Minął zaledwie rok od pierwszej, debiutanckiej płyty malarza i muzyka Bronisława Ehrlicha, ukrywającego się pod pseudonimem Bruno Światłocień. Z Brunem Światocieniem lepiej nie zadzierać, co wiemy już z okładki intrygującego, pierwszego albumu. W tym roku, akurat na jesień pojawiła się zaś druga część tamtego krążka, który został zatytułowany po prostu "Czerń i cień II". Tym razem jednak został nagrany przez pełen skład. Czy wyszło to Brunowi Światłocieniowi na dobre?
Zmianę, do tego pozytywną, słychać już od pierwszego utworu na płycie, czyli od utworu tytułowego "Czerń i Cierń". Żywa perkusja i wyraźne gitary, wybijają się na pierwszy plan nadając całości jeszcze bardziej tajemniczego i mrocznego klimatu niż na poprzednim albumie. Drugim numerem jest znakomity "Powiew morza", który podobnie jak otwierający płytę tytułowy, rozpoczyna się od perkusji i zimnego, nisko strojonego basu. Powolne tempo jednak nie jest tutaj całym muzycznym zabiegiem, w tle pojawiają się dźwięki, której nadają całości delikatnej melodii, jak gdyby miały być wspomnianą w tytule morską bryzą. Jest też znakomite lekko shoegaze'owe rozwinięcie na finał. Instrumentalny "Pieśń III" zdaje się z początku kontynuować nieco uśpione zakończenie, ale akustyczny wjazd to jedynie zmyłka. Po chwili jest już transowo, chłodno i pulsująco. Atmosferą przypomina trochę Lunatic Soul Mariusza Dudy, czy niektóre fragmenty shoegaze'owo - black metalowej awangardy francuskiej spod znaku Les Discrets czy Arctic Plateau, choć bez nagłych gitarowych ścian.
Gdy już jesteśmy rozluźnieni, czeka nas spotkanie z "Wyrodnymi Matkami". Wracamy do mroczniejszego, wręcz gotyckiego grania, gdzieś z pogranicza XIII Stoleti i Bauhaus. Elektronika znakomicie łączy się tu z noise'owymi gitarami i basem, który razem z perkusją buduje duszną atmosferę. Świetnie wypada krótki "Psychoblues" będący jeszcze bardziej gotyckim w atmosferze niż poprzednik, jak również równie mroczny, lekko kołyszący "Szum", w którym na pierwszym planie mamy perkusję, a dopiero gdzieś w tle gitary, elektronikę i głos Bronisława Ehrliha. W wolnym, smutnym brzmieniu utrzymany jest także bardzo dobry "Wierny sługa". Klimatu dodają tutaj krzyki wplecione w tle, jak gdyby potępieni lub płonący na stosie uczestniczyli w nagrywaniu tej płyty, lub nawet jak gdybyśmy płynęli z Charonem przez Styks. Ciary na plecach? To za mało powiedziane - spróbujcie tego utworu posłuchać w środku nocy, w ciemnym nieoświetlonym pokoju i koniecznie z zamkniętymi oczami... a do tego jeszcze poszarpana, niepokojąca partia saksofonu w jego końcowej części.
Przedostatnim numerem na płycie jest "Pieśń Refleksyjna". Tak naprawdę cała płyta jest nastawiona na refleksję, przemyślenia niekoniecznie łatwe i przyjemne, ale tu również igra się z nami emocjami i muzycznymi skojarzeniami. Jest tu coś z zimno falowego punk rocka, gotyku, a nawet z pierwszej płyty. Nieprzespane noce... - zaiste, bezsenna to muzyka, a przy tym niezwykle klimatyczna. Klamra, czyli ostatni dziewiąty utwór to "Czerń i cień II", będący kontynuacją otwierającego album numeru i jednocześnie jakby wieńczący płytę pierwszą. Tu znów jest wolno, duszno, choć można też odnieść wrażenie nadziei, dalekich promyków Słońca prześwitujących spomiędzy konarów drzew. Możliwe, że to ów Duch Lasu przybliżył się bardziej i chwytając nas za dłoń prowadzi do swojego Królestwa, w ostatnią z możliwych w życiu podróży...
Pisząc o tej płycie nie można nie wspomnieć o okładce. Z przodu mamy zdjęcie kolejowego mostu sfotografowanego od dołu - monumentalizm, przytłoczenie, ludzie tacy maluczcy wobec spraw wszelakich. Z tyłu zaś, jeszcze ciekawsza fotografia. Przywodząca na myśl okładkę "For the Journey" Threshold również przedstawia tory i majaczącą na ich końcu postacią. Tym razem jednak tory znajdują się w lesie, a postać może być pozostałą po jakimś wypadku kolejowym duszą, lub żyjącego pośród lasów ducha, który się nim opiekuje i przeprowadza na drugą stronę zbłąkanych. Niejednoznaczność, niewypowiedzialność - właśnie takie obrazy są idealnym odzwierciedleniem zawartości tej płyty. Płyty mrocznej, niełatwej w odbiorze, odrobinę może przydługiej, ale niezwykle wciągającej mimo swojego ponurego i zimnego brzmienia. Ocena: 9/10
Zmianę, do tego pozytywną, słychać już od pierwszego utworu na płycie, czyli od utworu tytułowego "Czerń i Cierń". Żywa perkusja i wyraźne gitary, wybijają się na pierwszy plan nadając całości jeszcze bardziej tajemniczego i mrocznego klimatu niż na poprzednim albumie. Drugim numerem jest znakomity "Powiew morza", który podobnie jak otwierający płytę tytułowy, rozpoczyna się od perkusji i zimnego, nisko strojonego basu. Powolne tempo jednak nie jest tutaj całym muzycznym zabiegiem, w tle pojawiają się dźwięki, której nadają całości delikatnej melodii, jak gdyby miały być wspomnianą w tytule morską bryzą. Jest też znakomite lekko shoegaze'owe rozwinięcie na finał. Instrumentalny "Pieśń III" zdaje się z początku kontynuować nieco uśpione zakończenie, ale akustyczny wjazd to jedynie zmyłka. Po chwili jest już transowo, chłodno i pulsująco. Atmosferą przypomina trochę Lunatic Soul Mariusza Dudy, czy niektóre fragmenty shoegaze'owo - black metalowej awangardy francuskiej spod znaku Les Discrets czy Arctic Plateau, choć bez nagłych gitarowych ścian.
Gdy już jesteśmy rozluźnieni, czeka nas spotkanie z "Wyrodnymi Matkami". Wracamy do mroczniejszego, wręcz gotyckiego grania, gdzieś z pogranicza XIII Stoleti i Bauhaus. Elektronika znakomicie łączy się tu z noise'owymi gitarami i basem, który razem z perkusją buduje duszną atmosferę. Świetnie wypada krótki "Psychoblues" będący jeszcze bardziej gotyckim w atmosferze niż poprzednik, jak również równie mroczny, lekko kołyszący "Szum", w którym na pierwszym planie mamy perkusję, a dopiero gdzieś w tle gitary, elektronikę i głos Bronisława Ehrliha. W wolnym, smutnym brzmieniu utrzymany jest także bardzo dobry "Wierny sługa". Klimatu dodają tutaj krzyki wplecione w tle, jak gdyby potępieni lub płonący na stosie uczestniczyli w nagrywaniu tej płyty, lub nawet jak gdybyśmy płynęli z Charonem przez Styks. Ciary na plecach? To za mało powiedziane - spróbujcie tego utworu posłuchać w środku nocy, w ciemnym nieoświetlonym pokoju i koniecznie z zamkniętymi oczami... a do tego jeszcze poszarpana, niepokojąca partia saksofonu w jego końcowej części.
Przedostatnim numerem na płycie jest "Pieśń Refleksyjna". Tak naprawdę cała płyta jest nastawiona na refleksję, przemyślenia niekoniecznie łatwe i przyjemne, ale tu również igra się z nami emocjami i muzycznymi skojarzeniami. Jest tu coś z zimno falowego punk rocka, gotyku, a nawet z pierwszej płyty. Nieprzespane noce... - zaiste, bezsenna to muzyka, a przy tym niezwykle klimatyczna. Klamra, czyli ostatni dziewiąty utwór to "Czerń i cień II", będący kontynuacją otwierającego album numeru i jednocześnie jakby wieńczący płytę pierwszą. Tu znów jest wolno, duszno, choć można też odnieść wrażenie nadziei, dalekich promyków Słońca prześwitujących spomiędzy konarów drzew. Możliwe, że to ów Duch Lasu przybliżył się bardziej i chwytając nas za dłoń prowadzi do swojego Królestwa, w ostatnią z możliwych w życiu podróży...
Pisząc o tej płycie nie można nie wspomnieć o okładce. Z przodu mamy zdjęcie kolejowego mostu sfotografowanego od dołu - monumentalizm, przytłoczenie, ludzie tacy maluczcy wobec spraw wszelakich. Z tyłu zaś, jeszcze ciekawsza fotografia. Przywodząca na myśl okładkę "For the Journey" Threshold również przedstawia tory i majaczącą na ich końcu postacią. Tym razem jednak tory znajdują się w lesie, a postać może być pozostałą po jakimś wypadku kolejowym duszą, lub żyjącego pośród lasów ducha, który się nim opiekuje i przeprowadza na drugą stronę zbłąkanych. Niejednoznaczność, niewypowiedzialność - właśnie takie obrazy są idealnym odzwierciedleniem zawartości tej płyty. Płyty mrocznej, niełatwej w odbiorze, odrobinę może przydługiej, ale niezwykle wciągającej mimo swojego ponurego i zimnego brzmienia. Ocena: 9/10
Fantastycznie to brzmi...
OdpowiedzUsuń