Witamy w Austrii, a konkretniej we Wiedniu. Nie udamy się do opery, choć gdyby był to film Johna Carpentera to muzykę do spektaklu opartego o któryś z jego filmów z błogosławieństwem Mistrza mogliby z całą pewnością napisać. W swojej muzyce od dwunastu lat przekraczają granice stylistyczne łącząc industrial z post-rockiem, elektronikę i ujęcie kinematograficzne, a na najnowszej płycie robią to po raz czwarty, ewentualnie piąty jeśli liczyć pełnometrażowy album z remiksami. Ja spotykam się z nimi po raz pierwszy. Jak wypada to spotkanie?
Dobre wrażenie robi grafika okładkowa przedstawiająca rozbity samolot na pustyni i utrzymanie jej w szarej kolorystyce, co daje mniej więcej dokładny wizerunek tego, czego można się spodziewać po płycie i muzyce na niej zawartej. Będzie post apokaliptycznie, dystopijnie, brudno i na pewno niełatwo. Austriacy nie boją się długich form, więc serwują siedem numerów zamykających się razem w czasie nieco ponad godziny. W komplecie znajdują się dwa remiksy i pięć całkowicie własnych utworów. Nie ma co przedłużać, trzeba włączyć płytę.
Zaczynamy od niespełna dziewięć i pół minutowego "On the Run" który od razu uderza niepokojącą elektroniką do której po chwili dołącza perkusja (także elektroniczna) i narracja. Klimatem przywodzi na myśl twórczość Vangelisa i muzyczne eksperymenty Carpentnera. Interesująco kontrastowane są te dźwięki gitarą utrzymaną w post-rockowym szumiącym, wietrznym riffingu, który później wzbiera na sile. Nad całością zaś unosi się duszna, niemal gotycka atmosfera. Po szóstej minucie klimat nieznacznie skręca w industrial przypominający Nine Inch Nails i całość ponownie gęstnieje i na koniec wycisza się drone'owym zwolnieniem. Kolejny, noszący tytuł "Money and Fame" trwa już dokładnie dziewięć i pół minuty, wytacza się z od razu ponurymi dźwiękami które ponownie mogą nieco przypominać Nine Inch Nails, do tego wszystkiego polane niepokojącym post-rockowym sosem. Atmosfera tutaj panująca kojarzyć się też może z duńskim Efterklang, które jeszcze bardziej przyciemniło swoje brzmienie i mocniej poszło w stylistykę z którą eksperymentowali na operowym "Leaves: The Color of Falling". Całość sunie powoli i duszno, a gdy tylko się rozkręci to pojedynczymi tonami i intensyfikacją poszczególnych fraz i pociągnięć sampli, które z czasem narastają coraz bardziej, aż do kolejnego stopniowego wyciszania, które na sam koniec znów uderza odrobinę awangardowym, krautrockowym przyspieszeniem i znów zaczyna zanikać.
Na trzeciej pozycji znalazł się "Comeuppance" który swoim łączeniem industrialnej elektroniki i post-rockowego, lekko bluesującego gitarowego tła przywodzi na myśl Recoil i genialną płytę "Subhuman". Tu także istotna jest atmosfera, która jest niespieszna, duszna, dziwnie niepokojąca i nieprzyjemna. Po niemal dziesięciu minutach (bez dwudziestu sekund) przechodzimy do trwającego prawie dwanaście i pół minuty "Despair II" znów zaczynającym się od elektroniki, sampli i mechanicznych bitów. Wraca klimat rodem z Nine Inch Nails, choć nadal stawia się na niespieszne, posuwiste tempo o zdecydowanie ponurym zabarwieniu. Stopniowo utwór rozwija się do nieco żywszych obrotów, ale nawet wówczas całość jest nieprzystępna, jakby zapylona. Piąta kompozycja również jest długa, bo trwa prawie dwanaście minut, a do tego posiada długaśny tytuł: "The won't have to burn books when noone reads them anyway". Ten zaczyna się potężnym drone'owo-elektronicznym wjazdem i kolejną porcją sampli jakiś narracji, które nieco w mojej ocenie psują znakomity efekt brudnego i masywnego początku ponownie przypominający o twórczości kompozytorskiej Carpentnera. Ponura elektronika stopniowo ustępuje smutnemu gitaro-klawiszowemu wietrznemu wyciszeniu o post-rockowym charakterze, by z czasem zacząć ponownie gęstnieć wraz z dorzuceniem do nich porcji bitów pozostając jednak w spokojniejszym, niespiesznym wyciszeniu niemal do końca, gdyż im bliżej końca tym wchodzi więcej przetworzeń i nasila się gitarowo-elektroniczny rytm wracając w klimat rodem z Nine Inch Nails.
Dodatkowo do płyty dorzucono dwa remiksy, bodaj najciekawsze elementy tego wydawnictwa. Na początek mocno skrócony, bo do pięciu minut z sekundami "Despair II" w remiksie hip-hopowo/noise'owej formacji Dälek, a konkretniej autorstwa Willa Brooksa ze wspomnianej grupy. Mamy tutaj gitarowy post-rockowy wstęp, pulsujący bit i porcję przefiltrowanych sampli z różnymi głosami. Następnie całość nieznacznie przyspiesza i klimatem zbliża się wręcz do Archive z czasów gdy ich trip-hop nieśmiało skręcał w rock progresywny. Na zakończenie "The Books" czyli remiks autorstwa Justina Broadricka znanego jako JKFlesh, który ma spore doświadczenie z różną stylistyką i przez wielu z Was może być kojarzony z grupą Napalm Death z którą występował krótko w latach 80tych i nagrał z nimi album "Scum", a także z formacji Godlflesh czy ostatnio Jesu. Ten remiks to solidna porcja porządnie wymieszanej elektroniki i tłustych bitów, która wypada najciekawiej z całej płyty.
