Napisał: Jarek Kosznik
23 października
bieżącego roku w warszawskim klubie Pogłos odbył się kolejny na
długo wyczekiwanej trasie koncert zespołu Monuments, promujący
najnowszy album „Phronesis” Powyższy klub muzyczny należący do
grupy miejsc alternatywnych, pomimo niezbyt zachęcających widoków
i wrażenia niemalże zawalającego się starego,
poniszczonego budynku z zewnątrz, zaskoczył interesującym klimatem
wewnątrz. Pogoda tego dnia delikatnie mówiąc nie zachęcała nawet
do wyjścia po bułki do najbliższego sklepu, nie mówiąc o blisko
400 km podróży przez Polskę. Mimo tych nieciekawych warunków
atmosferycznych , zgromadziło się blisko 250-300 osób, szczelnie
wypełniając salę główną. Brytyjczycy na każdym kroku
potwierdzają, że uwielbiają polskich fanów. Jak wypadli muzycy po
dość długiej przerwie w koncertowaniu, a z drugiej strony jaka
była reakcja zgromadzonej publiczności?
Ponad
trzygodzinny koncert zaczął się od sporej dawki supportów w
ilości trzech zespołów. Pierwszy z nich, prawie anonimowy Atlas z
Finlandii, dał krótki, trwający niecałe pół godziny set będący
połączeniem stylu Bring Me The Horizon z deathcore’em a’la
Chelsea Grin. Powyższe połączenie nie przypadło mi w ogóle do
gustu, bardziej zwróciłem uwagę na imponującą liczbę tatuaży
członków grupy. Drugim suportem był francuski Kadinja, który
sprawił, że po raz pierwszy tego wieczoru było widać energię i
zaangażowanie tłumu. Naprawdę genialny występ, także pod
względem dokładnego odwzorowania wszystkich zagrywek i technik gry.
Ostatni z suportów, czyli duńska Vola, wprowadził trochę spokoju
na sali, momentami wprowadzając wręcz balladowy szyk. Nie jestem
szczególnym fanem tego zespołu i moim zdaniem nie pasował on za
bardzo do głównych gwiazd wieczoru, ale występ oceniam absolutnie
na plus.
Po tych trzech, naprawdę krótkich występach przyszedł
czas na główne danie wieczoru, czyli występ brytyjskich żywych
legend współczesnego metalu progresywnego, zespołu Monuments.
Panowie jechali do Warszawy przez ponad 15 (!) godzin co oznaczało,
że a mały włos nie odwołano płatnych z góry spotkań przed
koncertowych VIP ticket. Poza zmęczeniem członków zespołu
dodatkowo okazało się, że wokalista Chris Baretto jest
przeziębiony i ma gorączkę. Mimo prawdziwej plagi
kłopotów około godziny 2200, po pewnym obsunięciu
z powodu technicznych, koncert
rozpoczął się od brutalnego, szybkiego A.W.O.L, czym wprowadził
w natychmiastowy stan ekstazy wszystkich zgromadzonych.
Monuments zagrali tego wieczoru 10 utworów (A.W.O.L, I The Creator,
Leviathan, Stygian Blue, Mirror Image, Atlas, Doxa, Empty Vessels
Make The Most Noise, Regenerate, Origin of Escape), pokazując pełny
przekrój wszystkich płyt grupy, mocno zagrzewając publiczność do
śpiewu. Chłopaki tradycyjnie pokazali ogromny poziom umiejętności,
kunszt i klasę zarówno na scenie jak i poza niż, świetnie
traktując fanów. Mi osobiście było bardzo że miło ze John
Browne i Chris Baretto pamiętali mnie pomimo, że minęło od
ostatniego koncertu sporo czasu, bo ponad dwa lata. Pomimo bardzo napiętego
kalendarza wydarzenia każdy z członków zespołu wyszedł do fanów.
Bardzo fajną niespodzianką był gościnny występ Polki Michaliny
Malisz, grającej na lirze korbowej podczas utworu „I The Creator”
– Michalina mające już duże doświadczenie z legendarnym
zespołem folkowym Eluveite zdecydowanie dała radę, równie dobrze
jak na coverach Monuments opublikowanych w sieci w przeszłości.
Ponadto publiczność zgromadzona w Pogłosie stanęła na wysokości
zadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz