niedziela, 8 października 2017

Masachist - The Sect (Death REALigion) (2017)


Nikt nie ma wątpliwości, że polska scena muzyki ekstremalnej stoi na bardzo wysokim poziomie, jednak co jakiś czas trzeba o tym przypomnieć na konkretnym przykładzie. O ile nie wszystkich przekonuje nowy Decapitated, choć mi się akurat bardzo podobał, o tyle nowy Masachist przekona do siebie wszystkich malkontentów. Trudno bowiem uwierzyć, że to dopiero trzeci album studyjny tej formacji...

Oczywiście tworzą je nazwiska totalnie nie przypadkowe i mające za sobą lata doświadczenia w soczystym death metalowym łojeniu w różnych zespołach, także na świecie żeby wymienić tylko Dariusza "Daraya" Brzozowskiego zasiadającego za perkusją czy Filipa "Heinricha" Haluchę, który również dał się poznać jako sprawny realizator dźwięku. Mimo to, istniejąca od dwunastu lat formacja Masachist zdecydowanie nie rozpieszcza swoich wielbicieli, bo poprzedni "Scorned" swoją premierę miał pięć lat temu. Inne zespoły w tym czasie zdążyłyby wydać dwie kolejne płyty, koncertówkę i jeszcze wcisnęliby epkę - najczęściej kosztem jakości i naszego portfela, choć nie jest to tez regułą. Tymczasem Masachist wydaje rzadko, ale zawsze solidnie.  Trzeci album to niespełna czterdzieści jeden minut łomotu na najwyższym poziomie, co słychać już od samego początku choćby w warstwie brzmieniowej: jest bardzo ciężko, soczyście, agresywnie i masywnie, a perkusja choć kruszy ściany, jest niezwykle wysmakowana, wyważona i zaskakująco miękko nagrana. 

Mocne wrażenie robi już otwierający "Selcted for Execution", który nie bawi się w długie introdukcje, akustyczne usypianie czujności, tylko od razu uderza bezkompromisowym rwanym gitarowym riffem, szybką perkusją i szczątkową, wgryzającą się w czerep melodyką. Kapitalne jest tutaj bardzo soczyste, a zarazem drapieżne brzmienie, które znakomicie buduje monumentalną atmosferę zawartą na płycie. Równie bezkompromisowo zaczyna się rozpędzony "Distant Horizon" gdzie bębny Daraya wielokrotnie zmieniają tempo, a gitary tną riffami że aż miło. Nie brakuje tutaj blastów, szybkich rozpędzeń, odrobinę wolniejszych partii, a przede wszystkim świetnego, agresywnego growlu Wojciecha "Pig" Wąsowicza. Świetnie wypada monumentalny i wolniejszy "The Sect"  w którym ponownie nie brakuje soczystych rwanych riffów, szczątkowej wgryzającej się w łeb melodyki i mocnych instrumentalnych pasaży przywodzących na myśl Vadera czy Traumę. Pod względem atmosfery na myśl przyjść może zapomniany już chyba Rootwater, a przede wszystkim ich ostatnia płyta "Visionism" i w zasadzie nie powinno to nikogo dziwić, bo w tamtym zespole również grał Heinrich. W czwartym numerze, zatytułowanym "Glorious Death" panowie sięgają po industrialne efekty, które jeszcze mocniej podkreślają bardzo wyraziste i potężne brzmienie. Te, pojawiły się już na poprzednim krążku, jednak tutaj znakomicie zostały wplecione w ciężki, rwany riff, który później fantastycznie sięga po patenty niemal doomowe. Dalekie skojarzenie z nie lubianym krążkiem Morbid Angel "Illud Divinum Insanus" w moim odczuciu jest jednakże nieuniknione i na mnie robi to naprawdę dobre wrażenie, bo nie będę kryć, że lubię wspomniany i czasami do niego wracam.


Tempo nie siada w następującym po nim walcu "Vengeance Sworn" w którym znów jest odrobinę tylko wolniej, można by rzec bardziej black metalowo, wręcz sludge'owo bo z głośników wylewa się gęsty, surowy klimat wspomagany nieco drone'owym riffingiem, posuwistą perkusją i mroczną atmosferą. Znakomity jest także "Hang Them", który wraca do znacznie szybszego i bardziej agresywnego grania. To wręcz idealny kawałek do telepania się w rytm i machania włosami. Nie mam też wątpliwości, że świetnie sprawdzi się on na koncertach. Zmierzając nieuchronnie do końca, po nim wskakuje "Leave the World Burning" o równie silnym ładunku soczystego łomotu. Szybka perkusja i rwany riff ponownie wżera się w łeb i przebija do wnętrzności siejąc spustoszenie, by następnie ustąpić miejsca kolejnemu monumentalnemu "The Root of Life" w którym znów się zwalnia do doomowego tempa i okrasza industrialnym tłem. Tu ponownie może zapachnieć starym Vaderem, ale także starym, surowym Slayerem. Basowy zjazd w duchu solówek Cliffa Burtona zaś fantastycznie spina powolny początek, z finałowym nieco tylko mocniejszym uderzeniem, które z kolei genialnie wprowadza do najdłuższego na płycie, niemal siedmiominutowego zakończenia pod postacią "Our Light". Ten nie stroni zarówno od atmosferycznego, wolniejszego nieco progresywnego szlifu, jak i od rozpędzonej szybkiej i pełnej blastów perkusji, rwanych riffów i szczątkowej melodyki. 

Ocena: Pełnia
Masachist na swoim najnowszym albumie w żadnym wypadku nie odkrywa prochu. To album, w którym praktycznie całą robotę robi świetne, dopracowane monumentalne i gęste brzmienie. Pozbawione tego elementu właściwie nic by nie zostało, choć i pod względem technicznym jest to album naprawdę udany. Solidne kompozycje kopią tyłek tam gdzie trzeba, wżerają się w łeb i do tego wcale nie męczą. Tu nie ma bowiem miejsca na natrętne rozwlekanie materiału, a każdy numer to cios za ciosem, który obija twarz na krwawą miazgę, a gdy już wypluwamy kolejnego zęba, to z krwawym uśmiechem po prostu włączamy jeszcze raz. Wreszcie to krążek, którego w żadnym zestawieniu tegorocznych polskich płyt zabraknąć nie powinno, a także jedno z najmocniejszych tegorocznych uderzeń.

Opis nowych ocen dostępny tutaj. Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Michała Spryszaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz