Pamiętacie wieloryba co mignął w szybie? Gościł u nas niedawno i można powiedzieć, że właśnie zagościł ponownie. Paryska, a zatem ponownie francuska formacja, Mia Vita Violenta to kwartet złożony z członków Enob oraz innej formacji o nazwie Saar. Co oferują? Jak sami twierdzą - manipulują i zachęcają do eksploracji naszych najmroczniejszych pragnień...
Najnowsze wydawnictwo nie jest debiutem grupy, gdyż wcześniej wydali już dwie epki, zatytułowane po prostu "EP" z dopisanymi kolejnymi numerami. O ile poprzednie dwie zamykały się w czasie kolejno około dwudziestu i około piętnastu minut, o tyle najnowszy to nieco ponad półgodzinna podróż o bardzo złożonym charakterze - od niemal ambientowych pasaży, przez melancholijne rozwinięcia i potężne, nieco noise'owe w klimacie przestrzenie. Mia Vita Violenta zgodnie ze swoją nazwą definiuje swoją muzyką za pomocą kontrastów i balansowania między mrokiem, a jasnością, która ledwie majaczy gdzieś pomiędzy wszystkim co słyszymy. Eteryczność przenika się z brutalnymi sekwencjami dźwięków, dynamizmem i płynącymi, progresywnymi liniami dźwięków, co z kolei ciekawie łączy się z okładką. Czarno-białe zdjęcie kapitalnie zostało skontrastowane czerwoną linią między oczami dziewczynki ubranej w staromodną sukienkę wykładaną koronkowym kołnierzykiem lub przełożoną przez ramiona chustą i ładnie wyśrodkowaną czcionką nazwy grupy i tytułu płytki. A do tego w ciekawy sposób odnosi się do wcześniejszych grafik, skąd zaczerpnięto motyw wody w tle i linię idącą przez środek.
Zaczynamy od "Expand", który wyłania się jak to zwykle bywa w tego typu muzyce z kompletnej ciszy, oplata powoli dźwiękami, po czym intensywnie, ale nieznacznie przyspiesza. To dobry początek, o wręcz mistycznym charakterze, choć nie będę ukrywać, że takie rozpoczęcia bywają już trochę nużące. Ten instrumentalny wstęp przechodzi zaś płynnie w bardzo intrygujący "Shape", który kontynuując dźwiękami w tle poprzednika zostaje rozwinięty perkusją i gitarą, która świetnie została skontrastowana zarówno delikatnym, smutnym brzmieniem spokojniejszych partii, jak i potężnym, surowym i gęstym rozbudowaniem o nieco grunge'owym posmaku. Całość utrzymana jest w dość jednostajnym tempie, które mocno podkreśla aurę tajemniczości, a miejscami nawet przypomina o początkach eksperymentów niemieckiego kolektywu The Ocean. Czyżby w końcu pojawiła się właściwa konkurencja dla tej formacji? Czas być może to zweryfikuje, bo Francuzi chyba jednak nie mają takich ambicji i swoją muzykę przesuwają w zdecydowanie delikatniejsze rejony, choć zdecydowanie naznaczone, często skrajnymi, emocjami, ale kiedy już decydują się na uderzenie jest intensywnie, gęsto i niezwykle wyraziście. Na trzecim miejscu znalazł się "Rise", który również balansuje między grungem, post-hardcorem, sludgem i post-rockiem, wreszcie krzykami i narracją. Nie ma tutaj jednak poczucia chaosu, całość jest bardzo zbalansowana, przemyślana i nade wszystko świeża, z wyraziście podkreślonymi partiami poszczególnych instrumentów, fragmentów i ich rozbudowań. Mocna rzecz, która ponownie zwraca moją pamięć do The Ocean, a to przecież niemal zupełnie inne granie!
Drugą połowę epki zaczyna najdłuższy, bo niemal ośmiominutowy kawałek tytułowy. Interesująco poprowadzony jest tutaj początek utworu, w którym spokojna hardcore'owa w duchu nawijka świetnie została wpisana w muzykę ponownie balansującą między post-rockiem, a czymś pomiędzy noisem i grungem - i to trzeba podkreślić, że Mia Vita Violenta ma na siebie naprawdę konkretny pomysł, co sprawia, że choć ich muzyka do przebojowych czy łatwych nie należy, to wchodzi bardzo gładko i przyjemnie, a do tego pomaga w tej kwestii soczyste, gęste i dopracowane brzmienie oraz budowanie napięcia między poszczególnymi strukturami dźwięków. Przedostatni numer, czyli "Bipola" zaczyna się hałaśliwym wejściem mogącym wręcz kojarzyć się z King Crimson, gdyby tylko legendarna grupa poszła w podobną do Francuzów stylistykę. Późniejszy mroczny charakter kompozycji jednak odchodzi od pierwszych dźwięków i ponownie w niezwykły sposób łączy hardcore z post-rockiem, co nadaje mu intrygującego i bardzo wciągającego charakteru. Wreszcie, to chyba jeden z najciekawszych i najbardziej soczystych numerów na płytce, w którym nie ma mowy o powielaniu schematu. Mia Vita Violenta wyraźnie próbuje skostniałe formuły przetworzyć i tchnąć w je nowe życie i to z naprawdę dobrym skutkiem. Na koniec "Submerge", który zaczyna się tam gdzie kończy poprzednik, czyli niepokojącą, delikatną melodią gitary unoszącą się w przestrzeni po chwili rozwiniętą delikatnym wejściem perkusji. Nieco później ponownie wracają do początkowych ambientowych tonacji, wyciszeń i unoszących się w przestrzeni szumów, które w dość niepokojący sposób coraz bardziej zanikają pozostawiając słuchacza w swoistym zawieszeniu i poczuciu niedosytu.
Muszę przyznać, że ta płyta to spore zaskoczenie. Z jednej strony nie ma w niej niczego szczególnie nowego, ale sposób w jaki Francuzi odnajdują się w łączeniu różnych gatunków i osadzaniu ich na szkielecie post-rocka sprawia, że jest to muzyka bardzo intrygująca. Nie jest ona jeszcze według mnie do końca zdefiniowana, ale słychać, że jest w niej spory potencjał na coś naprawdę mocnego, na coś co może zatrząść światkiem wszystkich dźwięków ze stylistyki szeroko pojętych "postów". To, co znalazło się na "Grey Seas" to granie z własną tożsamością, charakterem i zadziornością, a jednocześnie z dużą dawką melancholii, co w ostatnim czasie niekoniecznie w takim graniu wychodzi dobrze, zwłaszcza w najbardziej skostniałej formule. Francuzi nie oglądają się na nie, mają na siebie niepowtarzalny pomysł i mam nadzieję, że następnym, może nawet nieco dłuższym albumem zaskoczą mnie jeszcze bardziej. Warto sprawdzić samemu!
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR i Atypeek Music.
Zaczynamy od "Expand", który wyłania się jak to zwykle bywa w tego typu muzyce z kompletnej ciszy, oplata powoli dźwiękami, po czym intensywnie, ale nieznacznie przyspiesza. To dobry początek, o wręcz mistycznym charakterze, choć nie będę ukrywać, że takie rozpoczęcia bywają już trochę nużące. Ten instrumentalny wstęp przechodzi zaś płynnie w bardzo intrygujący "Shape", który kontynuując dźwiękami w tle poprzednika zostaje rozwinięty perkusją i gitarą, która świetnie została skontrastowana zarówno delikatnym, smutnym brzmieniem spokojniejszych partii, jak i potężnym, surowym i gęstym rozbudowaniem o nieco grunge'owym posmaku. Całość utrzymana jest w dość jednostajnym tempie, które mocno podkreśla aurę tajemniczości, a miejscami nawet przypomina o początkach eksperymentów niemieckiego kolektywu The Ocean. Czyżby w końcu pojawiła się właściwa konkurencja dla tej formacji? Czas być może to zweryfikuje, bo Francuzi chyba jednak nie mają takich ambicji i swoją muzykę przesuwają w zdecydowanie delikatniejsze rejony, choć zdecydowanie naznaczone, często skrajnymi, emocjami, ale kiedy już decydują się na uderzenie jest intensywnie, gęsto i niezwykle wyraziście. Na trzecim miejscu znalazł się "Rise", który również balansuje między grungem, post-hardcorem, sludgem i post-rockiem, wreszcie krzykami i narracją. Nie ma tutaj jednak poczucia chaosu, całość jest bardzo zbalansowana, przemyślana i nade wszystko świeża, z wyraziście podkreślonymi partiami poszczególnych instrumentów, fragmentów i ich rozbudowań. Mocna rzecz, która ponownie zwraca moją pamięć do The Ocean, a to przecież niemal zupełnie inne granie!
Drugą połowę epki zaczyna najdłuższy, bo niemal ośmiominutowy kawałek tytułowy. Interesująco poprowadzony jest tutaj początek utworu, w którym spokojna hardcore'owa w duchu nawijka świetnie została wpisana w muzykę ponownie balansującą między post-rockiem, a czymś pomiędzy noisem i grungem - i to trzeba podkreślić, że Mia Vita Violenta ma na siebie naprawdę konkretny pomysł, co sprawia, że choć ich muzyka do przebojowych czy łatwych nie należy, to wchodzi bardzo gładko i przyjemnie, a do tego pomaga w tej kwestii soczyste, gęste i dopracowane brzmienie oraz budowanie napięcia między poszczególnymi strukturami dźwięków. Przedostatni numer, czyli "Bipola" zaczyna się hałaśliwym wejściem mogącym wręcz kojarzyć się z King Crimson, gdyby tylko legendarna grupa poszła w podobną do Francuzów stylistykę. Późniejszy mroczny charakter kompozycji jednak odchodzi od pierwszych dźwięków i ponownie w niezwykły sposób łączy hardcore z post-rockiem, co nadaje mu intrygującego i bardzo wciągającego charakteru. Wreszcie, to chyba jeden z najciekawszych i najbardziej soczystych numerów na płytce, w którym nie ma mowy o powielaniu schematu. Mia Vita Violenta wyraźnie próbuje skostniałe formuły przetworzyć i tchnąć w je nowe życie i to z naprawdę dobrym skutkiem. Na koniec "Submerge", który zaczyna się tam gdzie kończy poprzednik, czyli niepokojącą, delikatną melodią gitary unoszącą się w przestrzeni po chwili rozwiniętą delikatnym wejściem perkusji. Nieco później ponownie wracają do początkowych ambientowych tonacji, wyciszeń i unoszących się w przestrzeni szumów, które w dość niepokojący sposób coraz bardziej zanikają pozostawiając słuchacza w swoistym zawieszeniu i poczuciu niedosytu.
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR i Atypeek Music.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz