W trzeciej odsłonie "Po Całości" poświęconej duńskiej grupie Mnemic czas na ich ostatnią jak dotychczas płytę pod przewrotnym tytułem "Mnemesis". Był to album, który przyniósł kolejne zmiany w składzie zespołu, ale także okazał się być początkiem końca ich muzycznej podróży, która chwilę po wydaniu tegoż doprowadziła do zawieszenia formacji. Co działo się u Mnemic od czasu wydania "Sons of the System" i jak obecnie wypada ich ostatni krążek?
W 2011 roku trzech członków grupy - gitarzysta Rune Stigart, basista Tomas Cowan Koefed oraz perkusista Brian Rasmussen podjęli decyzję o opuszczeniu zespołu. Wokalista Guillaume Bideau oraz gitarzysta Mircea Gabriel Eftemie w październiku tego samego roku przedstawili następców swoich byłych kolegów - włoskiego basistę Simone'a Bertozzi, perkusistę Briana Larsena i gitarzystę Victora Ray Salomonsena. W marcu 2012 roku panowie zabrali się za nagrywanie nowego albumu, który zatytułowano "Mnemesis". Premiera albumu odbyła się 8 czerwca tego samego roku, choć już w maju grupa wyruszyła w trasę koncertową razem z formacją Raunchy. W listopadzie 2013 roku Mnemic wydał oświadczenie, że zawiesza działalność. Salomonsen ogłosił, że odchodzi z zespołu, a ostatni występ zagrali 28 listopada 2013 roku w Kopenhadze. Jak dotąd nie wznowiono działalności i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić.
Zanim jednak przejdziemy do zawartości krążka należy się rzut oka na okładkę i zastanowienie się nad tytułem wydawnictwa. Piąty album zyskał bodaj najciekawszą oprawę graficzną ze wszystkich dotychczasowych podkreślającą ich technologiczne i mnemoniczne konotacje. Dziecięca twarz z trzecim okiem na czole wpisana w okrąg i luty przypominające płytkę wyjętą z wnętrza komputera lub innej maszyny przywołują system z poprzednika. Całość jest wpisana w kolejne okręgi i zamontowana na jakby kolumnie zupełnie jakby była to część jakiegoś pastorału cyfrowego bóstwa albo kapłana. Nazwa zespołu i tytuł zostały wpisane w ostatni okrąg, choć nawet gdyby zabrakło ich na grafice wiadomo by było z czyją płytą mamy do czynienia ze względu na charakterystyczną literkę M znajdującą się poniżej ust budzącego grozę dziecięcia. Równie ciekawy jest intertekstualny tytuł wydawnictwa nawiązujący także do nazwy grupy i podkreślając, że równie dobrze mógłby się nazywać "Mnemic II", co ze względu na duże zmiany w składzie zespołu miałoby wytłumaczenie. Byłoby jednak za prosto i stąd kolejna zabawa z mnemoniką - słowo "mnemezja" nie istnieje i jest neologizmem stworzonym przez grupę, mogącym się kojarzyć z "genezą", "incepcją", ale także "demencją". Tak więc mamy coś w rodzaju zaszczepiania nowej świadomości, nowego początku oraz zapominania. Jak się okazało, ten ostatni motyw wpisany w tytuł okazał się dla grupy proroczy, bo krótko po wydaniu płyty grupa przestała istnieć, a dziś pamiętają o niej już nieliczni.
Na piątym albumie Mnemic znalazło się dziesięć utworów o łącznym czasie niecałych trzech kwadransów, choć istnieje kilka wersji krążka i tak na amerykańskiej i europejskiej edycji znaleźć po jeszcze jednym kawałku (różniącym się w zależności od wersji), na japońskiej znalazły się oba bonusy z amerykańskiej i europejskiej, a z iTunesa można było ściągnąć jeszcze jeden utwór z sesji "Mnemesis". Sprawdźmy jak przedstawiały się brzmieniowo i muzycznie. Zaczynamy od ciężkiego i bardzo ciekawego "Transcend" w którym elektronika mechanicznie miesza się z mocną perkusją i ostrym riffem, a pod względem stylistyki można wręcz od razu zauważyć zwrot w stronę trzech pierwszych płyt, ale w dojrzałej i bardziej przemyślanej formie. Nawet riffy balansują gdzieś między solidnym groove metalem, a djentem, który w tamtym czasie był całkowitą nowością. Po udanym wejściu panowie atakują utworem zatytułowanym "Valves", który podobnie jak otwieracz wyłania się z ciszy i po chwili uderza ostrym riffem i rozpędzającą się perkusją. Jest znajomo, bo kompozycja duchowo ma blisko do dwóch pierwszych płyt; jest przebojowo, choć już nie tak mocarnie jak najbardziej znane numery z "Mechanical Spin Phenomena" czy "The Audio Injected Soul". Po nim wpada "Junkies on the Storm" o surowym, nerwowym i pokręconym brzmieniu gitarowych riffów oraz niezbyt szybkim tempem, a przynajmniej do finału, gdy kawałek ostro i melodyjnie przyspiesza sięgając po patenty metalcore'owe (!). Jedynym singlem z płyty był tylko niezły "I've been you" znajdujący się na płycie na czwartej pozycji i charakteryzuje się dość szybkim i melodyjnym tempem, a nade wszystko przebojowością ponownie sięgającą po brzmienia pierwszych płyt mieszając je z metalcorem i nowszą, w porównaniu do poprzednika, produkcją.
"Pattern Platform" wskakuje jako następny i od razu wytacza djentowe riffy. To jeden z tych kawałków, który wypuszczony wówczas jako singiel mógł umocnić pozycję Mnemic, bo blisko tutaj do brzmienia wczesnego Periphery, Veil Of Maya czy Born Of Osiris. Mocna rzecz. Równie udany jest utwór tytułowy, który kapitalnie miesza ciężkie, nisko strojone riffy z industrialną elektroniką i świetnym wokalem Bideau. Ciężar, dynamika i melodyjność doskonale zostały tutaj połączone z chwytliwym brzmieniem. Słuchając tego numeru naprawdę można się zastanowić dlaczego Mnemic podjął decyzję o rozwiązaniu. Odrobina uspokojenia przychodzi w klawiszowo-gitarowym początku "There's No Tomorrow", który zaczyna się powoli rozkręcać do szybszych obrotów, by po chwili skręcić w stronę metalcore'owej ballady. Całościowo numer jest tylko niezły i szkoda, że nie ma w nim finałowego uderzenia, bo zamiast niego otrzymujemy wyciszenie. Pachnący nieco Meshuggah "Haven At The End Of The World" również nie należy do najszybszych kawałków, ale fajnie buduje klimat, a surowy riff znów ewidentnie flirtuje ze stylistyką djent. Znakomicie i ciężko wypada "Ocean Of Void", który znów przypomina o początkach grupy i fajnie łączy industrial z alt metalowymi, metalcore'owymi zagrywkami, a nawet rapowanymi linijkami. W podobnej stylistyce utrzymany jest "Blue Desert In A Black Hole" dający wyobrażenie jak brzmiałaby Metallica gdyby chciała eksperymentować z industrialem i nowszymi dźwiękami i bardziej przyłożyłaby się do produkcji "St. Anger". Bonusy? "Empty Planet" to kolejny udany ciężki kawałek o mocnym nisko strojonym, djentowym w charakterze riffingu i soczystym brzmieniu całości. "A Matter Of Choice" jest obecnie całkowicie nieosiągalny, a "Synaesthesia" to Mnemic w najbardziej klasycznej, szalonej i industrialnej formie z ciężkim riffem, szybką perkusją, łagodnymi i growlowanymi wokalami, elektronicznymi wstawkami czyli wszystkim tym czym był Mnemic przez lata swojego istnienia.
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Być może panowie tworząc ten album przeczuwali swój koniec, bo nawet część tytułów wiąże się z rychłym końcem, poczuciem schyłkowości. Paradoksalnie nowi muzycy wywiązali się ze swoich zadań znakomicie, wprowadzając do twórczości Mnemic świeżość i rozwijając pomysły poprzednich płyt. Być może duńską grupę zabiły wewnętrzne tarcia, ale bardziej stawiałbym na małe zainteresowanie promocją przez wytwórnię, czyli Nuclear Blast, która nie wywęszyła, że podobne brzmienia rosną w siłę. "Mnemesis" to album dobry, o wielu ciekawych momentach które dziś może nie robią już wrażenia, ale całości słucha się naprawdę dobrze. Daje on też pewne wyobrażenie w jakim kierunku mogła pójść duńska formacja gdyby nie zawiesiła swojej działalności. Szkoda, że dziś jest to grupa właściwie zapomniana, ale trzeba przyznać, że dwie pierwsze płyty do dziś kopią tyłek naprawdę zacnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz