wtorek, 26 lutego 2019

Rival Sons - Feral Roots (2019)


Napisała: Karolina Andrzejewska (The Superunknown)

Album „Feral Roots” to moje pierwsze zetknięcie z muzyką Rival Sons i pewnie fakt ten miał niebagatelny wpływ na zdanie, które wyrobiłam sobie o tej płycie. Pisząc poniższą recenzję, podobnie jak słuchając płyty, wyszłam niejako poza strefę swego komfortu, ten rodzaj muzyki nie jest bowiem w stu procentach zbieżny z tym, czego słucham na co dzień. Musiałam też nadrobić zaległości, aby móc umiejscowić muzykę Amerykanów z Long Beach w jakimkolwiek szerszym kontekście.



Zanim sięgnęłam po najnowszy album Kalifornijczyków wiedziałam już, że niektórzy porównują ich do traktowanego jak objawienie przez jednych, a znienawidzonego i wyśmiewanego przez innych zespołu Greta van Fleet. Słyszałam też zarzuty o tym, że włączając kilka kolejnych utworów Rival Sons ma się wrażenie odsłuchiwania ciągle jednego i tego samego. Z drugiej jednak strony, dowiedziałam się, że zespół ma wielu fanów, czy wręcz wyznawców swojej twórczości i zyskał naprawdę sporą popularność, również w naszym kraju. Stojąc zatem w obliczu tak różnych od siebie argumentów, musiałam sama przekonać się o tym, jak zdefiniować zespół Rival Sons.



Już pierwsze przesłuchanie „Feral Roots” napełniło mnie nadzieją, muzyka zawarta na albumie przywołuje bowiem nie bezpodstawne skojarzenie z Led Zeppelin i w ogóle klimatycznie bliska jest latom 70-tym. Natychmiast ma się ochotę przywdziać długą do ziemi sukienkę w kwiaty, nadgarstki przyozdobić rzemykami, a głowę wiankiem. Mam wrażenie, że muzycy Rival Sons nie starają się nawet uciec od swoich inspiracji i nie widzą takiej potrzeby, a grając w nowoczesnym stylu jednocześnie zachowują brzmienie pochodzące rodem z okresu świetności swoich idoli. Otwierający płytę „Do Your Worst” to naprawdę świetny wstęp, z chwytliwym, zapadającym w pamięć refrenem. Energia tego utworu kojarzy się co prawda pozytywnie, jednak tekst nieco niepokoi, padają w nim słowa:

 „Oh my baby, devil's gonna get you if I don't first. Take my body, take my body and do your worst” (Och, kochanie, diabeł cię dopadnie jeśli najpierw nie zrobię tego ja. Weź moje ciało i rób z nim co chcesz.)

Natomiast wieńczące płytę „Shooting Stars” z refrenem śpiewanym przez chór i słowami o tym, że miłość jest silniejsza od nienawiści a wiara od wątpliwości napełnia słuchacza optymizmem i nadzieją. To monumentalne zakończenie niejednego słuchacza pozostawi w przekonaniu, że warto czekać na kolejną odsłonę twórczości Rival Sons. 
 



Pomiędzy tymi dwoma rozdziałami opowieści o korzeniach, znajdziecie też takie perełki jak choćby tytułowe „Feral Roots” – hipisowski numer ze świetnymi gitarami i klimatem amerykańskiej prerii, czy zeppelinowy „All Directions”, do którego domieszano odrobinę floydowej nuty. Początek „Look Away” to już absolutne skojarzenie z Led Zeppelin, podczas gdy reszta kompozycji zanurzona jest tak mocno w czasach dzieci-kwiatów, że aż trudno sobie wyobrazić, iż Rival Sons nagrali ją w dwudziestym pierwszym wieku!Stood by Me” z kolei nasuwa skojarzenia z najlepszymi tradycjami soulowymi. Rytm tej kompozycji, chórek, czy sposób śpiewania Jaya Buchanana – stylizowany trochę na modłę Jamesa Browna - wszystko to tworzy spójną całość a okraszone jest stale obecnymi w tle gitarami. Na uwagę zasługuje też z pewnością rozpoczynający się elektronicznym pulsowaniem „The End of Forever”, w którym przedzieramy się co prawda przez gitarowy gąszcz, ale prowadzeni piękną melodią.



Ocena: Pierwsza Kwadra
Rival Sons to naprawdę dobrzy muzycy, czerpiący nauki od najlepszych. Słychać tu precyzję wykonania i maestrię instrumentalistów. Muszę także docenić Buchanana, bo choć jego wokal odległy jest od takich, których jestem fanką – wolę te głębokie, niepokojące, czy growlujące - to jednak ma ogromną moc, i jest niezwykle charakterystyczny. Może to zaskakujące, ale momentami kojarzy mi się z lubianą przez mnie… Tracy Chapman. „Feral Roots” skłoniło mnie do posłuchania także innych dokonań Rival Sons. I o ile podobieństw do Grety van Fleet nie potrafię się za bardzo doszukać, tak wyczuwam w ich muzyce nieco monotonii. To dla mnie fajna dźwiękowa materia, która stanowić może ciekawe tło dla towarzyskich spotkań czy relaksu w sobotni wieczór, ale nie porusza we mnie nerwu, który odpowiedzialny jest za wywoływanie dreszczy. Pewnie jeszcze nie raz wrócę do nagrań Amerykanów, ale niestety bez zachwytu, bez wstrzymywania oddechu z nadmiaru emocji. Niemniej jednak, obiektywnie rzecz ujmując, to porządne, rockowe granie, doceniam je i polecam szczególnie tym, którzy, podobnie jak ja, z sentymentem wracają do lat swojej młodości.


Tłumaczenie fragmentu tekstu: Karolina Andrzejewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz