Napisała: Karolina Andrzejewska (The Superunknown)
Album
„Feral Roots” to moje pierwsze zetknięcie z muzyką Rival Sons i
pewnie fakt ten miał niebagatelny wpływ na zdanie, które wyrobiłam
sobie o tej płycie. Pisząc poniższą recenzję, podobnie jak
słuchając płyty, wyszłam niejako poza strefę swego komfortu, ten
rodzaj muzyki nie jest bowiem w stu procentach zbieżny z tym, czego
słucham na co dzień. Musiałam też nadrobić zaległości, aby móc
umiejscowić muzykę Amerykanów z Long Beach w jakimkolwiek szerszym
kontekście.
Zanim
sięgnęłam po najnowszy album Kalifornijczyków wiedziałam już,
że niektórzy porównują ich do traktowanego jak objawienie przez
jednych, a znienawidzonego i wyśmiewanego przez innych zespołu
Greta van Fleet. Słyszałam też zarzuty o tym, że włączając
kilka kolejnych utworów Rival Sons ma się wrażenie odsłuchiwania
ciągle jednego i tego samego. Z drugiej jednak strony, dowiedziałam
się, że zespół ma wielu fanów, czy wręcz wyznawców swojej
twórczości i zyskał naprawdę sporą popularność, również w
naszym kraju. Stojąc zatem w obliczu tak różnych od siebie
argumentów, musiałam sama przekonać się o tym, jak zdefiniować
zespół Rival Sons.
Już
pierwsze przesłuchanie „Feral Roots” napełniło mnie nadzieją,
muzyka zawarta na albumie przywołuje bowiem nie bezpodstawne
skojarzenie z Led Zeppelin i w ogóle klimatycznie bliska jest latom
70-tym. Natychmiast ma się ochotę przywdziać długą do ziemi
sukienkę w kwiaty, nadgarstki przyozdobić rzemykami, a głowę
wiankiem. Mam wrażenie, że muzycy Rival Sons nie starają się
nawet uciec od swoich inspiracji i nie widzą takiej potrzeby, a
grając w nowoczesnym stylu jednocześnie zachowują brzmienie
pochodzące rodem z okresu świetności swoich idoli. Otwierający
płytę „Do Your Worst” to naprawdę świetny wstęp, z
chwytliwym, zapadającym w pamięć refrenem. Energia tego utworu
kojarzy się co prawda pozytywnie, jednak tekst nieco niepokoi,
padają w nim słowa:
„Oh my baby, devil's gonna get you if I don't first. Take my body, take my body and do your worst” (Och, kochanie, diabeł cię dopadnie jeśli najpierw nie zrobię tego ja. Weź moje ciało i rób z nim co chcesz.)
Natomiast wieńczące
płytę „Shooting Stars” z refrenem śpiewanym przez chór i
słowami o tym, że miłość jest silniejsza od nienawiści a wiara
od wątpliwości napełnia słuchacza optymizmem i nadzieją. To
monumentalne zakończenie niejednego słuchacza pozostawi w
przekonaniu, że warto czekać na kolejną odsłonę twórczości
Rival Sons.
Pomiędzy
tymi dwoma rozdziałami opowieści o korzeniach, znajdziecie też
takie perełki jak choćby tytułowe „Feral Roots” – hipisowski
numer ze świetnymi gitarami i klimatem amerykańskiej prerii, czy
zeppelinowy „All Directions”, do którego domieszano odrobinę
floydowej nuty. Początek „Look Away” to już absolutne
skojarzenie z Led Zeppelin, podczas gdy reszta kompozycji zanurzona
jest tak mocno w czasach dzieci-kwiatów, że aż trudno sobie
wyobrazić, iż Rival Sons nagrali ją w dwudziestym pierwszym wieku! „Stood
by Me” z kolei nasuwa skojarzenia z najlepszymi tradycjami
soulowymi. Rytm tej kompozycji, chórek, czy sposób śpiewania Jaya
Buchanana – stylizowany trochę na modłę Jamesa Browna - wszystko
to tworzy spójną całość a okraszone jest stale obecnymi w tle
gitarami.
Na
uwagę zasługuje też z pewnością rozpoczynający się
elektronicznym pulsowaniem „The End of Forever”, w którym
przedzieramy się co prawda przez gitarowy gąszcz, ale prowadzeni
piękną melodią.
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Tłumaczenie fragmentu tekstu: Karolina Andrzejewska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz