środa, 5 marca 2014

Juno Reactor – The Golden Sun of the Great East (2013)



Napisał: Łukasz "Babirs" Babski

Jeśli miałbym wymienić trzy zespoły, które mnie ukształtowały muzycznie to wśród nich na pewno znalazłoby się miejsce dla Juno Reactor. Dziwny i kultowy to zespół, który jest zaliczany do odłamu muzyki techno jakim jest Goa Trance. Skutecznie wyłamuje się z szablonów i odbiega od wszystkiego, co kiedykolwiek słyszałem. Niesamowite pokłady elektroniki wymieszane z rockiem, muzyką folkową, etniczną i klasyczną czynią z Juno Reactor najważniejszego przedstawiciela niezależnej sceny elektronicznej, który popełnił w 2013 roku jeden z najlepszych albumów w całej swojej karierze…

Okładka może na początku przerazić. Niemowlę w masce przeciwgazowej i baranek na rękach ukrytego pod cybermaską kapłana. Czyżby czciciele Złotego Słońca przygotowywali się do krwawej ofiary? Ilustracja wprowadza jednak niepokój i strach, jak się później okazuje celnie oddając to, co się dzieje na albumie. 

Już pierwsze dźwięki zapowiadają nieprzeciętną ucztę dla ucha. Wolno rozwijające się i bardzo duszne „Final Frontier” cudownie rozpoczyna album. „Invisible” przyspiesza i pozostawia w głowie hipnotyzujący szum, który eksploduje w ostrej „Guillotine”. „Trans Siberian” daje nam chwilę wytchnienia, słucham i wiem, że tytuł utworu jest jak najbardziej trafny. Ambientowe „Shine” uwodzi od samego początku i nie pozwala zapomnieć o sobie jeszcze bardzo długo. Klimatyczny „Tempest” na słuchawkach w środku nocy może zaniepokoić niejednego, a „Zombie” skutecznie ten stan podtrzymuje. Najspokojniejszy i najkrótszy na całej płycie „To Byculla” (4:58 min) rozkochuje w sobie, a „Playing With Fire” prawie doskonale kończy tą muzyczną podróż.

Trudno opisać wszystko, co dzieje się na płycie. Każdy utwór jest dopracowany i przepełniony gęstym klimatem. Słychać wiele inspiracji muzyką indyjską i filmową, co wychodzi płycie tylko na dobre. Ben Watkins już niejednokrotnie udowodnił, że potrafi bawić się koncepcją i gatunkami. Mimo to na Złotym Słońcu przechodzi samego siebie. Piękne epizody instrumentalne subtelnie i naturalnie splatają się z dyktowanym rytmem, zaś wykorzystanie szerokiej gamy dźwięków sprawia, że każdy utwór brzmi unikalnie. Szybki, ciężki i smolisty bit, charakterystyczny dla tego rodzaju muzyki, nie męczy, a wręcz wwierca się w umysł słuchacza i pozostaje tam na dobre dzięki stworzeniu niesamowitej soundtrackowej atmosfery. Album jest genialnie zbilansowany, w idealnych momentach przyspiesza i zwalnia, co sprawia, że jego słuchanie jest jeszcze przyjemniejsze. 
 
Bezapelacyjnie Ben Watkins popełnił w swoim gatunku płytę naprawdę niesamowitą, ocierającą się o dzieło, które pozostanie ze mną na pewno jeszcze na bardzo długo. Moje odczucia odnośnie tej płyty bardzo trafnie odzwierciedlają słowa, które przeczytałem w innej recenzji tego albumu, a które chcę przytoczyć:

„If judgement day passes, and the Judeo-Christian God comes back to offer His option of the living and the dead, I can be sure, without a doubt, that The Golden Sun of the Great East will be the soundtrack playing gloriously in the background. Amen to that.”

Ocena: 9/10



Źródło cytatu:
http://www.popmatters.com/review/171160-juno-reactor-the-golden-sun-of-the-great-east/

[Na youtubie można znaleźć też inny bardzo ciekawy komentarz odnośnie tej płyty: 
"This makes me feel like Dario Argento is making his new horror set somewhere in the Orient and Goblin is doing the soundtrack with the help of local singers. Bloody brilliant." - dopisek: red. nacz.]

2 komentarze:

  1. Bardzo mi sie podoba, zwłaszcza ten pierwszy z zaproponowanych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo szybko polubiłam ten klimacik, jednak mieszanki gatunków dają najlepsze efekty. Ostatnimi czasy zwracamy się w stronę orientu i folku, więc nawet starsze kawałki można przełożyć na obecne realia.

    OdpowiedzUsuń