piątek, 15 lutego 2019

Soen - Lotus (2019)


Daleki jestem od stwierdzeń w rodzaju, że "niektórzy zadowolą się kopią Toola", jak mówią niektórzy komentujący najnowszy, czwarty już album szwedzkiej grupy Soen, który oczywiście wyrósł na fascynacji Maynardowymi dźwiękami, ale też od początku wyróżniał się na tle podobnych produkcji, a krążkiem "Lotus" po raz kolejny udowadniają swoją wysoką pozycję, nietuzinkową wizję i artystyczną dojrzałość. Co Soen ma do zaprezentowania po świetnym debiucie albumem "Cognitive" z 2012, znakomitym rozwinięciu na "Tellurian" z 2014 i porywającym "Lykaia" z 2017 roku?

Soen to jeden z tych zespołów, które szturmem wbił się na scenę muzyczną już przy swoim debiucie, po czym konsekwentnie rozbudowywał swój odrębny styl i atmosferę, pozostając jednym z najciekawszych nowych grup obracających się po szeroko rozumianej progresywie, z nastawieniem jednak na te bardziej liryczne brzmienia mające w swojej podstawie Toola czy lżejsze rejony w jakie zapuszczał się Opeth. Zachwycony byłem debiutem poznanym w tym samym momencie w którym się pojawił oraz każdym kolejnym następującym po nim dziełem Szwedów, tak więc gdy tylko pojawiły się pierwsze doniesienia o powstawaniu następcy "Lykai" sprzed dwóch lat, nerwowo wypatrywałem całości. Soen oczywiście nie zawiódł, ani od strony muzycznej, ani od strony lirycznej, ani tym bardziej przemyślanej grafiki i interesującej, nieco kontrowersyjnej otoczki, którą tym razem obrali na potrzeby jednego z utworów. "Lotus" bowiem to album będący kolejną cegiełką w rozwoju grupy nietuzinkowej, wiarygodnej w tym co robią, a przy tym niezwykle interesującym pod względem artystycznym. 

Po bóstwach tellurycznych i reinterpretacji mitu o Lykaonie panowie postanowili sięgnąć po symbol odrodzenia jakim jest kwiat lotosu mający ogromne znaczenie religijne (w buddyzmie i hinduizmie jest to kwiat święty) i silne konotacje kulturowe na Bliskim Wschodzie czy starożytnym Egipcie. Nieprzypadkowo to właśnie kwiat lotosu stał się myślą przewodnią nowego albumu Szwedów z Soen, bowiem tekstowo obracają się panowie tym razem wokół walki o wolność - własnych przekonań, społeczną, ideologiczną, religijną i kulturową. Jak zwykle jest to też drobiazgowy przekrój ludzkiej psychiki, społecznych zachowań i gorzkich prawd opakowanych w pełne żalu, ale zarazem niezwykle porywające utwory, które dodatkowo zyskały jeszcze więcej melodyjnych rozwinięć niż miało to miejsce na dotychczasowych albumach, uwypuklając tym samym zupełnie inny styl grupy Soen od tego co przez lata wypracowywał Maynard James Keenan z Toolem czy z innymi swoimi projektami.


Zaczynamy kolejną podróż z Soen od utworu zatytułowanego "Opponent", który wyłania się z ciszy i po chwili uderza wypadkową dotychczasowego brzmienia grupy, które kojarzy się zarówno z "Lykaią" jak i "Cognitive" - ciężkie riffy kontrastowane lekkimi zwolnieniami, surowym basem i klawiszem unoszącym się w tle, gęstym budowaniem atmosfery w którym echa są wyraźnie słyszalne, ale wyraźnie też słychać, że Szwedzi grają swoje, nie oglądają się na inne zespoły. Po nim wskakuje "Lascivious", który jest jeszcze bardziej smakowity, dużo lżejszy, ale i surowszy za sprawą znakomicie podkreślonej linii basu Stefana Stenberga. Lekkość oczywiście jest kontrastowana świetnym ostrym wjazdem, który następnie kapitalnie narasta budując gęstą atmosferę, by nagle urwać się do znakomitego wyciszenia rozwijającego początkowy fragment. Na trzeciej pozycji znalazł się "Martyrs" do którego panowie przygotowali znakomity, a przy tym przez wielu uważany za kontrowersyjny teledysk. Utwór jest mocny, soczysty i ostry przypominając niemal swoim klimatem genialny debiut, czyli "Cognitive" z jeszcze bardziej rozbudowaną melodyką, a miejscami nawet kojarząc się z obecnym muzycznym wizerunkiem norweskiego Leprous. Prawdziwa perełka z ważnym i mocnym przekazem odnośnie naszej tożsamości płciowej, miejsca w społeczeństwie i tego, żeby pamiętać, że nie należy się poddawać, bo ktoś nam tak każe.

W numerze tytułowym panowie nieznacznie zwalniają pozwalając sobie na jeszcze więcej liryzmu, którego przecież we wcześniejszych nie brakowało. "Lotus", bo o nim mowa, zachwyca budowaniem atmosfery ciepłym klawiszem, delikatnym głosem Joela Ekelöfa i nawiązywaniem do tradycji, której nie powstydziłby się nawet David Gilmour na którymś ze swoich solowych albumów. Nawet mocniejsze przełamanie brzmi tutaj lekko, sprężyście i trochę Pink Floydowo, ale całość jest zagrana z ogromnym smakiem i wyczuciem. Prawdziwie oczyszczający numer. W piątym również znakomitym utworze, zatytułowanym "Covenant" wraca ostrzejsze i bardziej gęste granie, również za sprawą kolejnej wyrazistej partii basu nadającej rytm i tempo pozostałym muzykom, genialnym harmonicznym przełamaniom, wreszcie sięgając po orientalizmy, które obecne były choćby na albumie "Cognitive". W następnym przepięknym zresztą utworze, noszącym tytuł "Penance" ponownie robi się delikatniej, rzewniej i bardziej lirycznie, a całość może nieco przywodzić na myśl "Damnation" Opeth, czyli przedostatni album tej formacji na którym bębnił Martin Lopez, jeden z liderów Soen. Lopez jednak tylko nawiązuje do tamtego sposobu gry, nie robi kopii ani swoich partii ani tym bardziej jako zespół nie robią parafrazy tamtego materiału. Zarówno bowiem Soen jak i ówczesny Opeth to zupełnie różne zespoły. Na finał jeszcze panowie przyspieszają, nadają ostrości, a całość pięknie ocieplają klawiszem i orkiestracjami. Na podobnych założeniach zbudowany jest przejmujący "River", który wręcz przypominał mi "Sound Of Silence" - ten sam ładunek emocjonalny, ten sam smutek i jakiś niepokój. Cudeńko.


Ciężar wraca z przedostatnim, bardzo dobrym "Rival", który został wybrany na pierwszy singiel z płyty. Ostry, soczysty, bogaty melodyjnie, po prostu wpadający w ucho, ale zdecydowanie nie w prostacki sposób. Jest gęsto, trochę nieprzyjemnie, ale zarazem pięknie. Na deser panowie zaś serwują nieco ponad ośmiominutowy "Lunacy" który wręcz ociera się o post-rock, wyraźnie, a nawet jeszcze bardziej stawiając na przestrzeń oraz budowanie atmosfery. Rozwijający się lekki, pochodowy wstęp o niepokojącym wręcz tempie. Ostre kontrasty nie przysłaniają w nim jednak liryzmu, wyraźnych nut smutku i ponownie bardzo przejmującej linii wokalnej. Genialny jest tutaj wyciszony, niemal ambientowy, eteryczny zjazd pojawiający się niemal w połowie utworu, podkreślający ów niepokój i uczucie smutku, jakiejś tęsknoty, by następnie po szóstej minucie rozwinąć go akustyczną melodią gitary, do której na chwilę jeszcze dołącza Ekelöf i kiedy myślimy, że jeszcze na koniec na pewno uderzą - wyciszają numer całkiem i pozostawiają z tym niedosytem, który jednocześnie zachęca do puszczenia płyty po raz kolejny.

Ocena: Pełnia
"Lotus" to album ocierający się o prawdziwy geniusz. To krążek dojrzały, przemyślany, o bogatym i bardzo selektywnym brzmieniu, a przy tym doskonale pokazujący Soen jako zespół ciekawy i stale się rozwijający, który dba o swoje brzmienie i szczegóły dźwiękowe. Można grupę wciąż posądzać czy też raczej przyrównywać do zespołów wokół których swój styl zbudowali i oparli, ale będzie to dla Szwedów krzywdzące. Wyraźnie słychać, że coraz bardziej odcinają się od zwykłego kopiowania, a będąc osobą która wcale nie uważała jakoby kiedykolwiek Soen był kopią kogokolwiek, konsekwentnie tworzą muzykę o potężnym ładunku emocjonalnym, a przy tym o wcale nie łatwej strukturze, przy tym wcale też nie komplikując swojej twórczości zbyt natrętnie. Obrany przez Soen na "Lotusie" kierunek to naturalna konsekwencja i kontynuacja tego, co usłyszeć już można było na równie udanych poprzednich wydawnictwach, która przede wszystkim spodoba się tym, którzy już z tą grupą się znają, choć jestem też niemal pewien, że i nowych wielbicieli powinna sobie zyskać. Jednocześnie nie jest to też album, który byłby takim strzałem jak dwa pierwsze, ale wciąż pokazujący ogromną wartość i rozwój jednego z najciekawszych zespołów powstałych w ciągu ostatniej dekady, a sam "Lotus" ma spore szanse na to, by znaleźć się w ścisłej czołówce mojego podsumowania roku dwóch tysięcy dziewięćsiłów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz