środa, 26 listopada 2014

Lunatic Soul - Walking on a Flashlight Beam (2014)


Czwarta, a właściwie trzecia płyta solowa znanego z Riverside Mariusza Dudy, to bez wątpienia jedno z najciekawszych wydawnictw tego roku, a także najlepsza płyta tego wszechstronnego muzyka. Dwie pierwsze i suplementarne "Impressions" sprzed trzech lat były bardzo dobre, ale to właśnie najnowszy odsłania absolutny geniusz i piękno...

Na płytę złożyło się dziewięć utworów, które balansują pomiędzy oniryzmem, ambientem i elektroniką, jednocześnie nie stroniąc od progresywnego szlifu, dalekiego jednak od macierzystej formacji Dudy. Fantastycznie z jej zawartością komponuje się okładka. Może to być nocne niebo na którym błyskają gwiazdy, czy nawet znikome światło latarek pośród mroku. Nie ulega wątpliwości, że "wędrówka po promieniu światła latarki" do najłatwiejszych należeć nie będzie. Już dwa (trzy) poprzednie krążki Lunatic Soul do najłatwiejszych nie należały - eksperymentalne, oniryczne, na wiele odsłuchów. Najnowszy idzie jeszcze dalej, bo po mistrzowsku Duda zawarł w nim dwie rzeczywistości. Tę doskonale nam znaną, namacalną i tę z pogranicza jawy i snu, metafizyczną i mistyczną.

Z czymś niezwykłym mamy już do czynienia w otwierającym płytę "Shutting Down the Sun". Morski szum, niepokój i przeróżne kombinacje dźwięków jakby wyjętych z koszmaru nocnego. Słońce zachodzi, a wraz z nią budzą się nasze lęki. Można odnieść wrażenie delikatnych nawiązań do Riverside, ale także do stylistyki Pink Floyd czy nawet muzyki filmowej (Ennio Morricone i motyw z "Coś" się kłania). Przez ponad osiem minut osuwamy się lekko w senny nastrój, ale nie usypiamy. W połowie przepięknie się utwór rozwija do mocniejszych, pulsujących fragmentów, a kiedy pojawia się unoszący w powietrzu, eteryczny głos Dudy, odlatujemy już całkowicie w bezkres kosmosu, gdzie nawet gwiazdy są rzadkością. I do tego genialny finał, który mocno wprowadza w jeszcze bardziej niepokojący "Cold", który igra ze słuchaczem, jego emocjami i skojarzeniami. Można bowiem wręcz odnieść wrażenie, że Duda popełnił muzykę do najnowszej odsłony popularnej gry "Silent Hill". Szybko jednak ustępują one dźwiękom cieplejszym, pulsującym i rozwijającym się (na końcu nawet do niemal rockowego tempa), ale cały czas przypominającym o nieuchronności, upływie czasu i życia.


Równie intrygujący jest ponad ośmiominutowy "Gutter", który od początku jest mroczny i gęsty. Bas Dudy buduje atmosferę wokół której przemykają niepewnie dźwięki w tle. Pierwotna dzikość i niepokój wzbiera i niemal próbuje dobrać się do naszych wnętrzności. Przypomina trochę świetną eksperymentalną drugą część "Shrine Of New Generations Slaves" Riverside, zatytułowaną "Night Sessions". Cechują ją bowiem zbliżony ładunek emocjonalny, zresztą wcale daleko nie ucieka się tutaj od Riverside'owych rozwijających się początków, po których nagle następuje uderzenie. Tu zamiast uderzenia, mamy delikatne rozmycie, jeszcze mocniejsze podkreślanie onirycznego klimatu. Znakomitość. Przerywa ją miniaturka "Stars Sellotaped", którą otwiera zamknięcie drzwi na klucz. Zupełnie jakbyśmy mieli wkroczyć w zupełnie inny wymiar świadomości. Płynne przejście do genialnego, hipnotyzującego, wręcz filmowego "The Fear Within". Nieczuli są Ci, którzy nie poczują tu ciarek na plecach, nie obejrzą się za siebie siedząc w ciemnym pokoju. Tu także jakby od niechcenia, a może nawet specjalnie, Duda odnosi się do motywu z kultowego horroru Johna Carpentera.

W kolejnym wspinamy się do domku na drzewie. "Treehouse"  jest cieplejszy, bardziej skoczny, jakby znów wyrwany z Riverside. To jedyny taki utwór na płycie, w następnym dwunastominutowym "Pygmalion's Ladder" ten chwilowy spokój (i odrobina radości) zostaje ponownie przerwany. Niepokój wprowadza już gitara i orientalne dźwięki, które go otwierają. Tu znów jest onirycznie, całość rozwija się powoli i trochę jak z sennego koszmaru. Tu także można mieć skojarzenia do "Night Sessions", ale będą to skojarzenia jedynie przemykające w tle, nie należące do tych jednoznacznych. Piękno. Do tego wszystkiego delikatny, głos Mariusza Dudy i fantastyczny ciężki finał. Rockowa lekkość, gdzieś z pogranicza Riverside'owych klimatów pojawia się w przedostatnim, znakomitym "Sky Drawn in Crayon". Finałową kompozycją jest utwór tytułowy, w którym także nie brakuje zwiewności, nieco rockowej, ale przecież w znacznej mierze opartej na elektronice. I znów jest pięknie.

Narracja, atmosfera i lekkość z jaką Duda połączył elektronikę z nieco rockowym zacięciem na tym albumie osiągnęło pełnię. To album doskonały pod wieloma względami, nie tylko kompozycyjnym, ale także brzmieniowym. Płyta wciąga, zachwyca i nie pozwala odkryć wszystkiego na raz, zdecydowanie jest przeznaczona do wielokrotnego odsłuchu. Lunatic Soul jest czymś zupełnie unikatowym i absolutnie fenomenalnym, a ten album nie tylko jest wypadkową dwóch (trzech) poprzednich, ale także manifestem tożsamości artystycznej. Mariusz Duda i jego najnowszy album to dzieło skończone, przemyślane i doskonałe. Nie dla każdego, ale z całą pewnością dla tych, którzy cenią sobie nie tylko muzyczne poszukiwania, ale także prawdziwy muzyczny geniusz. A takim właśnie geniuszem jest ta płyta - po prostu pozycja obowiązkowa. Ocena: 10/10


1 komentarz: