Stary Mistrz od nowego Mistrza...
Duch twórczości Gentle Giant, wczesnego Genesis, Styx, wczesnego Yes czy solowych albumów Ricka Wakemana na drugim solowym albumie klawiszowca Norweskiego Wobbler unosi się w każdym dźwięku, ale próżno mówić tutaj o kopiowaniu Mistrzów, bo całość brzmi magicznie i cudownie przenosi w lata 60te i 70te, gdy triumfy świecił rock progresywny, art rock i rock symfoniczny. Lars Fredrik Frøislie czuje tę muzykę i przepięknie rozwija to, co wydawałoby się jest nie do powtórzenia, sprawiając, że czujemy się jakbyśmy naprawdę przenieśli się w czasie lub wyciągnęli jakąś zapomnianą perełkę z przepastnych szaf nigdy nie wydanych płyt z tamtych lat. Inspiracje Frøislie czerpie nie tylko od pionierów rocka progresywnego, ale także z literatury, mitologii oraz sztuki, bo tytuł został wzięty od słynnego norweskiego dębu znanego jako Stary Mistrz albo Noresund, a także od wiersza Jørgena Moe. Symbol drzewa, który jest motywem przewodnim albumu i reprezentuje mądrość, wytrwałość i przebieg czasu.
Fantastyczna jest grafika okładkowa stylizowana na stary obraz powieszony w jakimś muzeum. Zniszczona brązowa - być może dębowa - rama kryje obraz przedstawiający górskie szczyty, ścieżki do nich prowadzące, rzekę wijącą się krętymi korytami i ledwo widoczny wiadukt. W prawym dolnym rogu siedzi zaś poirytowany dzik, który będzie jednym z bohaterów muzycznej opowieści zawartej na płycie. Na środku obrazu zaś znalazł się charakterystyczny kształt Noresund namalowany czerwonym kolorem jk gdyby miał przypominać znak wodny, albo pieczątkę, którą ktoś odbił na środku malowidła. Nazwisko artysty i tytuł płyty wstawiono na złotą tabliczkę, dokładnie taką samą jaką wiesza się często w muzeach pod obrazami wiszącymi na ścianach.
Nagrywana na przestrzeni dwóch lat (między 2022 - 2024 rokiem) płyta zawiera sześć kompozycji zamkniętych w czasie nieco ponad trzech kwadransów - czterdziestu siedmiu minut i szesnastu sekund. Zaczynamy od przecudnego instrumentalnego "Demring" (nor. Świt), wynurzającego się z ciszy, ale szybciuchno przeskakując do dynamicznego grania z miejsca kojarzącego się z twórczością Ricka Wakemana i płytami grupy Styx z lat 70tych i następnie spiętego wyciszającą się klamrą, która przechodzi do dziesięciominutowego "Jakten på det Kalydonske Villsvin" (nor. "Polowanie na Dzika Kalidońskiego"). Utwór otwiera się partią klawesynu i snuje opowieść opartą wokół słynnego obrazu Rubensa przedstawiającego Króla Ojneusa, którego bogini Artemida przemieniła w rozszalałego, niszczycielskiego dzika, po tym gdy nie dopełnił obowiązku złożenia jej ofiary. Polowanie na dzika zarządził Meleager, który go ubił, choć pierwsza strzała należała do Atalanty, jednej z uczestniczek gonitwy. Fantastyczne jest tutaj brzmienie perkusji i norweskich wokali, które dodają utworowi jeszcze więcej uroku. Po ubiciu dzika wychodzimy a spotkanie Starego Mistrza w utworze tytułowym. Instrumentalna kompozycja została oparta wokół centralnie zamieszczonych klawiszach oraz cyrkulujących wokół precyzyjnych majestatycznych i melodyjnych motywach. Epicki to numer, pulsujący niemal gospelową energią, mocnym rytmem perkusji i rozbudowanymi klawiszami, ale również przepięknymi wyciszeniami i klasycyzującymi przepierzeniami.
Następnie zostajemy wyrzuceni na pełną wodę wraz z "Medusas Flåte" (nor. "Tratwa Meduzy"). To rozpięta wokół ogromu oceanu opowieść o przeznaczeniu 150 dusz dryfujących 13 dni po katastrofie francuskiej fregaty "Meduza". Przeżyło wówczas tylko 15 osób, którzy przetrwali głód, odwodnieniem, a także akt kanibalizmu. Tę ponurą historię przed Frøisliem na swoim obrazie uwiecznił francuski malarz romantyczny Théodore Géricault. Norweg tymczasem, najpierw uderza w słuchacza perkusyjnym intrem, które cudnie zostaje wpisane w rozbudowane klawiszowe motywy, jakby od niechcenia odzwierciedlając katastrofę, a następnie płynnie przechodząc do skocznego, melodyjnego i przypominającego nieco brzmieniem Tusmørke rozwinięcia. Po nieco ponad dziewięciominutowym dryfowaniu wychodzimy na ląd w ponad dwunastominutowym kolosie "De Tre Gratlier" (nor. "Trzy Gracje") gdzie czeka nas spotkanie z córkami Zeusa. To przedostatnia kulminacyjna kompozycja albumu w której Lars Fredrik przepięknie łączy świetliste i mroczne fragmenty, wypełnia ją po brzegi klawiszowymi i klawesynowymi teksturami, fletowymi melodiami, dynamiczną perkusją i wirtuozerskim basem Nikolaia Hængsle'a. To kawałek, który zachwyca atmosferą, melodyką i precyzją oraz bardzo subtelnymi nawiązaniami do klasyki rocka progresywnego, bo ponownie można tutaj usłyszeć echa twórczości Wakemana, Yes, Gentle Giant, Styx, a nawet Jethro Tull. Majstersztyk. Na zakończenie, Frøislie dodał jeszcze "Skumring" (nor. "Zmierzch") który spina całość nieco ponad trzyminutową instrumentalną rzewną miniaturką powtarzającą kilka motywów z albumu, która najpierw wybrzmiewa delikatnie, po czym monumentalnie przyspiesza, by następnie w samym środku wyciszyć się niemal do zera i stopniowo przejść w całkowitą ciszę.
Duch progresywnego rocka z lat 60tych i 70tych jest tutaj pięknie słyszalny, ale jednocześnie Frøislie jest daleki od ślepego kopiowania mistrzów i klasyki, bo cudnie przekłada te dźwięki i atmosferę na dzisiejsze możliwości techniczne, kapitalnie czując tę muzykę. Genialnie bawi się klimatem oraz warstwami budowanymi klawiszami oraz gęstą perkusją. To muzyczna perełka, która ucieszy nie tylko wielbicieli retro grania, czy grupy Wobbler, ale także entuzjastów klasycznie pomyślanego, artystycznego rocka progresywnego oraz kolekcjonerów takiego grania. To płyta przepięknie nagrana, przyjemna i soczysta, choć na próżno szukać tutaj ciężaru czy ostrego brzmienia, bo nawet wówczas, gdy dzieje się dużo, całość lśni, mistrzowsko dawkując napięcie i rozwijając opowieść i melodie, które je tworzą. Polecam!
![]() |
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz