Napisał: Marcin Wójcik
Siódmego
listopada, w gdańskim klubie B90 odbył się koncert „Nowe Sytuacje”. O przebiegu
wydarzenia oraz idei „NS” kilka słów poniżej.
Zespołu Republika chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. „Nowe Sytuacje” to
pierwszy, długogrający album tej grupy, wydany w 1983 roku. Całkiem niedawno, w
dwa tysiące trzeszczącym, minęło trzydzieści lat od premiery płyty. W związku z
tym wszyscy muzycy podjęli decyzję o zorganizowaniu trasy koncertowej, gdzie
podczas występów, chronologicznie, zagrają wszystkie utworu z albumu.
Nieobecność zmarłego w 2001 roku lidera Grzegorza Ciechowskiego wypełniło aż
czterech muzyków: Tymon Tymański, Piotr Rogucki (jako wokaliści), Jacek „Budyń”
Szymkiewicz (w roli wokalisty i flecisty) oraz Bartłomiej Gasiul na fortepianie.
Jednym z przystanków trasy „Nowe Sytuacje” był popularny festiwal „Męskie
Granie”.
Początek koncertu zapowiedziany był na godzinę 20:00. Klub został otwarty już o
godzinie 18:00, natomiast o 19:00 miał wystąpić support – grupa Drekoty. W
towarzystwie dziewczyny dotarłem na miejsce pociągiem SKM. Niedługą podróż
zaplanowaliśmy tak, aby dotrzeć w sam raz. Gdy dotarliśmy, szybko okazało się,
że jakikolwiek pośpiech byłby zbędny – przed klubem i na pustawej jeszcze sali
krzątały się gromadki ludzi, a scena (choć pięknie oświetlona) wciąż była
pusta. Drekoty pojawiły się na niej dopiero około dwudziestej…
O Drekotach słyszałem to i owo, choć nigdy nie byłem zainteresowany ich muzyką.
Przed koncertem postanowiłem, że nie nadrobię zaległości i poznam tę grupę
dopiero na żywo. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu, wypadła blado.
Konferansjerka leżała, dziewczęta wydusiły z siebie zaledwie klika słów, w
których między innnymi usprawiedliwiały się długą podróżą. Dłuższe przerwy między
piosenkami (podyktowane sprawami technicznymi) nie były niczym wypełnione.
Publiczność stała, na scenie tylko jakieś szmery… Muzycznie, bez wątpienia, jest to dość
ciekawy i świeży zespół, choć nie kupuję tego totalnie. Szkoda.
Po występie supportu minęło jakieś piętnaście minut i na scenę weszła gwiazda
wieczoru. Niestety, pierwsze sekundy tytułowych „Nowych Sytuacji” zastały mnie
akurat w kolejce po napój… Na szczęście nie trwało to długo i szybko znalazłem
się we właściwym miejscu, z wiśniową colą w dłoni. Swoją obecnością nie zaszczycił publiczności Piotr Rogucki. Na zmianę śpiewali
Tymański oraz Szymkiewicz. Już w pierwszych chwilach zrozumiałem, że są to
właściwe osoby na właściwych miejscach. Tymon to prawdziwy wulkan energii,
który mimo swych lat wciąż nie gaśnie. W ekspresji i charyzmie nie ustępuje mu
jednak „Budyń”, mniej skoczny, choć bardzo ruchliwy i energiczny.
Pierwsza piosenka idealnie zwiastowała całość – aranż bez żadnych zmian, piękne
brzmienie tych samych instrumentów, ponadto spod palców tych samych, choć już
nieco starszych muzyków. Nie ujmując przy tym znakomitym gościom, którzy
doskonale wypełnili swoje zadanie. Sposób artykulacji wszystkich słów
śpiewanych niegdyś przez Ciechowskiego, dźwięki wydobywane z instrumentów na
których grał (flet, fortepian) były do złudzenia podobne. Niewątpliwie jednak
osobowości wykonawców dodawały delikatnego smaczku do przepięknie brzmiącej
całości.
