poniedziałek, 27 kwietnia 2015

WNS Polski XVII: Komety, Muchy, Plug & Play


Opóźniony, ale dotarł!
Napisał: Marcin Wójcik

Rozliczenia podatkowe można składać do trzydziestego kwietnia. Jeśli chodzi o płyty „niezdążone”, ten termin również mieści się w granicach tolerancji. W tej części WNS-u  wpadniemy do kumpli z polskiego podwórka, a do każdego dotrzemy spóźnionym pociągiem pospiesznym.”Odjazd!”

1. Komety – Paso Fino

Komety można określić mianem „najbardziej znani z nieznanych”. O zespole oraz Lesławie, liderze grupy, można przeczytać i usłyszeć co nieco nawet w mediach stricte mainstreamowych. Mimo to wciąż pozostają jednak zespołem alternatywnym. Warszawiacy grają razem od 2002 roku i mają na swym koncie już cztery albumy studyjne. Najświeższa, rzeczona płyta ujrzała światło dzienne 14 marca roku szczerego.

„Paso Fino” zawiera jedenaście kompozycji o standardowych długościach. Piosenkowe formy, mocno osadzone na gitarowym fundamencie szybko wpadają w ucho, pieszcząc małżowinę jak język kochanki. Komety to przede wszystkim przejmujący tekst na wysokim poziomie literackim, który stanowi rdzeń każdego ich utworu. Nie sposób pominąć też faktu, że zespół pisze i śpiewa po polsku i robi to naprawdę dobrze, z czym różnie bywa zarówno w głównym nurcie jak i offie. Dobre wrażenie sprawia również prostota okładki – dominują na niej jesienne barwy i przypomina nieco prace Andy’ego Warhola.

„Bal Nadziei” to utwór otwierający i promujący krążek. Brzmi bardzo świeżo i jest pełen świetnych smaczków, takich jak wiodąca rola dęciaków, czy pojawiający się tu i ówdzie wibrafon. Dobry materiał na radiowy przebój. Godna uwagi jest również „Ulica Kasprowicza” – to kompozycja, w której mocno słychać echo lat siedemdziesiątych. Flety i klawisz przypominają motywy muzyczne z polskich filmów i seriali tamtego okresu, a całości klimatu dopełnia oczywiście frapujący tekst. „Ty i Twój cień” to bardzo beatlesowska kompozycja, oparta na gitarze akustycznej. Przypomina trochę piosenki zespołów The Fruitcakes czy Tymon & The Transistors pisanych w podobnym stylu, choć niewątpliwie mocną stroną Komet jest silnie zarysowany polski pierwiastek, z którym u wcześniej wymienionych jest trochę gorzej.

„Paso Fino” to album absolutnie godny uwagi, abstrahując już od marki jaką są Komety. Brzmi świeżo, choć nie brak mu całej palety nawiązań do wzorów z lat dawnych, uznanych przez wielu za najlepsze. Grupa doskonale operuje polskim językiem, osadzając swoje muzyczne historie w polskim kontekście kulturowym. Myślę, że to świetny wzór dla innych, nieco młodszych kapel i materiał na dobry produkt eksportowy polskiej kultury, który dałby świetny przykład na to, że „Polak potrafi” i nie ma się czego wstydzić na legendarnym „zachodzie”, w którego cieniu jakaś niewyjaśniona i głupia siła każe nam pozostawać. Niestety, momentami album się dłuży. W moim odczuciu jedenaście piosenek, nawet tak dobrych, to jednak ciut za dużo. Ponadto nie porywał mnie i wciąż nie porywa głos Lesława. Mimo dużego szacunku do niego, jako muzyka i autora tekstów, brakuje mi tego tajemniczego X w wokalach. Ocena: 8,5/10


2. Muchy – Karma Market

Muchy, podobnie jak Komety, można zakwalifikować do tej samej kategorii. Poznaniacy grają nieco krócej od Warszawiaków, choć ich dorobek rysuje się podobnie i to samo można powiedzieć o ich „popularności” jako zespołu „niepopularnego”.

Album „Karma Market” został wydany 14 października roku dwa tysiące szczerego. Na krążku znalazło się dziewięć kompozycji, w tym trzy anglojęzyczne, natomiast czas trwania poszczególnych kawałków nie przekracza znacząco czterech minut.
Pierwsze dźwięki witające słuchacza to „Odkąd”. Pierwsze nuty generuje gitara podłączona do dziwacznego efektu typu wah-wah (czyżby Whammy?), który nasuwa śmiałe skojarzenia z… The Prodigy. Kompozycja jest bardzo energetyczna, z charakterystycznym brudkiem, pełna werwy, a całość świetnie dopełnia lekko przesterowany wokal. „Nic się nie stało” to z kolei porywająca i zapadająca w pamięć linia basu. Często wspominam o mojej słabości do tego instrumentu, więc tym razem nie może być inaczej. W sekcji rytmicznej istotną rolę odgrywają również perkusjonalia, natomiast gitary zostały ograniczone do pojedynczych pojękiwań, okraszonych odrobiną pogłosu, podkreślającego również podkreśla wokale - łagodne i przyjemne dla ucha. „Nic się nie stało” to mój zdecydowany faworyt. Do tych spokojniejszych momentów albumu zalicza się również „Biały Walc”. Tutaj głosowi towarzyszą już tylko gitary, a mniej więcej pod koniec dołącza perkusja i następuje rozwiązanie. Prosto i pięknie.

„Karma Market” emanuje dojrzałością, zwłaszcza jeśli ma się na względzie poprzednie albumy grupy. Płyta składa się ze świeżych i przemyślanych kompozycji na światowym poziomie. Ma swój własny mikroklimat, który łatwo wchłania słuchacza, zwłaszcza, jeśli ten słucha „Karmy” wieczorem lub w nocy. Oprócz doskonałości technicznej krążek się nie dłuży i ze świecą szukać momentów nudniejszych, czy rozciągniętych. Postęp czasu słychać także w wokalach, które również wydają się być dojrzalsze i głębsze niż w poprzednich latach. Ocena: 9/10

 
3. Plug & Play – Dancing Like Madonna SP


Singiel „Dancing Like Madonna” jako jedyne wydawnictwo opisane w niniejszym artykule zostało wydane w roku pięknistym, a ściślej 23 lutego. Jest to zapowiedź zbliżającego się wielkimi krokami długograja od naszych lubelskich pop - przyjaciół, na który czekam już z niekrytą niecierpliwością.

Na singlowej płytce znalazły się dwie wersje utworu „Dancing like Madonna” oraz piosenka „Holy Dusk”.  Okładka charakteryzuje się ciekawą, popową okładką z disco-futrem jako tłem, oraz motywem dwukolorowego koła na pierwszym planie.

„Dancing Like Madonna” rozpoczynają pierwsze słowa wokalisty, do których szybko dołączają instrumenty, wśród których prym wiedzie nienachlany syntezator. Piosenka jest, jak na pop przystało, taneczna i rytmiczna i mimo jej świeżości słychać na niej echa muzyki popularnej lat 80. Szybko zapada w pamięć i chętnie się do niej wraca. Druga wersja singla „Dancing…” jest opatrzona dopiskiem „(demo)”. Tutaj zamiast naturalnej perkusji muzycy użyli elektronicznej, która w moim mniemaniu lepiej uwydatnia walory tej piosenki i nieco bardziej kieruje kompozycję w stronę parkietu, oczywiście nie ujmując jej ambicji. Większą rolę odgrywa tu syntezator, również bardziej dyskotekowy i bardziej w stylu lat 80. Gdybym miał wybierać, to skłoniłbym się bardziej ku wersji demo. Naprawdę lubię tańczyć.

Dodatkiem do piosenki „Dancing like Madonna” jest „Holy Dusk”, to dobry zabieg, albowiem sprawia, że singiel jest nieco bardziej różnorodny i częściej będzie umieszczany w odtwarzaczu. „Holy Dusk” jest piosenką nieco bardziej „płynącą”, ze spokojniejszym rytmem, wolniej wyśpiewanymi frazami i „podwodnie” brzmiącymi instrumentami, co kojarzy się trochę z pewnym gdyńskim duetem Borowski/Miegoń.

Nie pozostaje zatem nic innego, jak poczekać jeszcze odrobinę na najnowsze LP. Jesteśmy czujni. Ocena: 4,5/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz