Sporo żalu i hejtu wylało się na kapelę z Kalifornii. Mówiono, że ten album jest końcem ich kariery, że jest najgorszym co wydali, że jest abominacją. A ja powiem inaczej. Powiem że nowy album Machine Head po prostu... jest.
Na Catharsis czekałem z zapartym tchem, tym bardziej, że kapela miała serię naprawdę genialnych krążków i z każdym kolejnym wydawnictwem zaskakiwała mnie czymś nowym. Pierwszy cios obuchem w głowę przyszedł wraz z premierą singla Beyond The Pale, który nie wyróżniał się niczym szczególnym i raczej nie zapadał w pamięć. Nie jest to zły utwór, ale dziwny wybór jak na pierwszy singiel. Jeszcze większe zaskoczenie przyszło, kiedy grupa wypuściła tytułowy kawałek. I choć część fanów krytykowała, tak ja zasłuchiwałem się w nim i z zaciekawieniem czekałem na premierę całości. I choć album ma swoje momenty, tak muszę przyznać że się rozczarowałem.
Otwierający płytę "Violatile" to całkiem przyjemna, rozpędzona kompozycja, która nieco jednak traci na wyjściach z refrenu. Tytułowy "Catharsis" to z kolei całkiem przyjemna dla ucha, rozbudowana kompozycja, a spokojne i melodyjne refreny bardzo przypadły mi do gustu. Wspomniany wcześniej "Beyond The Pale" również wpasowuje się w całość płyty. "California Bleeding" to z kolei skoczne refreny, ale za to nieciekawe zwrotki. Bardzo przypadł mi jednak do gustu agresywny "Triple Beam", oraz moim zdaniem najlepszy utwór na płycie - "Kaleidoscope". Ciekawie prezentują się także dwa spokojniejsze utwory. Opowiadający o problemach współczesnej Ameryki "Bastards", oraz mój drugi ulubieniec na albumie "Hope Begets Hope".
"Screaming At The Sun" bardzo mi przypadł do gustu swoim głównym riffem oraz melodyjnym refrenem z wokalizacją, a zwrotki to dość standardowe dla kapeli Flynna ciężkie riffy z mocnym wokalem. Kompletnie urzekł mnie mroczny i akustyczny "Behind The Mask" z rewelacyjnym refrenem. I w tym momencie mógłby się album skończyć. Choć "Heavy Lies The Crown" ma swoje momenty to brakuje mu swoistego czaru jaki grupa zawsze dodawała do swoich długich kompozycji. Tragedii nie ma ale czegoś ewidentnie tu brakuje. "Psychotic" to kompletna pomyłka. Rozumiem koncepcje na ten kawałek i refren może nawet chwycić na chwilę ale utwór wydaje się nie do końca dopracowany, a rozpędzony mostek bardziej mnie znudził niż podekscytował. "Grind You Down" przywodzi mi na myśl dokonania grupy z okresu "Supercharger" z 2001 roku (swoją drogą podoba mi się całkiem ten album), ale tutaj ewidentnie coś nie wyszło. Przejście na refren to jakaś totalna pomyłka. Wokal wydaje się rozstrzelony w różne strony i nie może zdecydować w którą stronę powinien się skierować, a sam refren ma co prawda przyjemną melodię ale nie porywa w szczególny sposób. Zwrotki są poprawne i w żaden sposób nie porywają. Mostek również nudzi i wzmaga ochotę, by przeskoczyć do kolejnego utworu. Jednak tutaj nie jest lepiej. "Razorblade Smile" pomimo ciekawego tytułu to rozpędzony pociąg z nudą. Nie mogę znaleźć nic co by mnie w jakikolwiek sposób zaciekawiło w tym utworze. Na zakończenie płyty pojawia się jeszcze "Eulogy". Utwór który miał być chyba outrem płyty ciągnie się nie miłosiernie i jeszcze funduje słuchaczowi powtórkę wokalną z "Bastards".
Jak stwierdziłem na początku - nowy Machine Head po prostu jest. Nie powiem, by była to zła płyta, bo znalazłem na niej trochę materiału który całkiem przypadł mi do gustu. Całość jest jednak o wiele za długa i przez to męczy niemiłosiernie. Zwłaszcza, że końcówka płyty obfituje w nudne i nieciekawe utwory. Całość sprawia wrażenie jakby grupa nie miała do końca pomysłu lub weny na nowy materiał, albo jakby nie dopracowali utworów do końca. Końcowe utwory można spokojnie wyciąć i album tylko by na tym zyskał, jednak Flynn z ekipą zdecydowali się chyba nie robić żadnej selekcji i załadowali na krążek wszystko co mieli (jednak ubolewam że na płycie nie znalazł się świetny moim zdaniem kawałek "Is There Anybody Out There?"). Brakuje także świetnych solówek Phila Demmela. Przez cały album nie znalazłem żadnej, która zapadłaby mi w pamięć, a przecież poprzednie płyty miały taką prawie w każdym utworze. "Catharsis" to lekkie rozczarowanie dla mnie. Nie dlatego, że jest to zły album. Dlatego, że jest co najwyżej poprawny, a po grupie z takimi dokonaniami jak Machine Head spodziewałem się o wiele więcej.
Ocena: Ostatnia kwadra |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz