poniedziałek, 3 listopada 2014

Earthship - Withered (2014)


Niemiecki Earthship po dwóch latach powraca z trzecią płytą, która z okładki wita nas uśmiechającą się cyganką lub arabską księżniczką, w dodatku naznaczoną rozkładem w początkowym stadium. W teledysku zespół nosi wilcze maski, a poprzedni "Iron Chest" nadal dość często gości w moim odtwarzaczu. Sprawdźmy jaki jest "Withered"...

Trzecia płyta jest krótsza od swojej poprzedniczki, bo zamiast około czterdziestu trzech minut mieści się w trzydziestu czterech z sekundami. Na jakość nie ma to jednak żadnego wpływu, wciąż jest intensywnie, energicznie i gęsto. Średnia długość utworów nie przekracza czterech minut (poza dwoma wyjątkami), a tytułowy notabene umieszczony na samym końcu, trwa niecałe dwie minuty (bez dziesięciu sekund). Earthship nie szarżuje z długościami i wcale nie musi, bo krótka forma wychodzi im znakomicie. Gdyby w radiu puszczano tylko metalową muzykę, to jestem przekonany, że Niemcy pojawialiby się w eterze często, bo zarówno poprzednie, jak i najnowsza płyta to istna kopalnia wpadających w uszy, chwytliwych radiowych przebojów.

Tym razem, podobnie jak na poprzednim, jest ich tylko dziesięć, ale za to jakich! Otwiera gęsty, duszny "Sanguine", który poraża swoim brudnym brzmieniem i pokręconym doomowo-blackowym klimatem. Chwilę później pojawia się najdłuższy, bo pięciominutowy "Serpent Cult". Ten również jest gęsty i duszny, ale i nieco szybszy, miejscami odrobinę stonerowy. Do tego utworu zrealizowano interesujący teledysk z muzykami noszącymi wielkie wilcze maski. Następnie, składamy wizytę w ogrodzie. W Edenie, z którego Earthship "wyszedł" na pierwszej płycie ponownie jest duszno, ciężko i doomowo. Kolejnym znakomitym utworem jest "Dead Faint", w którym jakby od niechcenia pojawiają się dalekie echa berlińskiego kolektywu The Ocean. Na piątej pozycji pojawia się znakomity "Adrift", który brzmieniem może przypominać ostatnie dokonania Cavalery, tylko że w znacznie lepszym wykonaniu. Tu także słychać echa The Ocean czy Coilguns. W szóstym stajemy przed tronem z kości. Prawdopodobnie na nim zasiada postać z okładki. Wolne, pochodowe wejście jakbyśmy wkraczali do sali tronowej w orszaku, a następnie wciągnięci w egzotyczny taniec. W siódmym zatytułowanym "Veil of Gloom" wracamy do ciężkiego, gęstego grania. Jeszcze lepszy jest "Lament of Torment", w którym ponownie jest dość wolno, ale gęste ciężkie gitary mocno wkręcają się w głowę. W przedostatnim, bardzo dobrym "Emerald Blades" znów jest szybciej i jeszcze gęściej. Finał następuje w tytułowym utworze, który jest najdelikatniejszym na całej płycie. Akustyczne, lekko orientalne intro rozpięte na pianinie i perkusji. Po chwili wchodzi cięższe i gęściejsze, dość wolne rozwinięcie, po czym szybko się urywa, jakby kiedyś miał nastąpić jego dalszy ciąg.

"Withered" nie zaskakuje, ale nie pozostawia złych wrażeń. Wielbiciele Earthship i takiego grania będą zachwyceni, a Ci, którzy jeszcze się z ich twórczością nie spotkali mogą brać w ciemno. Zostaną wciągnięci w świat nowoczesnego ciężkiego grania, które mocno zakorzenione jest w tradycji. To także jeden z ciekawszych albumów tego roku i do tego w ciekawy sposób nagrany. Brzmienie wydostaje się tutaj niczym z krypty, w której pochowano naszą księżniczkę z okładki. Wreszcie, jest to płyta idealna do słuchania tej jesieni. Ocena: 8/10

1 komentarz: