sobota, 19 sierpnia 2017

Decapitated - Anticult (2017)


Można mieć za złe, że Decapitated nie gra już tak technicznie jak kiedyś i że nowy materiał kontynuuje bardziej stylistykę znaną z udanej "Blood Mantra" aniżeli z pierwszych do dzisiaj robiących ogromne wrażenie płyt. Na najnowszym "Anticult" rewolucji nie ma, ale jedno jest pewne, że krośnieńska grupa wciąż jest jednym z najmocniejszych i najlepszych polskich zespołów parających się death metalem... 

Już z okładki nawiązuje się do poprzednika, o którym na naszych łamach pisała Milena Barysz (tutaj) bowiem dłonie, które tajemnicza postać wyciągała na "Blood Mantra" ku nam, tym razem dominują na grafice i są przebite mnóstwem gwoździ. Oczywiście, o ile założyć że to te same dłonie. Poza tym grafika, mimo, że nie jest według mnie szczególnie atrakcyjna, to znakomicie obrazuje zniewolenie człowieka religią, polityką i szeroko pojętym społecznym wypaczeniem i niezrozumieniem. Po jednym gwoździu na każdy. To także odniesienie, oczywiście dużo brutalniejsze, do samego Chrystusa, którego do krzyża przybito właśnie gwoździami, co prawda pojedynczymi, ale jest to czytelne odniesienie. Daleki jestem od mówienia, że to obrazoburcze i wstrętne, bo nie jestem religijnym dewotem, ale na pewno jest to nawiązanie bardzo dosłowne. Jak gwoździe są też zawarte na płycie utwory, które zapełniły niespełna trzydzieści osiem minut krążka. Nie są to jednak gwoździe do kariery Decapitated (a przynajmniej nie dosłownie), a gwoździe wymierzone w kierunku sięgających po tę płytę, bo słucha się go naprawdę dobrze.

Bardzo dobrze zaczyna się "Impulse", który uderza szybkim riffem i rozpędzoną perkusją, nie szczędząc ciężaru i melodii, a nawet dawnego technicznego pierdolnięcia, które charakteryzowało pierwsze płyty. Tak się jednak składa, że to tylko namiastka tamtego brzmienia, bo słychać też, że jest to wyraźna kontynuacja poprzedniej płyty. Równie interesujący i jeszcze bardziej rozpędzony jest utwór drugi, czyli "Deathvaluation". Tu również nie sporej dawki melodyjności, która wcześniej w muzyce Decapitated raczej nie występowała, a przynajmniej nie w takim stopniu. To także bardzo, jak na ramy gatunku, przebojowy kawałek - wpadający w ucho i idealnie nadający się do zapętlania. Mocne i naprawdę dobre wrażenie robi następujący po nim "Kill the Cult", który ponownie uderza potężnym i energetycznym riffem i rozpędzoną perkusją. Skojarzenia z Soulfly (tylko z dużo lepszym skutkiem) czy Lamb Of God nie powinny być tutaj obce, ale o powtarzalności czy kopiowaniu nie ma mowy. Po nim soczyście wjeżdża jeszcze bardziej melodyjny, ale i nie stroniący od duchoty "One Eyed Nation". To także jeden z najmocniejszych punktów płyty, który w swoich najbardziej rozpędzonych fragmentach też delikatnie przypomina o dawnym Decapitated, ale niestety ponownie tylko w niewielkim stopniu.


Bardzo surowy i równie szybki jak poprzednie jest także kolejny numer noszący tytuł "Anger Line", który należy do grupy o podwyższonym ryzyku zapętlania. Prawdziwą perełką jest "Earth Scar" ze swoim dusznym, dość powolnym w stosunku do reszty płyty tempem, ostrym riffem, melodyką i świetną atmosferą. Tu także wyraźnie odbija się thrashowo-groove'owa stylistyka, którą tak bardzo lubi Cavalera, ale Decapitated na takie granie ma pomysł, a przede wszystkim robi to niezwykle świeżo i atrakcyjnie. Po nim nie ma zmiłuj, bo po szybkim, wściekłym outrze poprzednika wtacza się duszny, usypiający czujność gitarowy wstęp utworu "Never", który już po chwili uderza kolejną dawką świetnych riffów w których nie brakuje melodyjności i agresji. Na sam koniec niespełna czterdziestominutowego krążka panowie nawet nie myślą o tym żeby zwolnić i rzucają jeszcze jednym mocnym numerem noszącym tytułem "Amen". Idealnie łączy się z gitarową duszną klamrą, która jak zaczynała tak samo kończy poprzedni numer, od razu wytaczając ciężki riff i perkusyjne tło pełne budowania klimatu i blastów.

"Anticult" to album bardzo udany, spójny i solidny, a nawet lepszy od swojego poprzednika - wżerający się w czerep, nie nużący i nadający się do wielokrotnego zapętlania. Decapitated nie zapomina na nim o swoich korzeniach, ale jednocześnie jeszcze bardziej stawia na prostotę, ciężar, a nawet brudniejsze brzmienie. Z całą pewnością jest to też jeden z najlepszych albumów krośnieńskiej ekipy niestrudzenie dowodzonej przez Vogga, ale mam jedno małe zastrzeżenie: obecny perkusista, bardzo uzdolniony dwudziestosiedmioletni gdynianin Michał Łysiejko niespecjalnie na tym albumie się wysilił. Gra bardzo dobrze, dotrzymując kroku mocnym gitarom, ale jego gra jest miejscami zbyt prosta, zbyt oczywista, zwłaszcza gdy ma się pamięci jego bardzo klimatyczną grę na obu krążkach formacji Morowe, ale po prostu czegoś mi tutaj brakowało. Fani porządnego death metalowego łomotu (z przyległościami) na pewno jednak będą zadowoleni, bo Decapitated to wciąż grupa, która jest ścisłą czołówką takiego grania w naszym kraju i "Anticult" znakomicie to potwierdza. Ocena: 9/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz