwintesencją The Brew, zawarli w nim wszystko, co najlepsze było w ich dotychczasowej dyskografii. Jest też coś więcej: pełna kontrola, własny rozpoznawalny styl, znakomity wokal Barwicka i ich charakterystyczna żywiołowość, którą da się zauwazyć podczas ich występów na żywo. Tym razem jednak zrezygnowano z perkusyjnej solówki Curtisa, choć jestem pewien, że nie zabraknie go na żadnym koncercie Brytyjczyków w Polsce - w Gdańskim B90 wystąpią już 27 marca i nie mogę się już doczekać. Ocena: 9/10
"Control" to także mini-koncept związany z tytułami poszczególnych utworów, które nawiązują do starych poczciwych odtwarzaczy szpulowych i późniejszych kasetowych "jamników", na których znajdowały się taki napisy jak: "Repeat", "Eject", "Mute", "Pause", "Shuffle", "Fast Forward", "Skip", "Stop", "Play" oraz "Rewind". W tej właśnie kolejności pojawiają się na płycie The Brew, a poszczególne nazwy czynności w tych urządzenaich mają odnosić się do spotykanych na co dzień życiowych sytuacji, często problematycznych i nierozwiązalnych. Płytę znakomicie uzupełnia singlowy "Trouble Free" wypuszczony jeszcze w roku trzeszczącym, będący pomostem pomiędzy U2owatym "The Third Floor", a właśnie "Control". Co ciekawe album wyprodukował Mark Ellis, który współpracował między innymi właśnie z U2, The Samshing Pumpkins, Depeche Mode, Nine Inch Nails czy Nickiem Cave'm, a nawet 30 Seconds To Mars. Do tego utworu jednak wrócę na końcu, czas się bowiem przyjrzeć jak przedstawia się "Control".
Promujący płytę i ją otwierający "Repeat" został wydany jako singiel i jest naprawdę wciągającym otwieraczem, który faktycznie ma się ochotę słuchać na wciśniętym powtórzeniu.Chwytliwa melodia, świetne rozbuchane gitary, a na tym tle stonowana perkusja Curtisa ani an moment jednak nie tracąca tempa i dotrzymująca kroku Jasonowi i Timowi. Równie intensywny i przebojowy jest "Eject", a alternatywny sznyt i mocne, pełne brzmienie fantastycznie zostało tutaj poprowadzone. Nieco lżejszy "Mute" także nie traci intensywności, a człowiek wsłuchuje się w głos Barwicka, który nabrał charakteru, drapieżności, własnego łatwo rozpoznawalnego stylu.
Fantastycznie też w nim słychać równowagę pomiędzy klasycznym szlifem lat 70, a alternatywnym podejściem zakorzenionym zwłaszcza w latach 90. Zdecydowanym faworytem jest też wolny, przywołujący w pamięci twórczość Led Zeppelin kawałek "Pause". Po nim znów pojawia się rozpędzony i przebojowy numer, czyli "Shuffle" będący kolejnym znakomitym przykładem, że można połączyć stylistykę U2 z Zepellinowskimi czy Purplowymi, a gdzieś pachnącymi nawet Bostonem czy Budgie inklinacjami.
Następnie wciska się kolejny numer, czyli "Fast Forward". Ten rozpędzający się kawałek wbija się w głowę niczym lokomotywa bez hamulców. Szybkie przewijanie, które podobnie jak "Repeat" ma ochotę się włączyć ponownie. Siódmy jest równie udany, znakomity "Skip" ponownie pachnący Purplami połączonymi z U2 i z dodatkowym szlifem wyjętym z punk rocka.
Po nim płynnie wchodzi "Stop"- utwór przepięknie zaaranżowany jedynie na gitarę i głos Barwicka (po chwili dołączają jedynie delikatne perkusjonalia). Najspokojniejszy i najlżejszy numer jest balladą, ale w niczym nie ustępującą pozostałym. Zostały jeszcze dwa: fantastyczny, rozbudowany i energetyczny "Play", a po nim na finał "Rewind", ponownie delikatny, wyciszony i lekko Zeppelinowy. Jeśli komuś brakuje utworów może sobie dorzucić do "Control" wydany kilka miesięcy wcześniej znakomity "Trouble Free", o którym wspomniałem już wyżej.
Nie sądziłem, że The Brew znów mnie tak porwie i zaskoczy. To album bardzo świeży, energetyczny i wyśmienicie zrealizowany. Jest kwintesencją The Brew, zawarli w nim wszystko, co najlepsze było w ich dotychczasowej dyskografii. Jest też coś więcej: pełna kontrola, własny rozpoznawalny styl, znakomity wokal Barwicka i ich charakterystyczna żywiołowość, którą da się zauwazyć podczas ich występów na żywo. Tym razem jednak zrezygnowano z perkusyjnej solówki Curtisa, choć jestem pewien, że nie zabraknie go na żadnym koncercie Brytyjczyków w Polsce - w Gdańskim B90 wystąpią już 27 marca i nie mogę się już doczekać. Ocena: 9/10
Nieźle grają, coś w tym jest. Z przyjemnościa posłuchałam. :)
OdpowiedzUsuńNa Spotify jest cały album, więc jak korzystasz to warto posłuchać całości.
Usuń