Podczas „Prądu” (numer trzy), wszedłem za bramki, by móc zrobić kilka zdjęć z
lepszej perspektywy. Był to ostatni dzwonek dla fotografujących, więc należało
się spieszyć. Pod koniec wykonania, gdy Tymański wyśpiewał już swoje partie…
niczym porażony prądem padł jak długi. I leżał tak chwilę. Harcom muzyka nie
było jednak końca – zbliżał się do publiczności z mikrofonem, zeskakiwał ze
sceny. Któryś z kolei skok zakończył się niefortunnym upadkiem, który wokalista
szybko zamaskował i szybko wrócił na scenę.
Moją szczególną uwagę zwrócił na siebie także gitarzysta Republiki – Zbigniew
Krzywański. Choć na płytach jego partie nie są zbyt zjawiskowe, w sytuacjach
live wygląda to jednak inaczej. Muzyk, wykonując nawet szybsze i trudniejsze
partie, „biega” palcami po gryfie z lekkością i finezją. Można by rzecz, że
praca jego rąk, gdybym nie słyszał dźwięku, nie pasuje do charakteru
wykonywanych piosenek. Technika jego gry łączy w sobie lekkość i moc, te
legendarne składniki, o których (sam będąc gitarzystą) sporo się nasłuchałem.
Ponadto chylę czoła za genialne solówki. Mało i treściwie z dozą improwizacji i
energii. Ten koncert zmienił mój sposób postrzegania tego muzyka. Bardzo mnie
to cieszy.
„My, lunatycy” , jako ostatni utwór na płycie, naturalnie zamknął także występ.
Leszek Biolik, basista, powiedział wówczas do publiczności: „Ludzie pytają mnie
po co to robimy. Odpowiedź brzmi: Po to!” i wtedy wskazał ręką na zgromadzonych
pod sceną. Następnie muzycy ukłonili się
i zeszli ze sceny. Długie oklaski i salwy „Re-pu-bli-ka!” spowodowały, że
zespół pojawił się ponownie. Na deser grupa zagrała „Kombinat” – dobrze mi
znaną piosenkę z płyty „82 – 85”, którą posiadam i „tyram” wyjątkowo
często. Po „Kombinacie”, chórem, cały
skład wykonał również „Moją Krew” – jeden z tekstowych majstersztyków Grzegorza
Ciechowskiego. Scena została wówczas skąpana w czerwonym świetle.
Bez wątpienia był to najlepszy koncert w tym roku, na którym byłem. Republika
jest dla mnie jednym z „zespołów numer jeden”, które odcisnęły na mnie silne piętno.
Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem usłyszeć ich na żywo, choć bez mistrza
Grzegorza. Myślę, że Wielki Nieobecny jest dumny ze swoich kolegów, którzy w
taki sposób pielęgnują jego pamięć oraz ich wspólne, przecież, dokonania.
Appendix:
Mieszkam w Gdańsku od miesiąca, w klubie B90 byłem po raz pierwszy. Dlatego,
jako „świeżak”, chciałem podzielić się swoimi wrażeniami, jakie wywarło na mnie
to miejsce. Przede wszystkim – lokalizacja. Tereny stoczniowe i te wiekowe hale
to idealne miejsce na klub muzyczny. Niestety, po zmroku meandry okolic tej
hali nie robią zbyt przyjemnego wrażenia. Kilka dni przed koncertem szukałem
klubu, żeby wiedzieć, jak tam trafić. Oczywiście wszedłem nie tam, gdzie
trzeba, zgubiłem się i nie było zbyt kolorowo. Słowem – można się naprawdę
przestraszyć. Ciekawostką jest fakt, że hala, w której znajduje się B90 była
częścią wydziału elektrycznego, którego pracownikiem był Lech Wałęsa. Na jednym
z budynków wisi nawet stosowna tablica.
Druga rzecz – brawa za wystrój. Jest czysto, ładnie i z pomysłem. Nareszcie
znalazł ktoś sensowne wykorzystanie plastikowych siedzeń z SKM (na szczęście
już nie ma ich w żadnej jednostce). W pociągu były horrorem o każdej porze
roku, tutaj są fajnymi i całkiem wygodnymi ławkami. Oto jak mądrze można
wykorzystać czerwony śmieć z laminatu, budzący niegdyś tylko wstręt i
zażenowanie.
Zdjęcia autorstwa Agnieszki Marczewskiej. Cała galeria na naszym facebooku.
Bez Grzegorza to już nie to samo... jak Dżem bez Ryśka...
OdpowiedzUsuń