Na pewno nie jest to płyta dla wszystkich. Na próżno szukać tutaj efektownego, wpadającego w ucho grania, czy wielkiej bombastycznej produkcji. Phal"Angst zdecydowanie stawia na bardzo ponury klimat, który doskonale koresponduje z grafiką okładkową i szarością za jesiennym oknem. Jest to muzyka intrygująca, choć niekoniecznie wprawiająca w dobry nastrój. Jej depresyjny charakter na pewno doskonale sprawdziłby się w jakimś horrorze albo post apokaliptycznym obrazie. To muzyka wyjątkowo niedostępna i trudna, odnoszę wręcz wrażenie, że nawet najbardziej wyrobieni słuchacze i wielbiciele takiej sonicznej mieszanki mogą się odbić od ściany dźwięków jaką oferują Austriacy, choć oczywiście nie wszyscy. Na pewno jest to materiał ciekawy i inny, ale na tyle abstrakcyjny, że miałem trudności i opory żeby się z nim w jakikolwiek sposób oswoić.
Zaczynamy od niespełna dziewięć i pół minutowego "On the Run" który od razu uderza niepokojącą elektroniką do której po chwili dołącza perkusja (także elektroniczna) i narracja. Klimatem przywodzi na myśl twórczość Vangelisa i muzyczne eksperymenty Carpentnera. Interesująco kontrastowane są te dźwięki gitarą utrzymaną w post-rockowym szumiącym, wietrznym riffingu, który później wzbiera na sile. Nad całością zaś unosi się duszna, niemal gotycka atmosfera. Po szóstej minucie klimat nieznacznie skręca w industrial przypominający Nine Inch Nails i całość ponownie gęstnieje i na koniec wycisza się drone'owym zwolnieniem. Kolejny, noszący tytuł "Money and Fame" trwa już dokładnie dziewięć i pół minuty, wytacza się z od razu ponurymi dźwiękami które ponownie mogą nieco przypominać Nine Inch Nails, do tego wszystkiego polane niepokojącym post-rockowym sosem. Atmosfera tutaj panująca kojarzyć się też może z duńskim Efterklang, które jeszcze bardziej przyciemniło swoje brzmienie i mocniej poszło w stylistykę z którą eksperymentowali na operowym "Leaves: The Color of Falling". Całość sunie powoli i duszno, a gdy tylko się rozkręci to pojedynczymi tonami i intensyfikacją poszczególnych fraz i pociągnięć sampli, które z czasem narastają coraz bardziej, aż do kolejnego stopniowego wyciszania, które na sam koniec znów uderza odrobinę awangardowym, krautrockowym przyspieszeniem i znów zaczyna zanikać.
Na trzeciej pozycji znalazł się "Comeuppance" który swoim łączeniem industrialnej elektroniki i post-rockowego, lekko bluesującego gitarowego tła przywodzi na myśl Recoil i genialną płytę "Subhuman". Tu także istotna jest atmosfera, która jest niespieszna, duszna, dziwnie niepokojąca i nieprzyjemna. Po niemal dziesięciu minutach (bez dwudziestu sekund) przechodzimy do trwającego prawie dwanaście i pół minuty "Despair II" znów zaczynającym się od elektroniki, sampli i mechanicznych bitów. Wraca klimat rodem z Nine Inch Nails, choć nadal stawia się na niespieszne, posuwiste tempo o zdecydowanie ponurym zabarwieniu. Stopniowo utwór rozwija się do nieco żywszych obrotów, ale nawet wówczas całość jest nieprzystępna, jakby zapylona. Piąta kompozycja również jest długa, bo trwa prawie dwanaście minut, a do tego posiada długaśny tytuł: "The won't have to burn books when noone reads them anyway". Ten zaczyna się potężnym drone'owo-elektronicznym wjazdem i kolejną porcją sampli jakiś narracji, które nieco w mojej ocenie psują znakomity efekt brudnego i masywnego początku ponownie przypominający o twórczości kompozytorskiej Carpentnera. Ponura elektronika stopniowo ustępuje smutnemu gitaro-klawiszowemu wietrznemu wyciszeniu o post-rockowym charakterze, by z czasem zacząć ponownie gęstnieć wraz z dorzuceniem do nich porcji bitów pozostając jednak w spokojniejszym, niespiesznym wyciszeniu niemal do końca, gdyż im bliżej końca tym wchodzi więcej przetworzeń i nasila się gitarowo-elektroniczny rytm wracając w klimat rodem z Nine Inch Nails.
Dodatkowo do płyty dorzucono dwa remiksy, bodaj najciekawsze elementy tego wydawnictwa. Na początek mocno skrócony, bo do pięciu minut z sekundami "Despair II" w remiksie hip-hopowo/noise'owej formacji Dälek, a konkretniej autorstwa Willa Brooksa ze wspomnianej grupy. Mamy tutaj gitarowy post-rockowy wstęp, pulsujący bit i porcję przefiltrowanych sampli z różnymi głosami. Następnie całość nieznacznie przyspiesza i klimatem zbliża się wręcz do Archive z czasów gdy ich trip-hop nieśmiało skręcał w rock progresywny. Na zakończenie "The Books" czyli remiks autorstwa Justina Broadricka znanego jako JKFlesh, który ma spore doświadczenie z różną stylistyką i przez wielu z Was może być kojarzony z grupą Napalm Death z którą występował krótko w latach 80tych i nagrał z nimi album "Scum", a także z formacji Godlflesh czy ostatnio Jesu. Ten remiks to solidna porcja porządnie wymieszanej elektroniki i tłustych bitów, która wypada najciekawiej z całej płyty.
Ocena: Nów |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz