poniedziałek, 3 września 2018

Percival - Slava III: Pieśni Słowian Zachodnich (2018)


W cztery lata od drugiej odsłony "Slavy" historyczny odłam Percivala Schuttenbach, czyli Percival zdecydował się w końcu wydać ostatnią część swojej muzycznej antologii i podróży po pieśniach słowiańskich. Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do dwóch poprzednich najnowsza wyszła trochę w czerwcu tego roku po cichu i bez większego rozgłosu, a znalazły się na niej już po raz kolejny, utwory bardzo ciekawe, a niektóre wręcz będące prawdziwymi perełkami...

Najdłuższa z całej"trylogii", bo trwająca prawie sześćdziesiąt trzy minuty płyta zawiera osiemnaście utworów pochodzących głównie z Polski i regionów dziś leżących w obszarach naszego kraju, choć znalazły się na niej także utwory czeskie, słowackie a nawet jeden utwór serbsko-łużycki. Wpierw jednak należy się rzut oka na grafikę okładkową, która kontynuuje stylistykę dwóch poprzednich wydawnictw i ponownie sięga po symbole słowiańskie. Tym razem zdecydowano się na płonący wisior ze z symbolem Peruna, czyli sześcioramienne koło lub (w tym wypadku) sześciokąt foremny. Znak ten na terenie Słowian zachodnich powszechnie był żłobiony na belkach powały bądź innych punktach domostwa po to, by zabezpieczyć je przed uderzeniem pioruna i nawałnicami. Pojawiał się on też zresztą czasem na herbach, częściach garderoby, wycinankach i pisankach. Symbol ten jest obecny w wielu kulturach, przez co umownie zwykło się go nazywać ogólnym określeniem gwiazda heksapentalna.W polskiej kulturze znak ten przetrwał u Górali w formie rozety podhalańskiej bądź karpackiej. Co ciekawe, pełni ona tam również podobne funkcje. Ważnym elementem góralskiej architektury jest właśnie drewniany strop, na którym koniecznie należy wyrywać znak rozety, po to by zabezpieczyć domostwo przed niszczycielskim wpływem pogody. Na obszarach tych znak Gromowładnego występuje również w postaci zubożonej – w formie sześcioramiennej gwiazdy wpisanej w okrąg. W niektórych interpretacjach badawczych znak ten również łączy się z powszechnym u nas kultem solarnym. - można z kolei o nim przeczytać na stronie slawoslaw.pl, poświęconej bogom słowiańskim, demonologii i kulturze prasłowiańskim oraz rodzimowierstwie, którą gorąco polecam.

Zaczynamy od pochodzącego z Kujaw "Skowroneczek śpiwa". Niespieszny początek o usypiającym charakterze, ujawniającym się zwłaszcza w warstwie wokalnej. W połowie zostaje jednak przełamany perkusjonaliami i nieco mroczniejszymi pociągnięciami smyków. Także z Kujaw pochodzi skoczny "O, mój wianku lawendowy", w którym Percival wraca w szybkie, taneczne rejony, które doskonale odnalazłyby się w "Wiedźminie" do którego swego czasu pisali muzykę. Następnie udajemy się na Zamojszczyznę i trafiamy prosto na oczepiny. "A któż moji kosy rosy" to utwór o świetnym skocznym klimacie, rozprowadzony na perkusjonaliach i surowym, ale niepokojącym mrocznym tle. Stąd blisko na Morawy skąd pochodzi utwór "Husičky" o zdecydowanie cieplejszym i radośniejszym brzmieniu. Tu także jest skocznie, bogato i znajomo - Percival tym razem daleko od znanych dźwięków nie ucieka. Z korzeniami śląskimi, czeskimi oraz słowackimi jest z kolei znakomity utwór tradycyjny "Mařeno krasna" o nieco wolniejszym i spokojniejszym charakterze, choć z równie intensywnie zaznaczonymi perkusjonaliami - tak przynajmniej jest z początku, bo już po chwili całość się rozkręca do wesołych, tanecznych rytmów. Następnie udajemy się na Suwalszczyznę gdzie ukrywamy się przed rześkim wiosennym deszczem. "Pada deżdżyk", bo taki tytuł nosi utwór w którym z jednej strony jest niespiesznie i lekko, a z drugiej jak u Percivala z charakterem. Po nim czas na cudną i niepokojącą zarazem kołysankę z lubelskiego, czyli "Oj lulaj" mającej w sobie coś z kolęd. Jest to także kołysanka o dość surowym, mrocznym charakterze, który uwydatnia się tym bardziej, że w podobnych klimatach zarówno Percival jak i Percival Schuttenbach już grał. Zarówno na soundtracku do "Wiedźmina" jak i na płycie "Mniejsze zło" w podobnych brzmieniach przypominali już, że demony czyhają w zmroku na tych, którzy zmrużą oczy. Aż strach zasypiać. Na szczęście po nim znowu trafiamy na słowiańskie wesele. Najpierw zabierają nas w tany w "Potocyła" o potężnym i skocznym brzmieniu, które jednakże również ma w sobie coś z niepokoju i mroku prosto z "Wiedźmina". W kolejnym, zatytułowanym "Chmielu" kontynuujemy zabawę weselną i oczepiny. Tu jest zdecydowanie szybciej, skoczniej, ale ponownie towarzyszyć może wrażenie że coś podobnego Percival wykorzystał już zarówno na swoich wcześniejszych płytach.


Drugą połowę płyty zaczynamy na Lubelszczyźnie skąd pochodzi "Stworzona je koza". W nim znów jest skoczno, ale zarazem trochę żartobliwie. Przeskakujemy do naszych sąsiadów na południu, czyli do Słowaków, a konkretnie do centralnej Słowacji. Znów "Pada dižd'", choć tym razem znacznie mocniej, wręcz burzowo. By się przed nim schronić uciekamy do Czech, skąd pochodzi "Koulelo". Tu ponownie mamy zdecydowanie taneczne i skoczne tany, które podkreśla nawet solówka na gitarze, która zdaje się przypominać o metalowym obliczu Percivala. Po nim czas na jedyny na płycie w pełni autorski numer, czyli "Wichman". Zaczynamy od kolejnej burzy i dźwięków przywołujących znakomitą płytę "Svantevit" Percivala Schuttenbach. Słowiańskie i wikingowe klimaty po chwili jednak zamiast uderzyć to rozwijają się niepsiesznie i czarują opowieścią o Piastach oraz dawnej Polsce. Kapitalny numer został równie interesująco z kolei zestawiony z kolejnym, czyli serbsko-łużycką pieśnią wojenną "Serbow dobyčka", który w pewnym stopniu rozwija "Wichmana". Najpierw wita nas niepozorny śpiew ptaków, który zostaje zmącony krzykiem i uderzaniem mieczy o tarcze oraz dudnieniem wojennych trąb. Po chwili wchodzi wokal i muzyka o... lekko pijackim charakterze. W następnym numerze noszącym tytuł "Wele wetka" meldujemy się na Kaszubach gdzie znów jest skoczno, szybko i bardzo wesoło. Stąd wracamy na Słowację skąd pochodzą dwa kolejne utwory. Pierwszy z nich "Ej jaki ši Maričko" trąci góralszczyzną i ponownie porywa w tany, a z kolei "Morena" w którym zmieniamy nieco klimat, ponownie bowiem jest mroczniej, melancholijniej i trochę jakbyśmy znów przenieśli się w świat Geralta z Rivii. Po burzliwym, nieco bitewnie brzmiącym utworze czas na zakończenie pochodzącej ze Śląska Opolskiego "Marzanecką". Tu także przemykają skojarzenia z grą komputerową o Białym Wilku, wraca bowiem surowy i mroczny klimat w jakim utrzymany jest numer, ponownie też Percival mruga do swoich wielbicieli, a zwłaszcza tych lubiących jego metalowe, cięższe oblicze przez kolejne dodanie gitarowej solówki.

Ocena: Pełnia
Trzecia odsłona "Slavy" to płyta, która zbiera brzmienia wcześniejszych części i okresu pracy nad muzyką do "Wiedźmina 3" i podobnie jak składankowa płyta "Wild Hunt" wydaje się być nieco nierówna i niespójna. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to płyta zła czy nagrana na siłę, bo trzeba się wywiązać z założenia trzy częściowej antologii, aczkolwiek mało tutaj dźwięków nowych i odkrywczych. Gdzieś bowiem zatracił się surowy, świeży i poznawczy charakter "Południowych", takiż również w "Wschodnich", które z kolei były też znakomicie zrealizowane i pełne brzmieniowo. Na "Zachodnich" z jednej strony mamy powtarzanie podobnych muzycznych założeń, skaczemy między stylistykami i formami, które kojarzą się także z pracą jaką wykonał Percival na potrzeby trzeciego "Wiedźmina", a z drugiej strony udziela się też długi okres grania akustycznego i słychać, że zarówno Rybacki jak i Bromirska chcą już znów sięgnąć po ostre gitary i trochę więcej poszaleć. Jako zwieńczenie jest to płyta najsłabsza z całej antologii, ale i tak słucha się jej naprawdę znakomicie, a samemu Percivalowi należy się podziw za dokończenie projektu, za wytrwałość i za ważne z perspektywy historycznej, społecznej, kulturowej oraz antropologicznej podróży po muzyce Słowian, która niezależnie od regionu ma ze sobą wiele wspólnego, a co najważniejsze wiele pięknego w sferze dźwięków i emocji.


Recenzja pierwszej części "Slavy"; tutaj, a recenzja drugiej: tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz