niedziela, 26 kwietnia 2015

Weekend Węgierski XXI: Thy Catafalque (6) Gire - Gire (2007)


Od wydanego pod własnym nazwiskiem "Erika Szobaja" minęły dwa lata, jednak Tamas Katai nie spieszył się z realizacją kolejnego albumu swojej macierzystej formacji, czyli Thy Catafalque. Ten pojawił się dopiero w kolejne dwa lata później, w międzyczasie jednak nie próżnował, bowiem wraz z formacją Gire wydał pierwszą i jedyną pełnometrażową płytę tego zespołu. W dwudziestym pierwszym Wydziale Węgierskim przyjrzymy się i przysłuchamy krążkowi zatytułowanemu po prostu "Gire".

Gire istniało w latach 1995 - 2007. Do 2007 roku Gire wydało sześć demówek: "On Dist." w 1996, "Energire" w 1999, jednoutworową "Hét madár" w 2000, "Metabiosis" w 2002 oraz "V" w 2003 i  "Nádak, erek" w 2004 roku.   Jedyny pełnometrażowy album, który swoją premierę miał 2 lutego 2007 roku, powstał przy udziale basisty Balázsa Hermanna, gitarzysty i wokalisty Zoltána Kónya oraz Tamasa Katai grających na instrumentach klawiszowych i automatach perkusyjnych. Gościnnie muzyków wsparli: skrzypaczki Anita Bíró i Ágnes Tóth oraz wokaliści Judit Sarkadi, Lambert Lédeczy i Tamás Rozsnyai. Był to ostatnie wydawnictwo tej grupy, rozwiązała się bowiem w tym samym roku z inicjatywy Kónya, który stracił zapał do dalszego grania oraz Hermanna, który wyjechał do Szkocji. Ostatni wspólny koncert pod tym szyldem zagrali 22 września w miejscowości Hódmezõvásárhely w południowo-wschodniej części Węgier, na Wielkiej Nizinie Węgierskiej, w komitacie Csongrád. W 2014 roku pojawił się obszerny split zawierający nagrania z dema "On Dist." oraz trzech innych projektów Gort, Namtar oraz Towards Rusted Soil (w pierwszym i ostatnim również grał Tamas Katai, dlatego do tego wydawnictwa wrócimy na samym końcu cyklu).

Pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę to świetna okładka, która przywodzi na myśl tę która zdobi "Wildhoney" Tiamat. Pod względem bardzo zbliżonej kolorystyki wręcz siostrzana, choć znacznie różniąca się elementami. Naskalne malowidła, odciski skorup, kwiatowa ornamentyka i mały smok drzemiący pośród czegoś co przypomina plaster miodu. Z kolei na samej płycie znalazło się jedenaście kompozycji, a zaczyna bardzo dobry (zwłaszcza w końcowym instrumentalnym pasażu) "Zöld zivatar" czyli "Zielona burza". Ten numer od początku uderza ciężkimi gitarami, bogatym klawiszowym tłem oraz mocną perkusją, choć samo brzmienie może wydać się nieco za głośne. Pod względem lirycznym Tamas (odpowiedzialny także za słowa) ponownie porusza kwestie samotności, przemijania i jesieni. Kolejny numer to "Aranyhajnal" czyli "Złoty Świt". Tu także uderza w nas mocny riff i klawiszowe tło oraz intensywna perkusja. Blackowo-deathowe elementy w intrygujący sposób łączą się z industrialnym szlifem, progresywą oraz gotyckimi domieszkami. "Hét madár" czyli "Siódmy ptak" to trzecia, nieco lżejsza propozycja. Tę otwiera znakomity riff i po chwili uderza perkusja. Nie brakuje klawiszowego tła i intensywnego, ciężkiego brzmienia.



Kolejnym jest "Éjmély", który zaczyna się w tym samym momencie, w którym kończy się utwór poprzedni. Od samego początku buduje się w nim napięcie i nie brakuje świetnych rozwiązań kompozycyjnych łączących melodię, atmosferę i ciężar. "Az őzek futása" ("Ucieczka jelenia") to piąty numer i tutaj również dzieje się sporo ciekawych rzeczy (jakże fantastyczny finał!). Nie ustępuje mu również "Törjön testünk!" ("Wyzwól swoje ciało!"), który od samego początku dosłownie porywa energią i niezwykle szybkim tempem przywodzącym na myśl jakąś podkręconą o death/black metal wersję Nine Inch Nails czy nawet Rammsteina. W kolejnym zatytułowanym "Bábel" mamy do czynienia nie tyle z pomieszaniem mowy przez Boga, ile biblijną powodzią i szeregiem innych nieszczęść i plag, które dosięgły człowieka. Tutaj również jest mnóstwo świetnych riffów i intensywnego energetycznego tempa. Ósmym kawałkiem jest  "Eocén expressz", który otwierają etniczne dźwięki skrzypiec przywodzących na myśl Apokaliptykę, ale już po chwili znów pojawia się mocna gitarowa ściana, która ponownie wbija w fotel.


Po nim pojawia się "Nyártáj" w którym nie zwalniamy ani na moment, bo od samego początku atakuje nas kolejny mocny riff i znakomite klawiszowe tło. Zbliżając się do końca, na przedostatniej pozycji uderza w nas rozpędzony "Trans Expressz" będący coverem zapomnianej węgierskiej formacji Necropsia. Tu także czeka nas porcja ciężkich riffów, melodyjnych klawiszy i świetnego tempa. Nie znam oryginału, ale także ten numer w wykonaniu Gire wypada naprawdę dobrze i powinien porwać każdego wielbiciela takich mieszanek stylistycznych. Na finał ponad dziewięciominutowy utwór "Nádak, erek" (dłuższy w stosunku do dema o cztery sekundy). W nim odrobinę zwalniamy, choć i tu nie brakuje mocnego riffu i niepokojącego klimatu.

Nie mam wątpliwości, że to album bardzo intensywny, ciężki i zdecydowanie wart uwagi nie tylko dla wielbicieli twórczości Tamasa Katai i jego Thy Catafalque, ale także wszystkich tych, którzy lubią ekstremalne odmiany metalu. Nie brakuje tutaj melodii, mnóstwa ciekawych riffów, ciężaru i ogromnej ilości pomysłów, którymi można by obdarzyć kilka podobnych kapel. Jest to także płyta dość eklektyczna w formie, ale jednocześnie bardzo atrakcyjna. Jedynym pełnym wydawnictwem podsumowali swoją twórczość w sposób niezwykły i do dziś robiący piorunujące wrażenie. Obok Gire po prostu się nie da przejść obojętnie, a do tej płyty będziecie wracać nader często. Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz