Nie pamiętam kiedy widziałem Kiev Office po raz pierwszy na żywo, ale na pewno było to w Uchu. Jeśli się nie mylę było to już krótko po wydaniu debiutanckiego albumu "Jest taka opcja". Jedna z najbardziej znanych i lubianych gdyńskich formacji zdążyła od tego czasu wydać jeszcze cztery studyjne albumy. Najnowszy "Modernistyczny Horror" wyszedł kilka miesięcy temu, a zespół właśnie rozpoczął serię koncertów promujących, które są także początkiem obchodów dziesięciolecia istnienia Kievów, które zagrały koncert tam, gdzie wszystko się zaczęło - w gdyńskim Uchu...
Przed Kiev Office wystąpiła formacja Kutabuk, której nie znajdziecie nigdzie w mediach społecznościowych. W jej skład wchodzi Artur Nowaczewski - poeta, krytyk literacki i podróżnik, a przede wszystkim wykładowca na Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego, Jakub Noga grający na sitarze oraz perkusista Jacek Stromski. Poezja Nowaczewskiego oparta na orientalnym brzmieniu sitaru i instrumentów perkusyjnych nie należy do specjalnie efektownych, bo muzyka jest tylko tłem do rozbudowanych wierszy. Był co prawda moment na to, by muzycy mogli też odrobinę poszaleć na minimalistycznym instrumentarium ale niestety była to totalnie nie moja bajka zarówno pod względem warstwy muzycznej, jak i samej poezji, którą lubię i sam nawet pisuję (ale dotąd nie wydałem), ale akurat ta uprawiana przez Nowaczewskiego nie należy do moich ulubionych.
Kiev Office z kolei dało energetyczny, niemal dwu godzinny koncert będący przekrojem przez wszystkie dotychczasowe wydawnictwa z obowiązkową w tym wypadku przewaga nowego materiału, który znakomicie łączył się ze starszymi numerami, a nawet wypadał znacznie lepiej niż na płycie, która mi osobiście nie do końca się podobała (recenzja tutaj). Nie zabrakło więc takich numerów jak ironicznego "Makłowicza w podróży" który wyruszył nawet w kosmos stając się jednym z "Mężczyzn w strojach kosmonautów". Po powrocie na Ziemię na gdyńskie Działki Leśne odwiedziliśmy "Obręby Rewiry", a następnie nie istniejącą już "Cafe Santana", potem przyszedł "Anonim spod ziemi" a następnie całą nieliczną niestety zebraną publiką udaliśmy się na Starowiejską w poszukiwaniu "Szarego Mistyka", który podobno czasami jeszcze przemyka ulicą i farbuje swoje włosy na czerwono.
Kolejna dawka Miegoniowej groteski przyszła w "Daj mu jeść", która płynnie przeszła w "Antona Globbę" z płyty pod tym samym tytułem (niemal cofnąłem się w czasie, znów słuchając tego numeru w nie istniejącej już sopockiej Papryce), by następnie pójśc skakać przez "Bulwar Molo" i zawijać się w rollo. Świetnie wypadły "Dwupłatowce", instrumentalny "Opat" o opacie Hackim i "Indianin" by następnie znów uderzyć punkowym szałem w "Białej Sierści". Odrobina rozrzewnienia przyszła w "Girls from Rewa Boys from Hell", ta zaś ustąpiła miejsca spacerowi nad "Bałtyk nocą", do "Jądra miasta", a także "Po południu Mechowo" z którego udałem się wraz z Kievami na "8 lat w Tybecie". Na bis nie zabrakło mojej ulubionej "Karoliny Kodeiny" (która niestety przestała być taka drapieżna jak kiedyś), jeszcze bardziej post rockowego niż zazwyczaj "Hexengrund" i fantastycznego "Pump Up The Jam".
Michał Miegoń nie skacze już po scenie tak szaleńczo i opętańczo jak dawniej, ale i tak tryska energią, humorem i zaraźliwą radością, która udziela się także numerom z każdej płyty. Kiev Office to jeden z nielicznych lokalnych zespołów, który nigdy się nudzi niezależnie od tego ile razy się ich widziało na żywo. Interesująco uzupełniał się z nim poetycki projekt Kutabuk, który najbardziej podobał mi się ze strony instrumentalnej, aniżeli tekstowej. Poza tym deklamacje wierszy, czytanych z kartek niczym na zwykłym wieczorze poetyckim, nie do końca współgrały moim zdaniem z warstwą tła muzycznego. Przydałaby się do tego większa modulacja głosem, jakieś linie wokalne, a już na pewno jakiś większy ruch performatywny, samo stanie w miejscu i czytanie z kartek wyglądało dość przytłaczająco. Trochę szkoda, bo enigmatyczny i interesująco zapowiadający się projekt mógł okazać się czarnym koniem wydarzenia, a okazał się jedynie ciekawostką, która ledwie zazębiała się z wciąż porywającym Kiev Office.
Kolejna dawka Miegoniowej groteski przyszła w "Daj mu jeść", która płynnie przeszła w "Antona Globbę" z płyty pod tym samym tytułem (niemal cofnąłem się w czasie, znów słuchając tego numeru w nie istniejącej już sopockiej Papryce), by następnie pójśc skakać przez "Bulwar Molo" i zawijać się w rollo. Świetnie wypadły "Dwupłatowce", instrumentalny "Opat" o opacie Hackim i "Indianin" by następnie znów uderzyć punkowym szałem w "Białej Sierści". Odrobina rozrzewnienia przyszła w "Girls from Rewa Boys from Hell", ta zaś ustąpiła miejsca spacerowi nad "Bałtyk nocą", do "Jądra miasta", a także "Po południu Mechowo" z którego udałem się wraz z Kievami na "8 lat w Tybecie". Na bis nie zabrakło mojej ulubionej "Karoliny Kodeiny" (która niestety przestała być taka drapieżna jak kiedyś), jeszcze bardziej post rockowego niż zazwyczaj "Hexengrund" i fantastycznego "Pump Up The Jam".
Michał Miegoń nie skacze już po scenie tak szaleńczo i opętańczo jak dawniej, ale i tak tryska energią, humorem i zaraźliwą radością, która udziela się także numerom z każdej płyty. Kiev Office to jeden z nielicznych lokalnych zespołów, który nigdy się nudzi niezależnie od tego ile razy się ich widziało na żywo. Interesująco uzupełniał się z nim poetycki projekt Kutabuk, który najbardziej podobał mi się ze strony instrumentalnej, aniżeli tekstowej. Poza tym deklamacje wierszy, czytanych z kartek niczym na zwykłym wieczorze poetyckim, nie do końca współgrały moim zdaniem z warstwą tła muzycznego. Przydałaby się do tego większa modulacja głosem, jakieś linie wokalne, a już na pewno jakiś większy ruch performatywny, samo stanie w miejscu i czytanie z kartek wyglądało dość przytłaczająco. Trochę szkoda, bo enigmatyczny i interesująco zapowiadający się projekt mógł okazać się czarnym koniem wydarzenia, a okazał się jedynie ciekawostką, która ledwie zazębiała się z wciąż porywającym Kiev Office.
Zdjęcia własne. Więcej zdjęć na naszym facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz