Napisał: Jarek Kosznik
30 września bieżącego
roku, w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku odbył się kolejny na trasie koncert
zespołu Me and That Man czyli elektryzującego duetu John Porter-Adam „Nergal”
Darski. Lokalizacja koncertu była bardzo nietypowa jak na taki gatunek muzyki,
ponadto w przeciwieństwie do innych przedstawień czy wydarzeń kulturowych w tym
obiekcie, dało się zauważyć wielu fanów muzyki metalowej, teoretycznie odległej
od klimatu teatralnego. Sala dosłownie pękała w szwach, trzeba było czekać nawet
30 minut w kolejce do wejścia. Nie ukrywam, że styl muzyki MATM jest dość
odległy od moich zainteresowań muzycznych, ale postanowiłem wybrać się z
ciekawości. Powyższy projekt grał w ostatnim czasie całkiem sporo koncertów w różnych
miejscach Polski. Jak na ich tle wypadł Gdańsk?
Ponad trzygodzinny
koncert rozpoczął się od dwóch supportów. Pierwszy z nich to ukraiński multiinstrumentalista,
muzyk folkowy Oleksandr Bulich ukrywający się pod pseudonimem Sasha Boole.
Trwający nieco ponad półgodziny występ obfitował w ciekawe kompozycje, z
interesującymi akordami i sporadycznymi wstawkami na harmonijce ustnej. Sam
artysta, pomimo, że nie urodził się w Polsce, posługuje się bardzo ładną
polszczyzną, ubarwiając występ różnymi anegdotami na temat swoich kompozycji
(na przykład o historii kobiety, która chciała otruć swojego męża), czy tłumacząc
zabawną genezę powstania swojego pseudonimu. Muzyka Sasha Boole jak najbardziej
przypadła mi do gustu. Drugim supportem był warszawski Fertile Hump, grający
mieszankę starego blues – rock’a z przełomu lat 60-tych i 70-tych. Występ
zespołu był niestety zaburzony problemami technicznymi z kablami, co wpłynęło
na momentami przerywany dźwięk. Pomimo usterek technicznych, delikatnie mówiąc,
nie poraziła mnie muzyka Fertile Hump, gdyż nie jestem fanem mieszanki kilku
akordów z irytującym, wrzeszczącym wokalem i bardzo monotonnym rytmem w stylu
Jacka White'a z The White Stripes.
Wreszcie, około godziny 21:40, wjechała na
scenę specjalna przezroczysta kotara, z za której z czasem wyszli muzycy, głównej
gwiazdy wieczoru czyli Me and That Man, rozpoczynając utworem „My Church is Black”.
Koncert był podzielony na trzy części: główną, akustyczną i coverową. Tłum
dodawał energii muzykom, a oni odwdzięczali się z nawiązką. Oczywiście pierwsze
co rzuciło się w oczy to
ogromna charyzma i świetna prezencja sceniczna Johna Portera i Nergala, który
bez blackmetalowego makijażu i scenerii rodem z koncertów macierzystej grupy
Behemoth wyglądał jak rasowy bluesman z USA. Panowie przeplatali swoje utwory
rożnymi barwnymi opowieściami, żartując sobie od czasu do czasu, za co dostali
od publiczności ogromny aplauz. Niestety po raz kolejny były problemy z
nagłośnieniem, ale udało się to w końcu naprawić i opanować. Oprócz zagrania
niemalże całego materiału z płyty „Songs of Love and Death”, zespół zaskoczył
własną wariacją utworu zespołu Talking Heads „Psycho Killer”. Bardzo liczna gdańska
publiczność stanęła na wysokości zadania względem innych miast, wywołując
szeroki uśmiech na twarzach artystów.
Podsumowując, było to
dla mnie interesujące wydarzenie, nowe ciekawe doświadczenie, mam nadzieje że
duet Porter-Darski jeszcze nie raz wystąpią razem na żywo, rozwijając ten
bardzo osobliwy i charakterny projekt muzyczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz