Czwarty album studyjny Szwedów z Bloodbath pojawia się po sześciu latach od poprzednika. W dodatku z nowym człowiekiem za mikrofonem, nowym w tym zespole, bo przecież doskonale znanym z Paradise Lost. Mikaela Åkerfeldta (dzierżącego funkcję wokalisty na dwóch płytach studyjnych i dwóch epkach) oraz Petera Tägtgrena (śpiewającego na jednym albumie, znanego z Hypocrisy i Pain) zastąpił bowiem Nick Holmes. Czy nowy Bloodbath dorównuje poprzednim? Sprawdźmy...
Pierwszą rzeczą zwracającą uwagę jest okładka płyty. Zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych. Cmentarz i poraniona, wymęczona kobieta/zakonnica przypominająca Matkę Boską trzyma w dłoniach czaszkę prawdopodobnie tragicznie zmarłego syna. I ten ponury, czarno-biały kolor, okraszony odrobiną czerwieni na tytule płyty. Dosadne i bardzo wymowne. Bez trupów, flaków i fekalii. Igranie z religią katolicką, ze skojarzeniami z Pietą, czy nawet Mona Lisą. Gdy już napatrzymy się na grafikę wykonaną przez meksykańskiego (demonicznie wyglądającego) artystę Nestora Avalosa Zarate, puszczamy płytę i od początku jest przede wszystkim solidnie, ale po kolei.
Na płycie znalazło się jedenaście kawałków o łącznym czasie prawie czterdziestu siedmiu minut. Mamy więc do czynienia z najdłuższym jak dotychczas albumem Bloodbath, choć wcale nie różniącym się znacznie pod tym względem od poprzednich, bowiem wszystkie oscylowały w zbliżonym nieco ponad czterdziestominutowym czasie. Otwiera całkiem niezły "Let the Stillborn Come To Me", w którym słychać, że brzmieniowo zwrócono się w stronę początków grupy. Inny jest też growl Holmesa. Nie stara się naśladować ani Åkerfeldta, ani Tägtgrena i chwała mu za to. Jest też jeszcze melodyjniej niż na poprzednich albumach, co również jest sporą zaletą. Dobrze wypada "Total Death Exhumed" w którym można odnieść wrażenie stylistycznego nawiązywania do black metalu. Jest ciężko, dość mrocznie i klimatycznie, choć trzeba przyznać, że większego szału nie ma. Nieco wolniejszy "Anne" jest równie udany, ale ma się silne wrażenie, że wcześniej (nie tylko u Bloodbath) podobne dźwięki już słyszało. Odnoszę jednak wrażenie, że im dalej tym bardziej siłowy staje się wokal Holmesa i średnio po prostu pasuje do warstwy muzycznej.
Czwartym numerem jest "Church of Vasitas" i jest to jeden z lepszych na płycie. Również dość wolny, nawet duszny,z ciekawą partią chóru na początku i pobrzmiewającą w tle głęboko pod gitarami. Dobrze wypada szybki "Famine of God's Word", choć znów można odnieść wrażenie, że Holmes tu wyraźnie nie pasuje. Interesujący jest również kolejny, "Mental Abortion" w którym na chwilę wraca się do bardziej old schoolowego grania, do jakiego przyzwyczaił Bloodbath na poprzednich płytach. W kolejnym "Beyond Cremation" nie zwalniamy tempa, tu także jest bardziej klasycznie, choć i tutaj sięga się po bardziej blackowe zabiegi stylistyczne. Ósmy numer na płycie nosi tytuł "His Infernal Necropsy" i również jest jednym z ciekawszych fragmentów. Czasem można też odnieść skojarzenia z niderlandzką szkołą death metalu, jednak będzie to skojarzenie dość dalekie i niekompletne, Szwedzi mają jedna nieco inne podejście do tego gatunku niż Holendrzy, nawet jeśli riffy i założenia stylistyczne są do siebie łudząco wręcz podobne. Zbliżając się do końca, otrzymujemy kolejny walec "Unite In Pain", w którym również nie brakuje melodii i ciężaru. Przedostatni, bodaj najszybszy i najcięższy "My Torturer" jest także najlepszym pod względem wokalnym. Dopiero właśnie przy końcówce zaczynamy się do Holmesa powoli przekonywać. Na finał, otrzymujemy numer tytułowy, będący doskonałym ukoronowaniem albumu. Tu ponownie pojawiają się chóry (mszalne zaśpiewy), wolne i ciężkie tempa czy ostre, wgniatające w ziemię riffy,. Tu również znakomicie wypada Holmes. Szkoda, że cała płyta nie jest taka jak te dwa kończące ją numery.
"Grand Morbid Funeral" w swojej klasie jest bardzo dobrym albumem, potężnym i porządnie zrealizowanym. Paradoksalnie jego najsłabszym ogniwem nie jest powtarzalność motywów, a nowy nabytek, czyli Holmes. Trzeba dać mu jednak szansę i spróbować zaakceptować. Mi zaakceptowanie Holmesa przychodziło z trudem, choć doceniam mroczniejszy i brudniejszy ton jego wokaliz. Niektórzy będą rozczarowani tą drastyczną zmianą i idącą za nią nieco inną stylistyką grania, jednak to wciąż ten sam Bloodbath. Prawdopodobnie dla wielu będzie to album traktowany trochę po macoszemu, ale sądzę, że na kolejnym (być może ponownie z Holmesem) dopiero skopią tyłki wielbicielom death metalu. Zmiana wokalisty zawsze bowiem wiąże się z nieco innym obliczem zespołu, de facto debiutującym ponownie, zwłaszcza jeśli wraca po kilku latach studyjnego milczenia.Wreszcie, to naprawdę niezły powrót, choć liczyłem na coś lepszego. Ocena: 8/10
Noooo, może być ;)
OdpowiedzUsuń