niedziela, 12 sierpnia 2018

Craft - White Noise And Black Metal (2018)


Po czym poznać dobrą płytę? Na pewno po tym jak przeżera się przez mózgownicę i przebija prosto do bebechów, a następnie gdy leżymy już na podłodze ręka wspina się do wieży lub laptopa (w zależności na jakim sprzęcie słuchacie) by wcisnąć przycisk grania jeszcze raz. Można też po niej puścić coś co jest źle nagrane, nierówne i po prostu kiepskie, a następnie niesmak poprawić jeszcze raz płytą, która znów wypruje i potnie na kawałeczki. Najlepiej, jeśli jest to jeszcze płyta grupy której się nie zna, a sięgnęło się po nią bo spodobała się okładka...

Mowa o grupie szwedzkiej Craft, która gra... black metal, a właściwie taką mieszankę gatunkową blacku ze sludgem, post-metalem i odrobiną thrashu. Chociaż o tych przyległościach nie należy mówić głośno, bo się prawdziwi blackowcy jeszcze obrażą. Nie wiem jak bardzo znana jest ta grupa, ale najnowszy piąty pełnomnetrażowy album jest pierwszym po prawie siedmioletniej przerwie i pojawia się akurat na dwudziestolecie powstania grupy, która choć zaczynała jeszcze jako Nocta w 1994 roku, to jako Craft funkcjonuje od 1998 roku. Trwająca zaś soczyste i niespełna trzy kwadranse najnowsza płyta Szwedów na początek zachwyca znakomitą grafiką okładkową utrzymaną w czerni i bieli oraz odnoszącej się bezpośrednio do tytułu płyty. Dwie konstrukcje, wieże które się ze sobą nie stykają, ale jednocześnie widać i nawet czuć silne przyciąganie między nimi. Jedna biała, ascetyczna, idealna i opalizująca światłem, druga czarna, jakby bardziej poszarpana, niedokończona i pokryta brudem, a nawet sadzą. Pomiędzy nimi powietrzny wir kojarzący się z burzą, toczącą się między nimi wojną, zgiełkiem bitewnym, chmurą ognia i dymu. Po prawej jakby wyryta nazwa grupy, tytuł płyty małymi literkami - ideał, który mi psuje tylko jakiś okołosatanistyczny symbol wciśnięty na prawy dół. 

Album rozplanowano także muzycznie po równo, bo osiem numerów zostało rozdzielona na dwie części. Stronę A jeśli posłużyć się winylową nomenklaturą zaczynamy od "The Cosmic Spheres Falls" który nie bawi się w usypianie naszej czujności i od razu wżera się w czerep potężną i smakowitą gitarowo-perkusyjną ścianą dźwięku. Kiedy wchodzi surowy, typowo black metalowy growl na chwilę może zrobić się nawet wczesno Satyriconowo, ale po chwili panowie przełamują tempo zwolnieniem, a następnie klimatycznym rozwinięciem pokazującym, że nawet w takim graniu jest miejsce na melodykę i atmosferę. Tej zdecydowanie nie brakuje także w następnym numerze zatytułowanym "Again" z początku nieco tylko wolniejszym od poprzednika - riffy bowiem tną przestrzeń jak przystało na black metal, a perkusja dotrzymuje im tempa w pochodowym tempie. Potężny wjazd w kolejnym numerze zatytułowanym "Undone" ponownie wbija w fotel zostawiając daleko w tyle tegorocznego Marduka. Panom z Craft nie straszne są nawet, jak sądzę zamierzone, sprzężenia gitar, które kapitalnie uzupełniają przestrzenne i soczyste brzmienie łomoczącej perkusji, gitar o riffach tak surowych, że nawet woda drga w szklance w rytm dźwięków - sprawdzałem osobiście. Po nim wpada równie udany "Tragedy of the Pointless Games" który otwiera mocny i surowy, melodyjny riff i potężna perkusja przywodząca na myśl stary, klasyczny thrash metal w nieco wolniejszym wydaniu. Tu znów można oczywiście przywołać skojarzenia z Mardukiem czy wczesnym Satyriconem, jednak całość jest też przy całej swojej bezkompromisowej surowości bardzo nowoczesna, nie tracąc jednocześnie nic z brudu i agresji.

Stronę B otwiera świetny, bardzo melodyjny "Darkness Fall" w której riffy ponownie wżerają się w głowę i nie chcą z niej wyjść. To black metal w najlepszym wydaniu, wyraźnie puszczający też oczko do thrash metalowych korzeni, o potężnym brzmieniu, szybkim tempie i bez zbędnego rozciągania, co w tym gatunku ostatnio stało się normą, a niekoniecznie dobrze się sprawdza w każdym wypadku. To jak znakomicie radzą sobie panowie znakomicie pokazuje też instrumentalny "Crimson". Potężne i surowe brzmienie, nieznacznie ocieplane jest tutaj przez gitarowy riff nadający całości lekkości i melodii, ale niechaj myli się ten kto myśli tutaj o akustycznym plumkaniu. To utwór surowy, o zdecydowanym pochodowym i rozkręcającym się tempie, dużej ilości pomysłowych rozwiązań i płynący w przestrzeni i nie bojący się nawet na chwilę zwolnić, by następnie na finał znów uderzyć. Równie solidny jest numer przedostatni, czyli "YHVH's Shadow" który wytacza się z ciszy kolejnym surowym riffem, a następnie rozkręca znów wżerając się w czerep i bezpardonowo łojąc na najwyższych obrotach. Na koniec tak jakby numer tytułowy, czyli "White Noise". Nawet tu nie siada nawet na moment tempo jakie panowie serwują na całym albumie - tu nie ma bowiem miejsca na ambientowe wstawki czy rzewne umilacze, a i takie coraz częściej pojawiają się na albumach z takim graniem.

Ocena: Pełnia
Nieznany mi wcześniej Craft wrócił po siedmiu latach od czasu wydania "Void" z materiałem solidnym, surowym i znakomicie zrealizowanym pod względem brzmienia. Udało się nagrać album nowoczesny, a zarazem osadzony w klasycznym black metalowym ciężarze. Wszyscy, którzy szukają porządnego uderzenia powinni być zadowoleni, a jestem wręcz przekonany, że miejsce dla siebie znajdą pośród tych dźwięków również Ci którzy od black metalu w każdej postaci uciekają, bo jeśli puścić mimo uszu nihilistyczne i antychrześcijańskie teksty zostaje kapitalna dawka surowego i szybkiego grania, które doskonale relaksuje i wycisza. Nie mogę stwierdzić czy to najlepszy album Szwedów, ale na pewno jest to jedno z najciekawszych, nie tylko blackowych, wydawnictw tego roku które warto posłuchać i do którego warto wracać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz